Piotr Głowacki: Tragedią jest to, co się nie udaje
W filmach "80 milionów", "Bogowie", "Karbala", "Wkręceni" czy "Disco polo" zwrócił na siebie uwagę widzów i krytyków. Z kolei fani seriali śledzą perypetie jego bohaterów w produkcjach "Na noże", "Belfer" oraz "Na dobre i na złe". Piotr Głowacki opowiada, skąd na to wszystko bierze czas.
Czy zgadzasz się ze stwierdzeniem, że kiedy ma się dużo zajęć, to paradoksalnie ma się więcej czasu?
- Sądzę, że im więcej się robi, tym sprawniejsze są umysł i ciało. "Rozgrzany" działaniem organizm lepiej wykorzystuje czas.
Od 2011 roku nie ma sezonu, żebyś nie grał w co najmniej ośmiu filmach lub serialach. A do tego role teatralne. Nie bywasz przytłoczony udziałem w tylu przedsięwzięciach?
- Jest wielu aktorów, którzy pracują tyle co ja lub więcej, tylko w innych proporcjach. Będąc na etacie w teatrze, zwykle tworzą kilka ról rocznie, jednocześnie grając spektakle z poprzednich sezonów. Do tego dochodzą role filmowe i serialowe. Jak widać, chyba nie jestem rekordzistą. Dodatkowo są dwie rzeczy, które pomagają mi radzić sobie z tą ilością wyzwań. Po pierwsze, radość działania. Po drugie, każdy z nas - dotyczy to też ludzi niebędących zawodowymi aktorami - kilkanaście razy dziennie wciela się w różne role. Więc jest to nasza ludzka naturalna zdolność. Przy czym na co dzień odgrywamy role, które nie zawsze nam pasują, natomiast ja mam ten komfort, że mogę wybrać postaci, w jakie chcę się wcielić. Ale jest też druga strona medalu. Jak w życiu, w aktorstwie mamy naturalne ograniczenia, niepozwalające nam wcielić się w każdą rolę. Dlatego uważam, że aktorstwo uczy pokory rozumianej jako przyjmowanie rzeczywistości taką, jaka jest.
Na początku przyszłego roku na ekrany kin wejdzie film "Maria Curie". Jak Ci się grało geniusza?
- Świetnie. Miałem szansę wcielić się w Alberta Einsteina i przez sekundę uczestniczyć w magicznym procesie stawania się tą osobą w oczach innych. I we własnych. Popatrzenia na świat jego oczami, oczywiście na tyle, na ile pozwala wyobraźnia.
Wolisz występować w komediach czy dramatach?
- Antoni Czechow opisywał swoje poważne sztuki, jak chociażby "Trzy siostry", jako komedie w trzech aktach. Czytałem gdzieś, że łzy i śmiech to reakcje na to samo wydarzenie, na niezrozumienie. Sytuacja, która nas zaskakuje, może wywołać dwie różne reakcje. Gdy mamy nadzieję na jej pozytywne zakończenie, śmiejemy się. A gdy wydaje się, że nie może skończyć się dobrze, płaczemy. Jeśli pod tym kątem rozpatrujemy różne opowieści, to wolę te, które niosą nadzieję. Uważam, że tylko one są prawdziwe. Bo zawsze trzeba mieć dużo nadziei, wiary i miłości, by umawiać się z dziesiątkami osób i wierzyć, że uda nam się harmonijnie stworzyć film czy spektakl, który kogoś zainteresuje, ponieważ opowie coś ważnego, co nas połączyło. Z tego wynika, że tragedią jest to, co się nie udaje, a w takich projektach wolę nie brać udziału. (śmiech)
Porozmawiajmy o Patryku Nowaku. Postać, w którą wcieliłeś się w "Na noże", jest trochę naiwna, ale równocześnie niezwykle sympatyczna. Czy to się zmieni?
- Myślę, że Patryk ciągle poszukuje siły. Z natłokiem informacji, z realizacją marzeń, z wcielaniem się w role, których wymaga od niego życie, radzi sobie dzięki rozbrajającej mieszance dystansu i szczerego zaangażowania. Serial jest gatunkiem, który również aktora trzyma w niepewności, nie mamy szansy wymyślić postaci do końca. Bez przerwy stawiane są jakieś zadania przed bohaterem, na które muszę zareagować. Mogę zdradzić, że Patryk znajdzie się w nowych sytuacjach, które spowodują, iż zobaczymy jego nieznane oblicze. Rzeczywistość zastawi na niego sidła, a on będzie musiał jakoś z tego wybrnąć.
Rozmawiała Hanna Miłkowska