Reklama

Poza "galopującym matriksem"

Przełom 2006 i 2007 roku należy bezsprzecznie do Joanny Brodzik. Po pierwsze zakończyła pracę na planie serialu "Magda M.". Po drugie - rozpoczęła swój autorski program telewizyjny "Dookoła siebie". Po trzecie - już w drugim tygodniu stycznia do kin wchodzi najnowszy film Bogusława Lindy "Jasne błękitne okna", którym Brodzik wraca na duży ekran.

O tym, jak tematyka "Jasnych błękitnych okien" ma się do osobistego życia aktorki, o wewnętrznym rozwoju i ogarniającym ją od czasu do czasu "galopującym matriksie" aktorka opowiedziała w rozmowie z Emilią Chmielińską.

Film "Jasne błękitne okna", w którym zagrała Pani jedną z głównych ról, jest opowieścią o pięknej przyjaźni dwóch kobiet. Każdy z widzów zapewne zinterpretuje opowiedzianą historię na swój sposób, jednak chciałabym zapytać o czym dla Pani jest ten film?

Joanna Brodzik: Dla mnie "Jasne błękitne okna " jest przede wszystkim historią o prawdziwej przyjaźni, o takiej przyjaźni, która jest silniejsza od śmierci i która zmienia życie. Ten film jest także o nadziei - o tym, że nawet jeśli doświadczamy wydarzeń, które wydają nam się tragiczne, wydają nam się nieszczęściem, nieodwracalnym załamaniem tego, co było dotychczas - jeśli odchodzi ktoś bliski i nie potrafimy się z tym pogodzić - to najważniejszą i najpiękniejszą rzeczą, jaką można zrobić z tą rozpaczą, to zamienić ją na zmianę świadomości i pozwolić sobie na lepszą resztę życia. To także opowieść o pewnym przyzwoleniu na pogląd, że nic nie dzieje się przypadkiem i że jeśli nas coś dotyka, to nie bez powodu - tylko musimy to chcieć zobaczyć.

Reklama

Czy Pani pielęgnuje swoje przyjaźnie z młodzieńczych lat. Znajduje Pani na nie czas?

Joanna Brodzik: Są na świecie takie rzeczy, na które trzeba mieć czas. Przyjaźń polega przede wszystkim na wolności - więc jeśli nie mam czasu dla przyjaciół albo znajduję się w jakimś "galopującym matriksie" - to daję im znać, że "galopuję mi matrix" i odezwę się, jak będę mogła.

Z prawdziwymi przyjaciółmi ma się to szczęście, że te interwały mogą być dowolnie długie. Czasami bywa tak, że wraca się do swojego przyjaciela po kilku, kilkudziesięciu latach - tak i też bywa - i ta przyjaźń nadal istnieje, bo była prawdziwa. Moja mama powiedziała mi kiedyś, że żeby się do siebie zbliżyć, trzeba się najpierw oddalić... więc nie ma żadnych reguł. Ja staram się, jeśli to tylko możliwe, wracać do miejsca, z którego pochodzę: z małego miasteczka pod Zieloną Górą - tam zostawiłam swoje koleżanki i przyjaciół. Mam też przyjaciół i znajomych w Zielonej Górze - bo to był mój kolejny życiowy przystanek. I dla mnie takie powroty są niezwykle ważne, bo pozwalają po pierwsze zyskać dystans do tego wszystkiego, co mnie otacza na co dzień a po drugie - to jest też powrót do siebie. Właśnie spotkania z ludźmi, z którymi przeżywało się pewien okres dochodzenia do dorosłości albo budzenia się do bycia nastolatkiem dają takie poczucie drugiego oddechu. To są osoby, z którymi zawsze kontakt jest trochę inny niż z tymi, których poznaje się już jako dorosły i ukształtowany człowiek. Myślę, że takie kontakty są niezwykle ważne, żeby móc w pełni siebie odczuwać.

Pani bohaterka cierpi na nieuleczalny nowotwór. Sceny, które Pani zagrała, z pewnością były bardzo trudne - z pięknej kobiety przeobrazić się w umierającą, pozbawiona aspektów kobiecości, mającą trudności z mówieniem osobę, a do tego pozostać bardzo wiarygodną i tak przejmująco prawdziwą. Czy to doświadczenie dało Pani coś pod względem warsztatu aktorskiego?

Joanna Brodzik: Nie prowadzę działalności misyjnej ani nie jestem technikiem zimno przepuszczającym przez siebie zadanie. Jak zawsze starałam się je wykonać jak najlepiej. To był trudny i bolesny temat i ciężko jest mi o tym mówić. Jednak chcę powiedzieć, że dzięki tej historii przerobiłam ze sobą tematy, które rzadko bierze się na warsztat. Zawsze się od nich ucieka, nie chce się o nich myśleć. Ale dzięki temu jestem bogatsza.

Co chciała nam Pani poprzez swoją rolę powiedzieć bądź uzmysłowić?

Joanna Brodzik: Myślę, że poprzez ten film chcemy przekazać, że warto pilnować siebie w środku, żeby siebie nie stracić . I do tego celu bardzo dobrze służą przyjaciele. I trzeba o tym pamiętać. Czasami można się zagalopować i odkryć pewnej nocy, kiedy będzie się wydawało, że nie ma znikąd pomocy ani zmiłowania, że po drugiej stronie telefonu nie ma nikogo, kto chciałby wysłuchać i pomóc. Warto o tym pamiętać i zawczasu o to zadbać. Bo niestety za mało pamiętamy o tym, co ważne.

Niedawno spełniło się Pani marzenie. W telewizji powstał autorski program Joanny Brodzik "Dookoła siebie". Proszę opowiedzieć więcej o tym projekcie.

Joanna Brodzik: Tak, to prawda. Program "Dookoła siebie" to jest mój autorski program, projekcja mojego marzenia o tym, żeby w telewizji znalazła się przestrzeń obecna od długiego czasu chociażby w miesięcznikach kobiecych, gdzie jest dział traktujący o wewnętrznym rozwijaniu się, o różnych metodach i technikach służących polepszeniu życia. A więc najnowsze techniki uczenia się języków obcych, różne aspekty asertywności, kurs świadomego prowadzenia samochodu, feng shui itd. Brakowało mi takiego programu w telewizji, ale też mam świadomość, że gdybym go nie robiła, to pewnie nie starczyłoby mi czasu, żeby doświadczyć tych rzeczy, o którym mówię w "Dookoła siebie". Połączyłam więc przyjemne z pożytecznym. Będę przechodziła dla widzów każdego tygodnia inną technikę, doświadczała innej metody, w ten sposób będą mieli możliwość zastanowienia się i sprawdzenia, czy przypadkiem nie jest im potrzebny np. kurs zarządzania czasem .

Pracowicie zapowiada się ten nowy rok - promocja i premiera "Jasnych błękitnych okien", czwarta seria "Magdy M.", program telewizyjny. Starczy Pani na to wszystko czasu?

Joanna Brodzik: Jestem optymistką, cały czas wyobrażam sobie, że jednak dam radę. Myślę, że to jest tylko kwestia logistyki i dobrej woli. A ponieważ robię, to co lubię, to tak naprawdę nie chodzę do pracy.

Dziękuję za rozmowę.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy