Pułkownik Kukliński to polski bohater
Nic poza sumieniem nie zmuszało go do czynów, których dokonał - powiedział o bohaterze "Jacka Stronga" Władysław Pasikowski. Według reżysera, Ryszard Kukliński to polski bohater. Film o pułkowniku, szpiegowski thriller z międzynarodową obsadą, trafi do kin 7 lutego.
Dlaczego zdecydował się pan zrealizować film o Ryszardzie Kuklińskim? Z jakiego powodu wybrał pan akurat tę historię?
Władysław Pasikowski: - Ta historia wybrała mnie. W osobie producenta, Sylwii Wilkos, historia złożyła mi propozycję, bym wyjaśnił nieporozumienia na temat pułkownika. O Kuklińskim wiedziałem tyle, co pewnie większość z państwa. Żył, służył w sztabie generalnym, asystował gen. Jaruzelskiemu, zdradził, szpiegował na rzecz CIA, zdemaskowany uciekł za granicę, gdzie umarł. Ale jeśli chciałem zrobić film, musiałem się wiedzą o pułkowniku zainteresować i sięgnąć do dokumentów. I wtedy okazało się, jak to często bywa, że nie wszystko wygląda tak, jak pozory na to wskazują.
- Pułkownik przez lata nieporozumień albo oszczerstw był pomawiany o rzeczy, których nie zrobił, więc pomyślałem, że warto to wyjaśnić i podzielić się z innymi wiedzą, którą zdobyłem. Poza tym jego życie było pasjonującym materiałem na szalenie interesującą historię sensacyjno-szpiegowską, gdzie gra idzie o najwyższą stawkę.
Jaka jest pana osobista opinia o Ryszardzie Kuklińskim?
- Pułkownik zdobył się na czyn bohaterski w momencie, gdy nikt tego od niego nie oczekiwał. Nieraz powtarzam, że była to sytuacja diametralnie różna od tej, gdy z mostu pełnego ludzi ktoś musi skoczyć i ratować tonącego. Wtedy na potencjalnych bohaterach, choć nie neguję ich odwagi, ciąży presja spojrzeń zwykłych ludzi. To samo dotyczy okupacji, gdy trzeba było wstąpić do ruchu oporu, bo koledzy i koleżanki tego oczekiwali.
- Ale wojna pułkownika była "zimna", stabilizacja szara, a byt podstawowy rodziny zapewniony aż nadto. Nic, poza jego sumieniem, nie zmuszało go do czynów, których dokonał. Tylko że pułkownik zdawał sobie sprawę, że my wszyscy, cała Polska, może, w wyniku przekształcenia zimnej wojny w gorącą, wyparować w ciągu godziny i zniknąć z powierzchni Ziemi. Na to nie mógł pozwolić. Myślę, że łatwiej byłoby mu oddać życie niż "wojskowy honor" i łatwiej zostać martwym niż zdrajcą, a jednak się na to poważył. Zapłacił za to całym swoim życiem, nie tracąc go, tylko je znosząc.
Po "Pokłosiu", odnoszącym się do bardzo trudnego fragmentu polskiej historii, zrealizował pan film o Ryszardzie Kuklińskim, budzącym w Polsce silne emocje, którego działania niektórzy uznają za kontrowersyjne. Czy celowo wybiera pan trudne tematy do swoich filmów? Dlaczego decyduje się pan ostatnio na tematykę historyczną?
- Znów wykpię się producentami. Chciałbym, żebym to ja decydował o wyborze tematów. Wtedy nakręciłbym superśmieszny film, tak zwany buddy-movie, o kumplach, którzy przekręcają totalizator i bardzo smutny film o polskich nastoletnich dziewczynach, które sprzedają młodość w zamian za karierę w świecie mody Mediolanu i Paryża. Albo ten całkiem tragiczny film o Nangar Khel. Ale producenci nie są zachwyceni moimi pomysłami, więc w ramach "kompromisu" ja realizuję ich propozycje. Stąd takie pomysły na takie filmy, jak "303" - o polskich lotnikach w Anglii, "Stankiewicz" - o polskich oficerach w armii carskiej albo "GROM" - o bohaterskich, tym razem polskich żołnierzach w Afganistanie.
- Odpowiadając nie wprost na pytanie, myślę, że nie ja, tylko producenci, po tym, jak zarżnęli komedię romantyczną i zekranizowali wszystkie lektury szkolne, teraz upodobali sobie historię. Ona ciągle fascynuje przez swoją zdolność do dzielenia i wywoływania sporów niemal wszystkich Polaków, czyli wszystkich widzów, a jest nieco bezpieczniejsza niż polski antysemityzm i teorie spiskowe wokół katastrofy smoleńskiej.
Czy uważa pan, że spór o Kuklińskiego jest już w Polsce rozstrzygnięty?
- Nie. Tak jak po książce Grossa nie rozstrzygnięto sporu o nasz antysemityzm i film mój, późniejszy o dwanaście lat, rozgrzał spór na nowo, tak nieco już przykurzona sprawa pułkownika znów powróci na łamy gazet i fora internetowe, przysłaniając przy tym sam film. Ale to jest cena robienia filmów na ważkie tematy. Gdy się robi film o aktorach biegających z gołymi d..... po korytarzach hotelowych albo agencjach towarzyskich, wtedy można liczyć na to, że widzowie, ale przede wszystkim krytycy, zajmą się samym filmem.
Czy realizując "Jacka Stronga" opowiedział się pan po stronie tych, według których pułkownik Kukliński jest polskim bohaterem?
- Tak.
Jak, po zakończeniu prac nad filmem, pan go ocenia? Co sądzi pan o kreacjach, które na ekranie stworzyli aktorzy?
- Mam problem z recepcją moich filmów, bo mnie się one podobają, jak moje dzieci, a innym nie, a niektórzy jeszcze nazywają je debilnymi, czego jako rodzic nie mogę znieść i wybaczyć. Dlatego oceniając filmy, patrzę na nie przez pryzmat tego, jak wielką mordęgą było osiągnięcie efektu ekranowego. Wieczny brak pieniędzy na adaptacje scenograficzne, skandaliczna nieprzychylność władz miejskich stolicy dla ekip filmowych, często niekompetentni producenci i jeszcze bardziej niekompetentni fokuspulerzy, poszukiwania kompozytora, brak środków na użycie polskich i zagranicznych piosenek, brak rekwizytów, kostiumów. Brak negatywu i kamer mechanicznych. To wszystko czyni z robienia filmu katorgę.
- Tylko operatorzy i aktorzy nie zawodzą nigdy. W tych dwóch dziedzinach jesteśmy mistrzami świata. Gdyby Hollywood kręcił filmy po polsku, w naszym kraju zostałaby tylko obsada "M jak miłość", bo reszta zostałaby wykupiona do "Eleju". Tym razem miałem producentów po swojej stronie, genialnego DOP (autor zdjęć) z Los Angeles Magdalenę Górkę i równie genialnych aktorów, i to polskich, jak Marcin Dorociński, Maja Ostaszewska, Mirek Baka czy Ireneusz Czop i Zbyszek Zamachowski. Ale także rosyjskojęzycznych i Amerykanów z gwiazdą pierwszej wielkości Patrickiem Wilsonem.
A jeśli chodzi o odtwórcę roli głównej, Marcina Dorocińskiego?
- Co do Marcina - w wypadku filmów biograficznych, a ten trochę takim jest, w 90 proc. wybiera się aktorów fizycznie podobnych do pierwowzorów. No, że niby aktorka taka sobie, ale jak ufarbować na blond i dać pieprzyk, to wykapana Marilyn Monroe. Oliver Stone idzie inną drogą, na Morrisona wybrał Vala Kilmera, a na Nixona Anthony'ego Hopkinsa. Stworzyli oni takie kreacje, że fani tych filmów zapomnieli, jak wyglądały oryginały. Dla mnie Morrison już zawsze będzie miał twarz Kilmera. To samo jest z Marcinem Dorocińskim - gdy ludzie zajrzą do źródeł po obejrzeniu filmu, zdziwią się, że pułkownik nie wygląda jak Marcin, tylko tak jakoś... nijako.
O biografii Ryszarda Kuklińskiego historycy wciąż wiedzą mało. Jak wyglądała pańska praca nad scenariuszem filmu o pułkowniku, z jakich źródeł informacji pan korzystał, czy kontaktował się pan z osobami, które znały Kuklińskiego osobiście?
- Praca producentów nad scenariuszem trwała wiele lat. Ja dołączyłem na późnym etapie i mogłem skorzystać z wieloletniego researchu. Miałem do dyspozycji kopie dokumentów i wywiady z takimi postaciami, jak eksoficer CIA David Forden, który bezpośrednio "prowadził" pułkownika jako najcenniejszy kontakt w sowieckiej strefie. Mój research dotarł także do zwierzchników Fordena, ambasadora Jerzego Koźmińskiego, a nawet samego profesora Zbigniewa Brzezińskiego, w czasach Kuklińskiego będącego doradcą prezydenta Cartera do spraw bezpieczeństwa narodowego. Praca nad pierwszym zapisem trwała więc wiele lat, a ja, pod uważnym okiem pani producent Sylwii Wilkos, pisałem swoją wersję jakieś dziewięć miesięcy, jak to z dziećmi... Kibicowała nam też żona pułkownika, która niestety zmarła przed pierwszym pokazem filmu.
Na koniec pytanie o plany, nowy filmowy projekt. Czy przygotowuje się pan do realizacji kolejnego filmu? Jeśli tak, o czym opowie pan tym razem?
- Nie ma takiego projektu. A te, które są, mają już tak długie brody, że pewnie niedługo umrą.
Rozmawiała: Joanna Poros (PAP)
----------------------------------------------------
Ryszard Kukliński (pseud. Jack Strong) był oficerem Sztabu Generalnego Wojska Polskiego. Na początku lat 70. nawiązał współpracę z wywiadem amerykańskim. Przekazywał Amerykanom strategiczne plany Układu Warszawskiego. Uprzedził ich o zamiarze wprowadzenia w Polsce stanu wojennego. Kukliński został przerzucony do USA w 1981 r., żył w Stanach Zjednoczonych pod zmienionym nazwiskiem. W 1984 r. sąd w PRL wydał na niego wyrok śmierci, który w 1995 r. uchylono. Kukliński zmarł 11 lutego 2004 r. w Tampie na Florydzie. Starszy syn Kuklińskiego, Waldemar, zginął w sierpniu 1994 r. z rąk nieznanych sprawców. Drugi syn, Bogdan, według oficjalnej wersji zaginął bez śladu podczas morskiego rejsu po koniec 1993 r.
Ciekawi Cię, co w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!
Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!