Piotr Kraśko: To bardzo dobra zmiana
Piotr Kraśko jest ze stacją TVN związany od 16 kwietnia. Prowadzi "Dzień Dobry TVN" i "Fakty z zagranicy" (TVN 24 BiS). Zmiana okazała się ciekawym doświadczeniem. "Teraz jestem zachwycony. Życie pisze lepsze scenariusze, niż my bylibyśmy w stanie wymyślić" - mówi popularny dziennikarz.
- Jaki powinien być dobry reporter? Jest jedna, kluczowa cecha: muszą go ciekawić ludzie, z którymi rozmawia - mówi Piotr Kraśko.
Panie Piotrze, mijają dwa miesiące od pana debiutu w weekendowym wydaniu "DDTVN". Tymczasem włączając telewizor w dzień powszedni rano, zobaczyłem pana na słynnej kanapie w charakterze gościa, opowiadającego o kontrowersyjnym polityku amerykańskim Donaldzie Trumpie. Prowadzący witali pana serdecznie, pan także sprawiał wrażenie szczęśliwego.
- Bo to były wspaniałe miesiące i bardzo dobra zmiana. Mogę z czystym sumieniem powtórzyć to, co mówiłem w pierwszych minutach obecności w "DDTVN": to fantastyczne pracować w jednym z najlepszych programów w Polsce. Tworzą go cudowni ludzie, których przecież znam od lat! Cieszę się, mogąc być częścią takiego zespołu. A mówimy tu o tym, co przynosi życie: jednego dnia o Trumpie, innego o uwolnionej Nadii Sawczenko albo o Centrum Zdrowia Dziecka. Życie składa się oczywiście również z rzeczy wielkich, ale jednak częściej to tysiące drobiazgów. Dobrze, żeby także politycy pamiętali, że ludzie nie żyją wyłącznie tym, co dzieje się w promieniu 100 metrów wokół Sejmu. Każdego dnia martwimy się o dzieci, odrabiamy z nimi lekcje, idziemy na zakupy, zastanawiamy się, co z wakacjami, mieszkaniem, jak zrobić remont, czy nas na to stać. Częściej to jest treścią prawdziwego życia - nie wielka, "twarda" polityka...
Czyżby przestała pana fascynować?
- Ależ nie! Wciąż jest moją pasją, którą zajmuję się zarówno w "DDTVN", gdy mówimy o Donaldzie Trumpie, jak i wieczorami, prowadząc "Fakty z zagranicy" w TVN 24 BiS. Właśnie to połączenie jest dla mnie fantastyczne.
Patrząc na pana w TVN, myślę: ten człowiek tu idealnie pasuje! Ma się ochotę pana słuchać. Pierwszego dnia nie było tremy?
- (śmiech) Była, ogromna! I nadal jest. Jeśli ktoś uważa, że to z biegiem lat mija, myli się. Jest odwrotnie. Człowiek przejmuje się dużo bardziej.
Trening nie czyni mistrza?
- Trening zawsze dobrze robi, ale też z wiekiem każdy z nas lepiej wie, ile niespodziewanych sytuacji może zaistnieć, jak wiele rzeczy może nas zaskoczyć. W miarę upływu czasu przygotowuję się nie coraz krócej, lecz... dłużej.
Studiował pan teatrologię w Państwowej Wyższej Szkole Teatralnej w Warszawie. Stąd do aktorstwa droga niedaleka...
- Ale tylko geograficznie, bo to faktycznie były sale obok.
Ostatecznie wybrał Pan dziennikarstwo. Czy jednak ucząc się o teatrze, nie nauczył się pan mimochodem sposobów na tremę?
- Niestety, nie. Powiem panu jednak, że - na szczęście - są dwa rodzaje tremy. Jedna paraliżuje, druga mobilizuje. Ta paraliżująca sprawia, że nie możemy z siebie wydusić słowa. Ta mobilizująca jest dobra, bo człowiek - przejmując się tym, co go czeka - po prostu bardziej się stara.
Dawniej miał pan inaczej?
- 25 lat temu wielu z nas wydawało się, że fajnie jest przyjść do studia trzy minuty przed programem - tyle czasu wystarczy na przygotowanie. Po roku pracy w telewizji myśleliśmy, że wiemy o niej wszystko.
A teraz?
- Wiem, ile jeszcze nie wiem.
Świadomość własnych ograniczeń to znak prawdziwego mistrza.
- Pięknie pan o tym mówi, ale naprawdę długa droga przede mną. Dobrze, że atmosfera pracy - i w "DDTVN", i w "Faktach z zagranicy" - jest tak niesamowita, bo to wszystko ułatwia.
Plusy to zgrany team. Co jeszcze?
- Choćby to, że szybko mogłem wyjechać do Rzymu. Zrobiliśmy materiał o przypadającym raz do roku wielkim święcie Gwardii Szwajcarskiej. Pokazanie od środka Watykanu i tradycji, która sprawia, że gwardia od 500 lat funkcjonuje tak samo, było dla nas niezwykle pasjonujące. Rozmawialiśmy też z syryjskimi rodzinami, które papież Franciszek zabrał z Lesbos. I z kombatantem bitwy pod Monte Cassino - radiotelegrafistą, który nadał meldunek: "Monte Cassino zostało zdobyte!". Jedna podróż i trzy spotkania z tak różnymi, niezwykłymi ludźmi.
Nie bez powodu mówi się, że podróże kształcą. Są takie zakamarki, których pan nie widział, a które chciałby odwiedzić?
- Nigdy nie byłem w Australii czy Nowej Zelandii, o której marzę od "Władcy Pierścieni". Ale może pana zaskoczę - moim zdaniem, nieodkrytym lądem nadal jest Polska. Podczas trzymiesięcznej przerwy w pracy sporo po niej podróżowałem. Kocham Mazury, choć to, jakie są piękne, wiedzą chyba wszyscy. Za to na przykład Dolny Śląsk wciąż jest niedoceniany. Wiele osób narzeka też na Tatry i Zakopane, tymczasem ja je uwielbiam...
Lubi pan też Sopot, prawda?
- Gdyby można było żyć i pracować w dowolnym miejscu na świecie, wybrałbym właśnie Trójmiasto. Połączenie wspaniale rozwijającej się Gdyni, naprawdę przepięknego teraz Sopotu i starego Gdańska jest czymś niesamowitym.
Podróżując prywatnie, szuka pan już nie tematów, ale...?
- Przede wszystkim sprawdzam, czy jest dobre miejsce do biegania. Nawet w Afryce i na Bliskim Wschodzie...
Biegał pan w Afryce? W tym skwarze?
- Tak. Nie ma za niskich ani za wysokich temperatur do tego sportu. A ja lubię czasem pobiegać w południe w największe upały. Człowiek się zmęczy i jest podwójna korzyść. Pamiętam, jak Leszek Balcerowicz mówił, że w podróży zawsze robi dziesiątkę. To idealny pomysł. W ten sposób najlepiej da się poznać miasto!
Pierwsze spotkanie z Kingą Rusin w "DDTVN" pewnie nie było aż tak wyczerpujące, jak zrobienie 10 kilometrów w Afryce?
- Praca z Kingą jest wyjątkowa. My się przecież znamy i przyjaźnimy od kilkudziesięciu lat. Niezależnie od spraw służbowych, spotykaliśmy się parę razy w tygodniu. Dla mnie sytuacja siedzenia z nią przy stole i rozmawiania jest tak naturalna, że tracę poczucie bycia w pracy.
I pewnie to jest odpowiedź na pytanie, dlaczego tak fajnie się państwo razem prezentują na wizji. Rozumiem, że wczesne wstawanie w soboty i niedziele to żaden problem?
- Przy trójce dzieci, zwłaszcza małych, pobudka o szóstej rano to nic wielkiego. Nawet piąta byłaby do przyjęcia. Ja przecież i tak raz w tygodniu prowadzę poranny program w radiu TOK FM. Budzę się wtedy jeszcze wcześniej. "DDTVN" przy tym to relaks.
Tak jak wieczory w "Faktach z zagranicy"?
- O, jaka to wspaniała redakcja! Chodzić do pracy, mówić o polityce amerykańskiej, Europie, świecie - nie można było lepiej trafić! Do tego jest tu tylu tak wspaniałych wydawców, reporterów, korespondentów - z wieloma znamy się od lat.
Ma pan żywy umysł, sprawia wrażenie człowieka niezmordowanego, który nie usiądzie i nie powie: "Nie chce mi się". Skąd ta siła, energia, motywacja do działania?
- Gdyby naszą pracą było coś, czego nie cierpimy, to zmęczeni bylibyśmy po godzinie. Jeśli to pasja - wówczas nie zauważamy,kiedy minął cały dzień. Poza tym to nic w porównaniu z obowiązkami kobiety, która zostaje w domu z dziećmi.
Paniom będzie miło czytać te słowa. Zbyt często są niedoceniane...
- Tymczasem, gdy ma się dzieci, największy podziw budzi żona: stres, odpowiedzialność, lęk, niepewność, radość, wysiłek. To matka, która spędziła dzień z dziećmi, ma święte prawo do zmęczenia, nie ja. Dlatego potwornie irytują mnie faceci, którzy z taką nonszalancją mówią: "Żona nie pracuje, siedzi w domu z synem, córką". Tak? No to weź wolne, zostań w domu i zamiast niej tak sobie nie pracuj! Mając dzieci, w tym jedno malutkie i dwóch większych już synów, czuję się w obowiązku nosić żonę na rękach za to, że jest taka wspaniała. Przy jej codziennych zadaniach to ja w pracy odpoczywam.
Uczy się pan od żony tego niezmordowania?
- Powiedzmy, że się staram.
A woli pan sobie coś zaplanować, czy otwiera się na to, co przyniesie przyszłość?
- Jest takie powiedzenie, że Pan Bóg śmieje się z nas tym serdeczniej i głośniej, im poważniejsze plany czynimy. Gdyby mi ktoś rok temu powiedział, jak będzie wyglądał mój rozkład dnia w czerwcu 2016 roku, które miejsce będę nazywał swoim i które drzwi otwierał kartą służbową, nie uwierzyłbym. A teraz jestem zachwycony. Życie pisze lepsze scenariusze, niż my bylibyśmy w stanie wymyślić.
Zapomnijmy o obowiązkach służbowych... Kiedy już może pan odpocząć, co robi pan najchętniej?
- Marzę o tym, by każdą wolną chwilę spędzać z dziećmi. Synowie sprawiają, że ojcowie znów są dziećmi - gramy w piłkę, biegamy, pływamy, jeździmy na nartach, a konno będą niedługo sprawniej jeździć niż ja. Nie może być lepiej.
Rozmawiał Maciej Misiorny
Piotr Kraśko ur. 11 lipca 1971 roku w Warszawie. Skończył IX LO im. Klementyny Hoffmanowej i teatrologię w warszawskiej PWST. W latach 1991-2016 pracował w TVP. Był korespondentem w Brukseli, Rzymie, Waszyngtonie, zdawał relacje ze Smoleńska i Kijowa. Od 16 kwietnia prowadzi sobotnio-niedzielne wydanie "Dzień Dobry TVN", a od 18 kwietnia - "Fakty z zagranicy" (TVN 24 BiS). Żona Karolina Ferenstein jest trenerem jazdy konnej. Mają troje dzieci - synów Konstantego i Aleksandra oraz córkę Laurę.