Robert Górski: Pora odpocząć
Chce odpocząć od cyklicznego programu w telewizyjnej Dwójce. Jednak urlop to dla Roberta Górskiego mnóstwo nowych wyzwań. Czekamy.
Dlaczego żegnacie się z "Latającym Klubem Dwójki"?
Robert Górski: - Nie jest to żadna cenzura ani wymóg zmieniających się czasów. Już po pierwszym sezonie chcieliśmy robić program rotacyjnie. Mieli nas zastąpić koledzy z młodszych kabaretów, po to, byśmy mogli nabrać dystansu, by nie stracić świeżości. Uznaliśmy, że pora odpocząć. To jedyny prawdziwy powód.
Po obejrzeniu waszego sylwestrowego skeczu o imperatorze w stylu "Gwiezdnych wojen" odnoszę wrażenie, że postanowiliście odejść z hukiem.
- Nie, dlaczego? Wydaje mi się, że ten skecz opisuje aktualną sytuację, nie biorąc żadnej strony. Satyra żywi się tym, co się dzieje na świecie, więc uważam, że nie jest to skecz ostrzejszy od tych, które były do tej pory. Może nawet weselszy, bo kostiumy są tak zabawne, że mieliśmy wiele radości, patrząc na siebie.
Tylko że skecz dotyczy osób, które chyba mają mniejsze poczucie humoru niż wy...
- A to już nie moja wina. Społeczeństwo zdecydowało, że chce mieć takich reprezentantów. Zresztą władza generalnie ma kiepskie poczucie humoru na swój temat. I nie mówię nawet o tej najwyższej, tylko człowiek, w miarę jak awansuje, niestety traci skłonność do żartów. Tak, kończymy nasz "Latający Klub Dwójki" z myślą o przerwie. Zobaczymy, co będzie dalej.
Czyli nie znudziła was ta formuła programu?
- Każdy musi co jakiś czas wynurzyć się z wody, żeby nabrać powietrza. Więc postanowiliśmy właśnie popłynąć sobie na górę, żeby kiedyś tam w przyszłości z powrotem się zanurzyć.
Płyniecie w górę i...?
- Mam proste zamierzenia. Chcę zrobić nowy program, zrealizować na scenie - być może z myślą o produkcji telewizyjnej - "Historię malarstwa według Kabaretu Moralnego Niepokoju" razem z Kabaretem na Koniec Świata. Chciałbym zrobić serial dla telewizji i napisać sztukę do teatru, w przyszłości pisać też piosenki. A jeśli czas pozwoli, choć to się pewnie nie uda, napisać książkę. No więc trochę tego jest.
Podobno zostaniesz Bondem, bo masz 44 lata, czyli właściwe kwalifikacje.
- Chodzi o to, że jestem na tę propozycję przygotowany i ufam, że mogę się zmierzyć z tym zadaniem. Potrafię używać broni, a przynajmniej ją trzymać, mogę przebiec jakiś krótki odcinek, ale za to szybko. Jak coś niewysokiego przeskoczyć, to też. I wspaniale wypadałbym w scenach męsko-damskich. Nie miałem okazji popisać się na tym polu, przynajmniej na oczach wszystkich...
A na polu "wstrząśnięty, nie zmieszany"?
- Chętnie spróbowałbym, jak smakuje ten drink. Nigdy go nie piłem, wobec ciekawszych propozycji. Boję się rozczarowań.
Rozmawiała: Katarzyna Sobkowicz