Piotr Trojan: Jak spadać to z wysokiego konia [wywiad]
Rolą Tomasza Komendy w filmie "25 lat niewinności" Piotr Trojan otworzył szeroko drzwi do kariery i z każdą kolejną rolą udowadnia, że stać go na więcej. Na festiwalu filmowym w Gdyni otrzymał nagrodę dla najlepszego aktora za główną rolę w filmie "Johnny".
W produkcji, zainspirowanej historią księdza Jana Kaczkowskiego, po raz kolejny Piotr Trojan wcielił się w postać autentyczną. Zagrał Patryka Galewskiego, jednego z wychowanków księdza. I po raz kolejny zrobił to po mistrzowsku! Film "Johnny" zadebiutował na ekranach polskich kin 23 września.
Nie wiem, jak to robisz, ale każda twoja rola zostaje w pamięci. Nie tylko nagradzany wielokrotnie Tomasz Komenda z "25 lat niewinności", czy sierżant Sobczyk z kryminalnego serialu "Znaki", ale i bohater filmu "Synthol", którego jesteś zresztą reżyserem.
Piotr Trojan: - Pracuję teraz nad pełnym metrażem na podstawie "Syntholu", który był filmem krótkometrażowym. Oczywiście obowiązkowo z Iwoną Bielską w roli mojej mamy. Mam nadzieję, że znów się spotkamy na planie, bo film ma duży potencjał i wiele treści można jeszcze w niego włożyć. Eryk i jego matka Teresa, parka trochę dziwnych freaków, z pewnością uniesie pełnometrażową fabułę.
Zacząłeś już ćwiczyć? Twój bohater to przecież aspirujący kulturysta.
- Ćwiczę codziennie, nie tylko z powodu filmu. Cała moja rodzina jest fit. Nawet gdybym zapomniał o treningu, brat dopilnuje, żebym ćwiczył. Robię to zresztą z przyjemnością, bo ćwiczenia mnie odstresowują. Kiedy przez cały dzień siedzę na planie, to jedyną rzeczą na jaką mam ochotę po 21.00, jest wyjście na siłownię. Puszczam głośną muzykę i mogę się wyładować. Taka medytacja.
Można powiedzieć, że po drodze było ci z tym filmem.
- Z rolą tak, ale nie z reżyserią i scenariuszem - tego musiałem się nauczyć. Towarzyszyły mi pokora i niepewność - a jeśli się nie uda, to co? Stwierdziłem jednak, że jak spadać, to z wysokiego konia i zaryzykowałem.
Zawodowo masz teraz naprawdę świetny czas. Na festiwalu w Gdyni o Złote Lwy walczył film "Johnny" - oparta na prawdziwych wydarzeniach historia księdza Jana Kaczkowskiego, opowiadana z perspektywy jego podopiecznego Patryka Galewskiego. Kolejna ważna rola w twoim CV.
- Moc była już w scenariuszu. Strasznie się cieszyłem na tę Gdynię. Teraz film wejdzie do kin. To naprawdę ważny film - film, który robi się po coś. Tak jak "25 lat niewinności". To film z przesłaniem.
Ksiądz Jan Kaczkowski nazywał siebie onkocelebrytą. Mimo glejaka mózgu był bardzo aktywny, stworzył hospicjum i do końca żył "na pełnej petardzie". Niesamowita postać!
- Hospicjum w Pucku to dzieło życia księdza Kaczkowskiego. Wygląda jak dom, w którym są obrazy, sprzęt do ćwiczeń, kino. Pacjenci mają wszystko, czego potrzebują. Chociaż "pacjenci" to w tym przypadku chyba złe określenie. Nazwałbym ich raczej gośćmi. Kiedy ich odwiedzałem, mogłem zauważyć, jak dobrą i fachową mają opiekę. U nas wciąż pokutuje przekonanie, że jeśli ktoś oddaje do hospicjum bliską osobę, jest złym człowiekiem, złą rodziną. To nieprawda. W hospicjum są lekarze, odpowiednie zabezpieczenie, miłość, wszystko czego chory potrzebuje. Dzięki temu rodzina może dalej żyć.
Przypuszczam, że bardzo skrupulatnie przygotowywałeś się do roli?
- Tak, ponieważ Patryk Galewski, którego zagrałem, to postać autentyczna. To on przeprowadza nas przez tę historię. Jest kucharzem, więc przygotowując się do roli chodziłem na kursy kulinarne, uczyłem się kroić, gotować. Pracowałem w kuchni i pamiętam, że było tam strasznie gorąco! Nie wiedziałem, że to taka ciężka praca. Następnie pojechałem do hospicjum w Wołominie, gdzie pomagałem jako wolontariusz. Było to krótkie, ale bardzo mocne doświadczenie. Uciekłem stamtąd po kilku godzinach. Nie odpuściłem jednak i zadzwoniłem, że chcę spróbować jeszcze raz. "Nie przejmuj się Piotrek, wszyscy tak reagują, to normalne" - usłyszałem. Otrzymałem też dobrą radę, żeby nie budować bliskich relacji z ludźmi, którzy tam są. To mi się akurat nie udało. Poznałem panią polonistkę, która opowiadając mi o Norwidzie znów stawała się małą dziewczynką oraz powstańca warszawskiego.
Poznałeś też Patryka Galewskiego.
- To było najważniejsze spotkanie. Pojechałem do Pucka i na Hel, gdzie Patryk prowadzi restaurację. Spotkaliśmy się również z rodziną księdza Kaczkowskiego oraz innymi chłopakami, którym ksiądz pomagał. Wiele się o nich dowiedziałem. Jeden chłopak jak dilował, tak diluje, tyle że kiedyś narkotykami, a teraz samochodami. Drugi jest księdzem. Pozbierałem informacje z każdej strony, żeby wejść na plan jak najlepiej przygotowanym. Widz to potem zauważa. W kinie, na dużym ekranie, wszystko widać. Czy jest coś w tym oku, czy nic nie ma.
Twoje przygotowanie do roli Tomasza Komendy w "25 dniach niewinności" zaimponowało nie tylko widzom, ale i całej branży filmowej, czego efektem był deszcze nagród, który na ciebie spłynął.
- Jeśli nie wejdziesz w to całkowicie, nie będziesz mieć środków, aby zbudować rolę. Najpierw zbieram informacje, notuję. Kiedy jest ujęcie, działam na zasadzie improwizacji jazzowej - puszczam i patrzę, co tam jest. Jak reaguje moje ciało, emocje, jak zmienia się głos. Po zakończonym ujęciu sprawdzam, jak to wyglądało. Każdy aktor ma pewnie swoją metodę. Dla mnie zbieranie materiałów jest ważne, dzięki temu jestem bliżej postaci i filtruję ją przez swoją wrażliwość.
W filmowych duetach ważna jest tzw. chemia. Między tobą a Dawidem Ogrodnikiem zaiskrzyło na planie?
- Z Dawidem spotykałem się wcześniej na innych planach. A zatem nie było zaskoczenia. Próby do "Johnnego" były o tyle ciężkie, że podczas gdy Dawid tył, mnie kazali chudnąć. Dawid do godziny 15.00 jadł pączki, a mnie gula rosła, bo mogłem pić tylko napoje. I to bez cukru. Musiałem zrzucić kilka kilogramów, żeby wyglądać jak cinek, dresik, chłopak, którego jedzenie najmniej interesuje i wszystkie ciuchy na nim wiszą. Bolesne doświadczenie [śmiech - przyp. red.]. Na wstępie ustaliłem, że nie będę analizował książek księdza Kaczkowskiego. Stwierdziłem, że lepiej jeśli poznam go poprzez Dawida. Kiedy mój Patryk trafia do księdza, też nic o nim nie wie. Patrzyłem i słuchałem, co z tego, co mówi Dawid, do mnie trafia. Rozumiałem coraz więcej. To było bardzo naturalne. Rzadko się zdarza, ale tym razem film kręcony był dość chronologicznie, mogłem więc spokojnie przejść przez ten cały proces. Dawid jest świetnym aktorem. Reprezentuje najwyższy poziom aktorstwa, podobnie jak Agata Kulesza. Grając z takimi aktorami masz przyjemność, bo oni ci partnerują. Robimy coś na poziomie, czego nie będziemy musieli się potem wstydzić.
Trudno robi się filmy oparte na prawdziwej historii?
- Trudno. Wiele osób znało przecież księdza Kaczkowskiego, mnóstwo zna też Patryka. Pamiętam jak przeszły mnie ciarki, kiedy dostałem od Patryka smsa. Był bardzo poruszony filmem oraz moją rolą. Dziękował mi za nią. Gdyby napisał: "Zrobiłeś mi krzywdę, źle mnie pokazałeś", czułbym się podle. To nie jest postać fikcyjna, nie chciałbym go skrzywdzić. Na początku zastrzegłem jednak, że nie będę go naśladował, ani powtarzał jego ruchów. Starałem się opowiedzieć tę historię po swojemu, najlepiej jak potrafię.
Tej jesieni na Playerze wystartował premierowy, trzeci sezon "Szadzi" z twoim udziałem. To kolejna, po "Znakach", ciekawa rola w serialu kryminalnym.
- Bardzo jestem zadowolony z roli Maćka - chłopaka z małego miasteczka. Moją matkę gra Jowita Budnik. Zawsze chciałem z nią zagrać. Cieszę się, że moje marzenie się spełniło. Na planie przeprowadziliśmy wiele rozmów. Słuchając i obserwując takich mądrych i doświadczonych aktorów dużo się uczę.
Miałeś też okazję stanąć twarzą w twarz z Maciejem Stuhrem, który od początku serii wciela się w inteligentnego seryjnego mordercę, który sprytnie ucieka przed wymiarem sprawiedliwości.
- Do małego miasteczka, w którym żyje mój Maciek, wkracza, grany przez Maćka Stuhra, Piotr Wolnicki. Maciek Stuhr - Piotr Wolnicki. Piotr Trojan - Maciek Janik. Na planie w tych samych scenach było więc dwóch Piotrów i dwóch Maćków [uśmiech - przyp. red.]. Stwarzało to trochę problemów. Kiedy padało polecenie: "Maciek bardziej w prawo", nie było wiadomo, o którego chodzi. Potem wymyślili nam pseudonimy. Ciekawy mamy wątek. Jedno zło trafia na drugie zło, a pomiędzy nimi jest kobieta, którą gra Magda Popławska. Najpierw jest rywalizacja, a potem fascynacja tym bardziej wyrafinowanym złem. Maciek Janik chciałby być kimś takim jak Piotr Wolnicki. Sezon jest świetnie napisany. Nie trzeba znać wcześniejszych odcinków, żeby wejść w tę historię. Poza tym fantastyczna przygoda - wyjazdy w góry, plenery, niesamowite widoki. A do tego Anna Kazejak i Maciej Stuhr za kamerą!
Ewa Jaśkiewicz/AKPA