Reklama

Robert Kudelski: Mam dwa życia

Choć miał być muzykiem, bo tak chcieli rodzice, został aktorem. Robert Kudelski wchodząc na plan serialu "Na Wspólnej", automatycznie staje się Michałem Brzozowskim, któremu daje dużo z siebie. "Właściwie mam dwa życia " - mówi artysta.

Choć miał być muzykiem, bo tak chcieli rodzice, został aktorem. Robert Kudelski wchodząc na plan serialu "Na Wspólnej", automatycznie staje się Michałem Brzozowskim, któremu daje dużo z siebie. "Właściwie mam dwa życia " - mówi artysta.
Czuję, jakbym miał w sobie tego drugiego człowieka - mówi o serialowym bohaterze z "Na Wspólnej" Robert Kudelski /Agencja W. Impact

Zacznijmy od początku - studiował pan dziennikarstwo, a tak w ogóle miał pan być muzykiem?

Robert Kudelski: - Rzeczywiście, taką koncepcję mieli na mnie rodzice. Bardzo szybko się jednak zniechęciłem, ponieważ poszedłem do szkoły muzycznej, do której zdałem egzamin, ale nie dostałem się do klasy akordeonu i fortepianu, na jakiej mi zależało. Zostałem przypisany do klasy instrumentów dętych, żeby "przeczekać" rok. Nienawidziłem tego instrumentu, to była strata czasu. Później, kiedy miejsce w klasie akordeonu się dla mnie znalazło, w ogóle nie było we mnie chęci, żeby się w to angażować.

Reklama

Kiedy pan poczuł, że aktorstwo to jest to, co chciałby pan w życiu robić?

- Chyba dopiero pod koniec liceum. Bardzo lubiłem teatr, interesowałem się nim, uwielbiałam dobre filmy i w trzeciej klasie liceum poszedłem na zajęcia teatralne do domu kultury w Kutnie, do istniejącej do dziś grupy teatralnej "Od jutra". Tak mi się tam spodobało, że od razu wziąłem udział w spektaklu. Później próbowałem swoich sił w ogólnopolskich konkursach recytatorskich. Wtedy pomyślałem, że skoro mi wychodzi, to może spróbuję. Dostałem się do szkoły teatralnej i tak zostało.

W serialu "Na Wspólnej" gra pan już 13 lat. W ogóle lubi pan Michała Brzozowskiego?

- Bardzo! Co więcej, świetnie czuję się na planie tego serialu, bo spotkałem tu wiele osób, z którymi prywatnie utrzymuję kontakty. Przy okazji robię to, co lubię. Stworzyłem postać, która przez tyle czasu nadal jest przez ludzi oglądana i akceptowana. Przyznam, że daję dużo z siebie tej postaci, mimo że jesteśmy zupełnie inni. Często łapię się na tym, że właściwie mam dwa życia. To niesamowite, jak to przeskakuje - kiedy wchodzę na plan automatycznie staję się Brzozowskim, bo mam zupełnie inne odruchy, zupełnie inaczej mówię, zupełnie inaczej się zachowuję. Jakbym miał w sobie tego drugiego człowieka.

Co nowego wydarzy się u pana bohatera? W jego małżeństwie ostatnio nieźle się zadziało...

- Rzeczywiście są duże spekulacje na temat tego, czy Michał i Kinga będą razem, czy nie. Pojawi się nowa postać, która bardzo negatywnie odbiła się na życiu Michała. Postać związana z jego dzieciństwem. Także to też będzie dość mocny, emocjonalny i ostry wątek, który spowoduje, że ludzie zaczną rozmawiać o pewnych sprawach, o których się nie mówi. To jest rzecz dość powszechna, ale zamiatana pod dywan. Mówię o przemocy w dzieciństwie.

Schodząc z planu automatycznie odcina się pan od Michała?

- Tak. Chyba, że mamy bardzo trudne, emocjonalne sceny, np. awantury czy agresji. One nie pozostają bez wpływu na nasz organizm. Kiedy na oczach dziecka graliśmy scenę, gdzie Michał wyrzuca z domu swoją żonę za zdradę, wyszedłem z planu z bólem głowy. Byłem tak zdenerwowany, jakby to naprawdę się wydarzyło - mimo że aktorzy potrafią panować nad emocjami, bo na tym też polega aktorstwo. Jednak organizm, gdzieś z automatu czuje cały ten stres i napięcie.

Kogo i gdzie - w filmie czy w teatrze - chciałaby pan zagrać?

- Przede wszystkim chciałbym grać ciekawe role i spotykać się przy tej pracy z ciekawymi ludźmi. Wychodzę z takiego założenia, że jeśli marzy się o jakiejś roli, to trzeba ją sobie znaleźć albo napisać. Teraz mam pomysł na scenariusz, który robię z myślą o sobie, bo to mnie akurat interesuje. Rzecz jest o życiu Samuela Willenberga - człowieka, który był jednym z nielicznych więźniów Treblinki, którzy przetrwali, który bardzo wiele wycierpiał, stracił wszystkich najbliższych, a mimo to nie miał w sobie nienawiści, wręcz przeciwnie, miał bardzo duży sentyment do miejsc, do ludzi, których spotkał.

- W dzisiejszych czasach taki spektakl jest bardzo potrzebny - bardziej Polsce aniżeli Warszawie. Trzeba przypomnieć, czym jest nienawiść, czym jest rasizm, czym był holokaust i trzeba pokazać genezę, jak to okrucieństwo się narodziło, ponieważ dziś istnieje niebezpieczeństwo, że może się odrodzić. Chociażby przez takich ludzi, którzy w mediach potrafią wypowiadać rzeczy o innych w sposób skandaliczny, jednocześnie zaprzeczając, jakoby to było nienawistne. To jest niebezpieczne.

Rozmawiała Paulina Persa (PAP Life).

INTERIA.PL/PAP
Dowiedz się więcej na temat: Robert Kudelski
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy