Przemysław Wojcieszek: Jestem z tego dumny
Film to sztuka transu, w którym kolory, rytmy, dźwięki układają się w hipnotyczny sen - mówi Przemysław Wojcieszek. Jego nowa produkcja - "Jak całkowicie zniknąć" - weszła właśnie na ekrany kin.
"Jak całkowicie zniknąć" Przemysława Wojcieszka ("Głośniej od bomb", "W dół kolorowym wzgórzem", "Made in Poland"), to w większości improwizowany, montowany na planie film, który oparty jest na rytmie, który porządkuje wszystko.
Gerda (Agnieszka Podsiadlik) poznaje Małą Rozbójniczkę (Pheline Roggan) w berlińskim metrze. Łapie jej spojrzenie, bezczelny uśmiech. Coraz mniej skrycie zaczyna iść jej śladem. Zmieniają wagony, pociągi, stacje. Kiedy zamienią ze sobą pierwsze słowa, gra będzie już w toku.
Rozstaną się za dziesięć, może dwanaście godzin. Zainteresowanie zmieni się w fascynację, a ta w miłość, która skończy się nad ranem. Ale póki co przed nimi cała noc, całe miasto, całe życie.
Dlaczego wybrałeś Berlin jako miejsce do zdjęć?
Przemysław Wojcieszek: - Berlin jest dla mnie tym, czym np. dla słuchacza Radia Maryja jest Częstochowa. Jest moją Jerozolimą, świętym miastem. Przestrzenią skrajnie zdesakralizowaną, właściwie pogańską, w której szukam sacrum. Poza tym kręciliśmy film wyłącznie w nocy - Berlin jest jednym z niewielu miast, gdzie jest to możliwe w jedyny sposób, jaki akceptuję - bez świateł i z kilkoma osobami w ekipie.
Skąd pomysł na tytuł filmu?
- Zwykle kradnę cudze tytuły. Jestem zbyt leniwy, by wymyślać własne. Tym razem ukradłem tytuł Radiohead. Myślę, że dobrze pasuje do klimatu filmu i tego, jak czuje i co czuje Agnieszka Podsiadlik, grająca w filmie główną rolę. Sparafrazowane fragmenty tekstu tej piosenki trafiły zresztą do voiceoverów Agnieszki.
Muzykę do filmu skomponowała Julia Marcell. Jak przebiegała wasza współpraca?
- Muzyka Julii jest najważniejszym elementem mojego filmu. Powstawała podczas kręcenia zdjęć, w trakcie montażu, również w czasie udźwiękawiania dokonywaliśmy w niej ciągłych zmian. To była organiczna, wieloetapowa praca. Chciałem, aby muzyki Julii było jak najwięcej. Nie lubię, o ile to nie jest absolutnie konieczne, wrzucać do filmu przypadkowych utworów. Moim zdaniem pełną odpowiedzialność za stronę muzyczną powinien brać na siebie kompozytor. Tak też się stało. Uwielbiam pracę Julii. Jest genialną kompozytorką. Jej wyobraźnia muzyczna jest niesamowita. Praca z nią była dla mnie zaszczytem. Niecierpliwie czekam na kolejny wspólny projekt.
Co zadecydowało o tym, że to właśnie Pheline Roggan wcieliła się w rolę Małej Rozbójniczki?
- Pheline jest bardzo zdolną aktorką, a jednocześnie przeciwieństwem Agnieszki Podsiadlik, od której zacząłem pracę nad projektem. Już po pierwszych dwóch minutach naszego pierwszego spotkania wiedziałem, że chcę z nią pracować. Pheline jest silna, asertywna, "zewnętrzna". Bardzo lubię jej siłę, inteligencję oraz sensualność. Ma w sobie inną energię niż polskie aktorki. Jest pewna siebie, a jednocześnie bardzo wrażliwa. Do tego to naprawdę świetna, dającą z siebie wszystko aktorka. Zresztą, z dziewczynami pracuje się najlepiej. Są inteligentniejsze i bardziej wrażliwe niż ich koledzy. Zwykle też bardziej angażują się w projekt. Od kilku lat piszę głównie dla dziewczyn i to się raczej nie zmieni.
Jaki był najtrudniejszy etap powstawania tego filmu?
- Lubię robić filmy. Ten proces jest zresztą coraz mniej technologiczny, produkcyjny, a coraz bardziej organiczny, "teatralny". Nie mogę więc powiedzieć, żeby coś sprawiało mi szczególną trudność. Lubię dużo kręcić, nie lubię inscenizować. Wolę improwizację i ciągłe zmiany, ciągłe "wywalanie" do góry nogami założeń scenariuszowych, aby nigdy nie być pewnym tego, co za chwilę się stanie. Lubię ryzyko i ono mnie podnieca. Kiedy pracuję z małą obsadą i małą ekipą, mogę pozwolić sobie na dużo luzu. Kręcenie filmu przypomina wtedy mecz piłki nożnej na osiedlowym boisku. Jest dużo luzu, bo grasz z przyjaciółmi. A jednocześnie chcesz wygrać i idziesz na całość. Nie wiadomo, kto wygra i co się za chwilę stanie. Najważniejszy jest proces, więź między ludźmi, flow. Trochę jak w teatrze.
Czy jest coś, na co szczególnie chciałeś zwrócić uwagę?
- Muzyka Julii Marcell, ale na to wszyscy zwrócą uwagę. Role dziewczyn. Bardzo dobry montaż Michała Poddębniaka. Rytm filmu, czyli to, co w nim najważniejsze, jest także jego zasługą. Świetny dźwięk Artura Kuczkowskiego, który nagrywał wszystko sam, bo nie chciałem mieć żadnych zbędnych osób na planie. Ogólny kształt filmu, który jest zasługą współpracującej ze mną Kasi Majewskiej, która bardzo pomogła mi w zejściu z początkowych 240 do ostatecznych 100 minut filmu. Wszystko, co dzieje się na ekranie, staje się w pewnym sensie transem, snem, w którym widz uczestniczy.
Czy tworząc film, chciałeś, aby widz poczuł jego obecność?
- Tak, to było moim celem. Chciałem transu. Nie cierpię kina politycznego, społecznego. Żenują mnie takie filmy. Odrzucam je. Film to sztuka transu, w którym kolory, rytmy, dźwięki układają się w hipnotyczny sen. Myślę, że nam to się udało. Jestem dumny z "Jak całkowicie zniknąć".
Ciekawi Cię, co w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!
Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!