Reklama

Przewijając taśmę życia

Jan Peszek - polski aktor filmowy i telewizyjny, reżyser teatralny i pedagog, w czwartek, 13 lutego, kończy 70 lat.

"Artysta wyprzedzający czas"; aktor, który "scala wirtuozerski warsztat, dyscyplinę formy z emocjonalnym wyzwaniem, mistyczne uniesienie ze świadomością teatralnej iluzji"; "otwarty na eksperyment 'wieczny anarchista'" - tak napisano o Janie Peszku na stronie internetowej Starego Teatru w Krakowie, w którym pracuje.

Peszek urodził się 13 lutego 1944 r. w Szreńsku na Mazowszu, dzieciństwo i lata młodości spędził w Andrychowie. W 1966 r. został absolwentem krakowskiej PWST. W tym samym roku przeprowadził się do Wrocławia, gdzie zadebiutował na scenie Teatru Polskiego. W teatrze tym pracował do 1975 r. W sezonie 1975-1979 był aktorem łódzkiego Teatru Nowego, a od 1979 do 1981 Teatru im. S. Jaracza.

Reklama

Ponadto występował w Teatrze Polskim w Poznaniu (1981-82), Słowackiego w Krakowie (1982-86), Starym Teatrze w Krakowie (1986-92). W 1992 zrezygnował ze stałego etatu w teatrze, współpracując z Teatrem Narodowym i Teatrem Studio w Warszawie oraz Starym Teatrem i Teatrem STU w Krakowie. Zajmował się również reżyserią i produkcją własnych spektakli. Od 2003 roku ponownie związał się ze Starym Teatrem w Krakowie. Jest profesorem krakowskiej PWST.

Zagrał ponad 100 ról teatralnych, około 80 w Teatrze Telewizji i ponad 30 filmowych. W swoim dorobku ma role u najsłynniejszych polskich reżyserów teatralnych: Jerzego Krasowskiego, Kazimierza Dejmka, Mikołaja Grabowskiego, Jerzego Jarockiego, Krystiana Lupy, Michała Zadary czy Grzegorza Jarzyny.

Ważnym etapem artystycznej kariery Peszka była współpraca od 1964 roku z kompozytorem i dramaturgiem Bogusławem Schaefferem i z założonym w 1962 r. przez Adama Kaczyńskiego zespołem MW2. W zespole tym wystąpił m.in. w "Audiencji IV" (1965) i "Kwartecie dla 4 aktorów" (1976) Schaeffera.

Tryumfy święcił w monodramie przygotowanym na podstawie sztuki Schaeffera "Scenariusz dla nie istniejącego, lecz możliwego aktora instrumentalnego". Ze spektaklem tym, granym od 1976 roku ponad tysiąc razy, gościł w Paryżu, Tokio i większości krajów europejskich.

Prowadził także szkolenia z technik aktorskich w polskich szkołach teatralnych oraz za granicą, m.in. "Wewnętrzne techniki aktorskie" (Paryż, Tokio 1992), "Aktor instrumentalny" (Paryż, Tokio, Kolonia 1994, 1996).

W filmie debiutował już w 1969 r., jednak częściej na ekranach kinowych zaczął się pojawiać od lat 80. Zagrał w kilkudziesięciu polskich filmach, m.in. w: "Był jazz" Feliksa Falka (1981), "Łabędzi śpiew" Roberta Glińskiego (1988), "Korczak" Andrzeja Wajdy (1990), "Pożegnanie jesieni" Mariusza Trelińskiego (1990), "Ucieczka z kina Wolność" Wojciecha Marczewskiego (1990), "Ferdydurke" Jerzego Skolimowskiego (1991), "Spis cudzołożnic" Jerzego Stuhra (1994), "Śmierć jak kromka chleba" Kazimierza Kutza (1994), "Ubu Król" Piotra Szulkina (2003), "Syberiada polska" Janusza Zaorskiego (2013). Na wiosnę 2014 roku zapowiedziano premierę thrillera Łukasza Barczyka "Hiszpanka" z udziałem Jana Peszka.

Zajmował się także reżyserią. W 1992 r. wyreżyserował w Krakowie, potem w Tokio, "Wariata i zakonnicę" Witkacego; w 1994 w Tokio, a potem w Teatrze im. Słowackiego w Krakowie, wyreżyserował "Sanatorium pod klepsydrą" Schulza według własnego scenariusza. Od 1990 r. współpracował z Theater Cai w Tokio, gdzie w 1997 wyreżyserował "Iwonę, księżniczkę Burgunda" w japońskiej obsadzie. Także w Tokio (w Theatre Cocoon Bunkamura) zagrał Pucka w "Śnie nocy letniej" Szekspira z japońską obsadą, wyreżyserowanym przez Rudolfa Zioło.

Jest laureatem wielu prestiżowych nagród, m.in. Nagrody im. Aleksandra Zelwerowicza (1987), nagród za role w spektaklach teatralnych i za kreacje w spektaklach telewizyjnych. Zdobył także Grand Prix dla najlepszego aktora za rolę w "Scenariuszu dla jednego aktora" (wg Schaeffera) na I Festiwalu Sztuk Wschodnioeuropejskich w Nowym Jorku (1995), nagrodę krytyki japońskiej za reżyserię "Iwony, księżniczki Burgunda" (1998), oraz Grand Prix na Polskim Festiwalu Filmowym w Gdańsku za rolę w filmie "Łabędzi śpiew". W 2007 roku otrzymał odznakę Honoris Gratia, przyznawaną osobom zasłużonym dla Krakowa.

Jest ojcem aktorki i piosenkarki Marii (wraz z nią i zespołem Voo Voo nagrał płytę "Muzyka ze słowami" - 2002) oraz aktora Błażeja Peszków. W RMF FM czytał kryminalno-polityczne powieści Klary Weritas: "W imię ojca" (2007/2008 r.) i "Trzy dni Pontona" (2008/2009 r.). Dubbingował także Syriusza Blacka w filmach o Harrym Potterze. W 2011 r. w teatrze Łaźnia Nowa wystąpił z synem w spektaklu "Wejście smoka. Trailer" (reż. B. Szydłowski), do którego obaj przygotowywali się podróżując po Chinach. Jako ulubioną maksymę życiową podawał: "Memento vivere" ("Pamiętaj o życiu").

O niechęci do jubileuszy oraz o niezmiennej roli reżysera i aktora opowiada Jan Peszek.

Będzie pan świętował swoje urodziny?

Jan Peszek: - Jestem osobnikiem, który deklaruje niechęć do jubileuszy, fet towarzyszących różnego rodzaju okrągłym rocznicom. Myślę, że ludzie mają wiele innych powodów, aby się spotykać i świętować.

- Oczywiście, że okrągłe daty, które dotyczą naszego życia, skłaniają do refleksji. To nie jest tak, że one pozostają obojętne. Kiedy człowiek kończy 70 lat, to mimowolnie sięga pamięcią wstecz i nagle okazuje się, że zdarzenia, które leżały gdzieś w lamusie, na dnie pamięci, są fundamentalne, że wyznaczyły podstawowe decyzje w życiu.

O jakich zdarzeniach pan mówi?

- Powiem tylko tyle, że przewijając w pamięci taśmę mojego życia uznałem, że najlepiej będzie, jeśli w formie teatralnej i właśnie na deskach teatru odniosę się do tych okrągłych liczb. Tak się złożyło, że w tym roku przypada kilka moich rocznic: 70-lecia urodzin, 50-lecia pracy artystycznej, 30-lecia pracy pedagogicznej, 45-lecia małżeństwa oraz rocznice grania sztuk Bogusława Schaeffera: 40-lecie "Kwartetu", 38-lecie "Scenariusza dla nieistniejącego, lecz możliwego aktora instrumentalnego" i 27-lecie "Scenariusza dla trzech aktorów" - razem jakieś 300 lat.

To jakich atrakcji widzowie mogą się spodziewać z okazji tych "300 lat"?

- 24 lutego w Narodowym Starym Teatrze zamierzam zaprezentować spektakl pt. "Jan Peszek. Podwójne solo". Pierwsze solo - "Scenariusz dla nieistniejącego, lecz możliwego aktora instrumentalnego" Bogusława Schaeffera - gram od 38 lat. Z biegiem czasu stał się moim manifestem artystycznym, czymś bardzo osobistym.

- Moje drugie solo to nowy spektakl - "Dośpiewanie. Autobiografia" w reż. Cezarego Tomaszewskiego. Zaśpiewam 30 urywków z mojej autobiografii. Wykonam je do kompozycji Wariacje Goldbergowskie Jana Sebastiana Bacha.

I wtedy pan podsumuje dotychczasowe życie, karierę?

- Nie można tego projektu nazwać podsumowaniem. Przez 70 lat życia zdarza się więcej niż 30 różnego rodzaju przygód. Te 30 zdarzeń zostały wybrane do 30 wariacji Bacha.

Gdyby pan miał teraz wskazać, co dotychczas było najlepsze, co najgorsze...

- Nie robię rachunków z przeszłości, nie analizuję jej. Ona już nie istnieje - w tym sensie, że jest ulokowana w czasie minionym. Oczywiście są takie zjawiska jak wspomnienia, tradycja zakorzeniona w przeszłości, ale ja dość dawno temu zrozumiałem, że praca aktora polega na działaniu tu i teraz.

A jaką rolę aktor, ale i reżyser pełnią obecnie?

- Rola aktora i reżysera pozostaje niezmienna. Jej istota tkwi w odnoszeniu się do otaczającego świata. Wraz z młodymi pokoleniami zmienia się interpretacja świata i język mówienia o nim. Bo świat się zmienia. Dojrzewałem w latach 60. i 70. To był świat zupełnie inny niż obecny. Zatem w naturalny sposób musiał zmienić się sposób mówienia o nim.

Co się zmieniło?

- Dzisiaj mamy w o wiele większym stopniu do czynienia z destrukcją i autodestrukcją. Szczególnie młodzi są tym przejęci i podnieceni. Zajmując się faktem destrukcji, zapominają o konstrukcji. Człowiek w swojej istocie się nie zmienia, zmieniają się tylko sposoby wyrażania siebie.

Jakby pan zdiagnozował obecną sytuację polskiego teatru?

- Jestem nią zaciekawiony. Interesują mnie głosy najmłodszych działających w sztuce. Dzięki tym głosom - najprościej - orientuję się w świecie. Mam wrażenie, że teatr w Polsce jest w rozkroku i nie bardzo może sobie z tą sytuacją poradzić. W rozkroku pomiędzy nowym i starym. Ale to chyba nic nowego ani oryginalnego.

A co pan mówi młodym ludziom np. w czasie zajęć w Państwowej Wyższej Szkole Teatralnej?

- Zawsze dobijam się do człowieka. Aktor żywy naprawdę, to człowiek w aktorze, który - za sprawą ról i sztuk dramatycznych - mówi o świecie, w jakim żyje, bez względu na materiał, po jaki sięga.

Jacy są pana studenci?

- Pełni oczekiwań, różnorodni. Słowem tacy jak ja w ich wieku. Choć odważyłbym się stwierdzić, że są mniej odporni psychicznie. Czasami sprawiają wrażenie zagubionych. Wydają się bardziej sfrustrowani. Zresztą fakt, że tak wielu młodych ludzi zdaje do szkół teatralnych jest przejawem pewnego rodzaju frustracji.

Frustracji?

- Potrzeba błyskawicznej i silnej akceptacji społecznej jest przejawem frustracji. Zawód aktora oznacza - poniekąd słusznie - natychmiastową i powszechną akceptację. Młodzi liczą na łatwą, szybką karierę. W tym zawodzie nie można być anonimowym - człowiek boi się anonimowości, a najbardziej obawia się samotności we wszystkich jej przejawach. Ten zawód daje złudzenie, że będzie się akceptowanym niemal w trakcie działania. W moich czasach do szkoły teatralnej zdawało ponad sto osób. Teraz kandydatów na tę samą liczbę miejsc liczy się w tysiącach.

Jakby pan skomentował obecną, nagłośnioną przez media sytuację w Starym Teatrze?

- Całe to larum, dotyczące rzekomej rewolucyjności w poczynaniach nowej dyrekcji, śmieszy mnie niepomiernie. Tak, jakby ludzie w moim wieku, a może i starsi lub młodsi, zapominali, że rewolucjonistą w tym Teatrze był Konrad Swinarski, Jan Paweł Gawlik, Zygmunt Huebner i cała plejada wybitnych reżyserów, w tym Mikołaj Grabowski, pełniący funkcję dyrektora przed Janem Klatą.

- Weszło pokolenie młodych ludzi, którzy mówią swoim językiem i swoim głosem. Nie zawsze zgadzam się z tym głosem, często to nie jest mój głos i mój gust, ale na Boga, artysta, którym jest Jan Klata i dał tego dowody w wielu ważnych spektaklach - potrzebuje czasu, aby wyartykułować swój pogląd, jakim zjawiskiem może być narodowa scena. Ona oczywiście obliguje, ale na pewno nie zobowiązuje do przedłużania życia zjawisk, które już kompletnie zgrzytają we współczesnym świecie. Część oponentów sprawia wrażenie jakby nie mogła uwolnić się od czasu własnej młodości.

- Zawsze mnie zastanawiało, dlaczego tak trudno nam wyciągać wnioski z minionych przewrotów. Moi koledzy byli ich świadkami, a dzisiaj nie są w stanie odkleić się od tamtego czasu, spojrzeć na zmiany. Tamtego czasu już po prostu nie ma, więc ja spokojnie czekam i z zaciekawieniem przyglądam się temu, co dzieje się w Starym Teatrze. Bo teatr to nie jest piekarnia wypiekająca dzieła sztuki jak chrupiące bułeczki.

Rozmawiała Beata Kołodziej (PAP).

Chcesz poznać lepiej swoich ulubionych artystów? Poczytaj nasze wywiady, a dowiesz się wielu interesujących rzeczy!

Ciekawi Cię, co w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!

Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!

INTERIA.PL/PAP
Dowiedz się więcej na temat: Jan Peszek | życia
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy