Spotykamy się na Powiślu. Pani Renata przychodzi z sympatycznym kundelkiem. Rozmawiamy o zwierzętach, jej recepcie na szczęście i Weronice z "Na Wspólnej", która wkrótce wpakuje się w nie lada tarapaty.
Chciałem tę rozmowę zacząć od pytania o serial, ale przyszła pani z tak uroczym towarzyszem, że nie mogę się oprzeć. Jest pani psiarą?
Renata Dancewicz: Choć trudno w to uwierzyć, wolę koty. (śmiech) Za ich charakter, niezależność, dumę. Za to, że chodzą własnymi ścieżkami i nie kochają każdego jak popadnie, ale nas sobie wybierają. A potem pięknie to okazują. Tak jednak wyszło, że na mojej drodze pojawiają się ostatnio same psy. I to jakie!
Jak się nazywa pani kompan?
- Myszkin, jak książę z powieści Dostojewskiego. Jest znaleźnym kundelkiem. Cieszy mnie to, bo mieszańce są inteligentniejsze, zdrowsze i dużo bardziej odporne niż psy rasowe. Są też nieprawdopodobnie wdzięczne.
A co z kotami? Mieszkają z panią jakieś?
- W tej chwili nie, ale miałam ich kilka. Lubiłam, gdy z wyprężonymi ogonkami witały mnie w drzwiach. Z daleka wyczuwały, że wracam do domu i ustawiały się do głaskania.
W 2003 roku nie tylko zaczęła się pani przygoda z "Na Wspólnej", ale też urodził się syn. Patrząc na niego, myśli pani czasami: "Ależ ten czas leci! On ma tyle samo lat, co serial"?
- Tak, i jestem w szoku. Zastanawiam się, jak mogło do tego dojść, że mam 50 lat i że "Na Wspólnej" trwa tak długo. Jurek kończy gimnazjum, a przecież niedawno był oseskiem. Poza tym, czas zdecydowanie coraz szybciej płynie.
Powinien zwolnić?
- Byłoby miło, ale są rzeczy, na które nie mamy wpływu. Należy do nich subiektywne odczuwanie czasu. Im jesteśmy starsi, tym mniejszą częścią naszej przeszłości staje się rok. Dla 10-latka to 1/10 życia, dla mnie już zaledwie 1/50.
Ani się obejrzymy i będzie jesień. Podobno Weronika wpakuje się w poważne tarapaty?
- Będzie zamieszana w bardzo niefortunne zdarzenie. Z zawodu jest prawniczką, co nie oznacza, że zawsze zachowuje się na medal. Tu stanie się inaczej i będzie miała o to do siebie ogromny żal.