Piotr Polk: Bez asystenta

Piotr Polk /Tomasz Urbanek / DD TVN /East News

Nie korzystam z pomocy asystenta i ogarniam wszystkie sprawy osobiście - oświadcza Piotr Polk, znany z roli policjanta Możejki w serialu "Ojciec Mateusz". Nie wszyscy wiedzą, że w wolnych chwilach aktor zajmuje się - z powodzeniem - projektowaniem mebli.

Gra pan w teatrze, koncertuje, udziela się w akcjach charytatywnych. Kojarzony jest pan jednak z serialowymi rolami, z których na plan pierwszy wybija się inspektor Możejko.

Piotr Polk: - Taki już niewesoły los aktora, który od wielu lat gra w popularnym serialu i jest częstym oraz mile widzianym gościem w domach wielu widzów, nie robiąc przy okazji bałaganu. Serialowy kostium, czy raczej mundur, przylgnął do mnie dość mocno i chyba dlatego niektórym trudno wyobrazić sobie mnie w innej roli. Może gdybym rzeczywiście wcielał się tylko w tę postać, miałbym powody do frustracji i narzekań? Na szczęście tak nie jest, mój kalendarz jest zapełniony terminami.

Czyli rola policjanta Możejki nie ogranicza pana w żaden sposób?

- Nie spotykam się z nim tak często, jak mogłoby się wydawać. Zdjęcia do "Ojca Mateusza" są kręcone przez kilka miesięcy w roku, dlatego nie czuję się przez niego osaczony. Oczywiście nie odżegnuję się od swojego bohatera, nie unikam jego towarzystwa. Nawet się z nim w jakiś sposób zaprzyjaźniłem, gdyż to on dał mi rozpoznawalność i sympatię widzów. Nie jest jednak tak, że świata poza nim nie widzę! To tylko mała część mojego zawodowego życia.

Nie uważa pan, że idąc do teatru na spektakl z panem, publiczność chce zobaczyć właśnie serialowego policjanta?

- Zdaję sobie sprawę, że niektórzy przychodzą na spektakl, bo spodziewają się zobaczyć "na żywo" kogoś, kogo często oglądają w telewizji. Niejednokrotnie widzę zaskoczenie widowni - nagle ze zdziwieniem uświadamia sobie ona, że nie jestem jedynie komendantem niewielkiego posterunku, lecz kimś, kto ma inny rodzaj wrażliwości i kreatywności. To prawdziwy miód na moje serce!

Reklama

To jednak dzięki Możejce może pan podziwiać swoją woskową figurę w Muzeum Ojca Mateusza w Sandomierzu.

- To miłe uczucie, ale nie ma nic wspólnego z próżnością i poczuciem dumy. Swoją woskową rzeźbę, jak i całą placówkę, traktuję jako atrakcję przyciągającą tłumy turystów. Podobnie rzecz ma się z moją odciśniętą dwa lata temu dłonią w Alei Gwiazd w Międzyzdrojach. Na tego typu akcje spoglądam z przymrużeniem oka, ale to też wyraz sympatii widzów. To jest dla mnie rodzaj dobrej zabawy.

Jako znane postacie aktorzy są też autorytetami od wszystkiego i często zapraszają państwa na wizję jako wszystkowiedzących ekspertów.

- Każdy człowiek ma prawo do wypowiedzi i wydania własnej opinii na dany temat. Tym bardziej że jako Polacy korzystamy z tego samego słońca, pijemy tę samą wodę, jeździmy tymi samymi drogami. Skoro politycy mogą bez obciachu pozować na ściankach, dlaczego my nie mielibyśmy być komentatorami różnych zjawisk społecznych, obyczajowych, tych związanych ze sportem czy kulturą? Panowie z ulicy Wiejskiej kreują rzeczywistość, my tworzymy jej iluzję, choć często odnoszę wrażenie, że jako aktorzy mamy o wiele mniej talentu od różnej maści kłamców, lawirantów i oszustów.

Na szczęście jest pan nie tylko aktorem, ale i wokalistą.

- Ze swoim jazzowym zespołem nie koncertuję niestety tak często, jak bym tego pragnął. W tym przypadku liczba występów ograniczona jest przez mój napięty kalendarz. Gram obecnie w dziewięciu spektaklach w kilku teatrach, do tego dochodzą jeszcze filmowe i serialowe plany. Przede mną właśnie premiera filmu "Kukułeś" Macieja Michalskiego.

Jaki ma pan sposób na to, by się nie pogubić w natłoku zajęć?

- W swoim telefonie zapisuję wszystko: od planów zdjęciowych po wizytę u lekarza. Nie korzystam z pomocy asystenta i ogarniam wszystkie sprawy osobiście. Niektóre z wolnych terminów przeznaczam na śpiewanie ze swoim zespołem, gramy jednak w kameralnych miejscach i tylko raz pojawiliśmy się w plenerze. W moim rodzinnym miasteczku, Kaletach, wystąpiłem na tamtejszym stadionie. Po raz pierwszy i ostatni poczułem się jak gwiazda rocka!

Odmówił pan jednak udziału w programie "Twoja Twarz Brzmi Znajomo". Dlaczego?

- Raz dałem się namówić do udziału w muzycznym show i nie żałuję, że wystąpiłem w "Jak oni śpiewają". Z muzyką byłem związany od zawsze, ze śpiewaniem też, w przeciwieństwie do pląsów na parkiecie, dlatego "Taniec z Gwiazdami" nigdy nie był mi po drodze. W "Jak oni śpiewają" dotarłem do finału, a muzyka na nowo otworzyła przede mną swoje salony.

"Twoja Twarz ..." również mogła dać panu wiele nowych możliwości.

- Teraz jestem na innym etapie życia i w takim wieku, że wolę raczej wykreować jakąś postać, niż ją kopiować. Może na przyjęciu towarzyskim zdecydowałbym się dla wygłupu kogoś sparodiować i naśladować, ale publicznie - co to, to nie! Nie oznacza to, że nie podziwiam uczestników tego świetnego, dającego doskonałą rozrywkę show. Jestem pod ogromnym wrażeniem ich ciężkiej, wręcz morderczej pracy - występy w tym programie to nie tylko śpiewanie, ale i skomplikowana choreografia. Nauczyć się jej w ciągu kilku dni to prawdziwa sztuka!

Tak jak meble, które - o czym nie wszyscy wiedzą - projektuje pan w wolnych chwilach.

- To pozwala mi na chwilę oderwać się od codziennych spraw, zapomnieć o aktorstwie i stresie związanym z tym niełatwym zawodem. Jako że jest to moja życiowa pasja, mogę w skupieniu i bez pośpiechu oddać się tej niezwykłej przyjemności. Dla mnie pozornie zwykły fotel nie jest tylko praktycznym sprzętem, na którym się odpoczywa, czyta gazetę lub ogląda filmy. Służy on również do rozmów z drugim człowiekiem siedzącym naprzeciwko nas.

Na swoim koncie ma pan ponad sto mebli. To imponujący wynik!

- Po ponad dwudziestu latach projektowania i robienia mebli, również dla znajomych, zdecydowałem się zaprosić do tego świata szerszą grupę odbiorców. W październiku ubiegłego roku odbył się w Warszawie wernisaż moich autorskich prac. Teraz pracuję nad nową kolekcją. Skupiam się na stołach, gdyż to one jednoczą i wzmacniają rodzinę. W dzisiejszym świecie to ona jest najwyższą wartością.

Doba nie jest dla pana zbyt krótka?

- Nie kładę się o trzeciej nad ranem, by zacząć dzień o godzinie trzynastej. Wstaję zazwyczaj bardzo wcześnie rano, bo szkoda mi dnia, pięknego, świecącego słońca. W moim telefonie nie ma nieznośnej opcji drzemki, która prócz irytacji niczego nie daje. Po pierwszym sygnale, zamiast szukać wygrzanych miejsc pod kołdrą, jestem już na nogach. Oczywiście jak każdy lubię sobie poleniuchować, są to jednak bardzo rzadkie chwile.

A lubi oglądać pan siebie na ekranie?

- Nie znoszę! Nawet po wielu latach nie potrafię przyzwyczaić się do swojego głosu!

Artur Krasicki

TV14
Dowiedz się więcej na temat: Piotr Polk
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy