Reklama

Piotr Polk: Niełatwo mną sterować

Przystojny jak prawdziwy mundurowy, godny zaufania jak lekarz. Piotr Polk lubi wybierać i umie wcielać się w kogo chce. Ale rządzić nim może tylko… reżyser.

Przystojny jak prawdziwy mundurowy, godny zaufania jak lekarz. Piotr Polk lubi wybierać i umie wcielać się w kogo chce. Ale rządzić nim może tylko… reżyser.
Można całe życie być potulnym, grającym te same postaci aktorem, ale ja zawsze będę wybierał - przekonuje Piotr Polk /Piotr Andrzejczak /MWMedia

"W rytmie serca" to kolejny w pana karierze serial medyczny. Skąd taka ich popularność?

Piotr Polk: - Każdy z nas, wcześniej czy później, otrze się o lekarza, szpital. Takie jest nasze życie. W związku z tym ten świat jest nam trochę znany, a jednocześnie, patrząc na przypadki gorsze od naszych, dziękujemy Bogu, że to nie o nas w tym momencie chodzi. Kwestią autorów pozostaje, jakimi historiami i bohaterami się podeprzeć i gdzie umieścić akcję.

Wyczuwa pan w tym serialu specyficzny klimat Kazimierza?

Reklama

- Tak, i na pewno nie tylko ja, bo to stricte małomiasteczkowa historia, a jednocześnie z ludźmi, którzy niczym nie odbiegają od tych z wielkiego miasta. Moda na umiejscawianie akcji w małych miasteczkach - jak Kazimierz czy Sandomierz - jest dobra, bo spełniamy dzięki temu podwójną misję. Oprócz tego, że jesteśmy dostarczycielami rozrywki, to również poradnikiem turystycznym. Ludzie zaczęli kochać seriale, które nie dzieją się w anonimowej rzeczywistości.

W serialu oświadczył się pan w dość spektakularny sposób. Lubi pan okazywać uczucia publicznie?

- Nie. Uczucia są moją intymną sprawą i prywatnie nie lubię wieszać się na szyi, żeby udowodnić, jak to ja mocno kocham. Robię to, oczywiście, ale nie na pokaz. Mój zawód jest naprawdę piękny, bo mogę robić rzeczy, których prywatnie nigdy bym nie zrobił. Publiczne oświadczyny Roberta były zresztą spowodowane zrozumiałym popłochem i chęcią nadrobienia ewentualnych zaniedbań jednym ruchem. Ale bardzo lubię tę moją postać i chciałbym jej bronić - mam nadzieję, że skutecznie, bo jego rysy okażą się coraz głębsze - ale on jest po prostu bardzo ludzki w swoich reakcjach.

Czy trzeba się liczyć z tym, że zobaczymy u boku Roberta inną kobietę niż Maria?

- W naturze nic nie ginie i nie znosi ona próżni. Gdyby to ode mnie zależało, tobym pani odpowiedział (śmiech). Ktoś pewnie musi się pojawić.

Mam nadzieję, że ukochany przez wszystkich Możejko pana nie znudził?

- Broń Boże! Na szczęście ma mnóstwo roboty, ciągle z nowymi ludźmi. Ale życie mu się ułożyło niespecjalnie wesoło. Bardzo go lubię - jest niezwykle barwny, czasem zabawny, wzruszający. Można mu wiele zarzucić, ale stał się postacią szanowaną, zwłaszcza przez panów - nie wiem, czy to zasługa munduru, czy funkcji, ale mężczyźni odnoszą się do mnie, jakbym co najmniej był ich przełożonym. Naprawdę. Tytułują mnie i niemal stają na baczność. To ogromna frajda.

A czy prywatnie Możejko wreszcie wypłynie na szczęśliwsze wody?

- Z tego, co do tej pory nakręciliśmy, to wiem tyle, że nadal mu zdecydowanie nie idzie i naprawdę nie wiem, czy to jego wina, czy takie jest jego przeznaczenie.

Czekamy na premierę filmu "Kukułeś". Gra pan w nim geja i z tego powodu można przeczytać sporo komentarzy w rodzaju "taki fajny chłop, jak mógł się zgodzić!"...

- Uważam, że to świetnie napisana rola w trudnym filmie. Wie pani, napisanie i przyjęcie jej świadczy wyłącznie o odwadze. Można całe życie być ciepłym, potulnym, grającym te same postaci aktorem, ale ja zawsze będę wybierał. Zresztą Robert z "W rytmie serca" jest dokładnie taki sam. Nie jest krystalicznie czysty, to wręcz czarny charakter - burzy czyjeś szczęście, bo ktoś jemu je zburzył. To kawał faceta, który nie pozwoli sobie nic odebrać, będzie walczył. W swoim dobytku mam już role księdza, policjanta, lekarza, geja... Nie mam z tym najmniejszych problemów. Uwielbiam mocne, konkretne rysy postaci.

Kiedyś powiedział pan: mężczyzna musi mieć wady. Jakie pan ma?

- Nie wiem, pewnie z każdej po trochu. Jednak żadna z nich nie jest aż taka, żeby determinowała moje życie czy relacje z kimkolwiek. Ale jest we mnie i trochę lenia, i egoisty, i egocentryka. Potrafię płakać, śmiać się, być złośliwy, boli mnie porażka, boję się sukcesu. Tak, bo sukces, wbrew pozorom, najmniej uczy, a najwięcej odbiera. Czasem mi się nic nie chce, nie widzę sensu w wielu rzeczach. Jestem ambitny, ale nie za ambitny. Jestem bardzo cierpliwy, ale czasem tej cierpliwości mi zabraknie. Nienawidzę głupoty i nie wiem, jak z nią walczyć. Nie cierpię zawiści, zazdrości o czyjś sukces, urodę... Chyba jednak składam się z tylu wad, ilu zalet.

A pana największa zaleta to...?

- Jestem bardzo pracowity, odpowiedzialny za dom. Wolę poświęcić siebie, żeby tylko ktoś czuł się bezpieczny. Staram się być bardzo uczciwy, można na mnie polegać, rzucę wszystko, żeby pomóc komuś w potrzebie. Jednak nie jest łatwo mną sterować.

Cudownie, czyli jest pan ideałem...

- Nie, nie! Mogę jutro się obudzić i być nieznośny (uśmiech). Ale takie dni nie pojawiają się zbyt często.

Chyba każdy już słyszał, że lubi pan i świetnie umie robić meble. Jak pan znajduje na to czas?

- Latem jestem wolniejszy, poza tym cichsze prace można wykonywać nocą. Zawsze powtarzam: na pasję czas się znajdzie. Jak ktoś twierdzi, że nie, to znaczy, że mu się nie chce. To tak, jakby powiedzieć: stary, nie mam czasu się kochać!

Obdarowuje pan nimi kogoś? U panów Malajkata czy Zamachowskiego stoją pana dzieła?

- Wielokrotnie mnie namawiali, a ja im odpowiadałem, że mam termin w 2026 (śmiech).

Dla najlepszych przyjaciół chyba jednak coś się znajdzie?

- Jak poproszą, jak zapłacą... (wybuch śmiechu).

Rozmawiała Katarzyna Sobkowicz.

***Zobacz materiały o podobnej tematyce***

Telemax
Dowiedz się więcej na temat: Piotr Polk
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy