Ujawnia, że wielokrotnie proponowano mu udział w "Tańcu z Gwiazdami". - Teraz, po pierwsze, nie znalazłbym na to czasu, a po drugie - nie mam już takiej potrzeby - mówi Piotr Cyrwus, którego oglądać możemy obecnie w serialu "Na Wspólnej". Aktor twierdzi też, że producent "Klanu" wciąż namawia go do powrotu do kultowej telenoweli.
Kim jest Zdzisław Muszko?
Piotr Cyrwus: - To człowiek, który ocenia świat jednowymiarowo. Dla niego wszystko jest czarne albo białe. I stara się trzymać tej dewizy w każdej sytuacji. Zobaczymy, co z tego wyniknie. Sądzę jednak, że będzie diametralnie inny niż mój bohater z "Klanu". Wątki z jego udziałem zapowiadają się wyjątkowo zabawnie. Mam nadzieję, nie mnie to oceniać, bo co ma powiedzieć farba o obrazie. Staraliśmy się z kolegami i reżyserem, by tak było. Choć rzeczywiście przypuszczam, że kiedy momentami z dystansem przyjrzymy się naszemu napuszeniu w życiu, naszym zasadom, mogą się one wydać śmieszne.
To miła odmiana po Ryszardzie z telenoweli TVP1?
- To się dopiero okaże. Postanowiłem zmierzyć się z tą rolą, bo uznałem ją za ciekawą.
Nie ma pan nic przeciwko, jeśli zapytam jeszcze o "Klan"?
- Skądże! Dziennikarze często myślą, że chciałbym się odciąć od tego rozdziału w życiu. A z jakiego powodu miałbym przekreślić 14 lat swojej uczciwej pracy? Stworzyłem przecież charakterystyczną postać. Niedawno byłem gościem podczas festynu ludowego. Zaskoczył mnie fakt, że Ryszard wciąż żyje w świadomości widzów. To naprawdę bardzo miłe.
Czyli gdyby mógł pan cofnąć czas, wcieliłby się w Lubicza?
- Kiedyś się nad tym zastanawiałem. Chyba tak. Podczas castingu pokonałem paręset osób. Niektórzy twierdzą, że zniszczyło mi to karierę, bo może dla części reżyserów filmowych na zawszę pozostanę Ryszardem. Pamiętam, że tuż po studiach denerwowałem się, czy zagram wymarzone role. Wtedy o. Jan Góra powiedział: "Piotruś, nikt twoich ról nie zagra". I wierzę w tę prawdę. Wystąpiłem w "Klanie", zdobyłem popularność, teraz spełniam swoje marzenia na deskach teatrów. Wszyscy dyrektorzy kazali mi się starzeć, bo według nich byłem za młody do teatru. Dobrze więc, że "posiwiałem" w "Klanie", a nie przy zmywaku w Londynie.
Podobno nadal może pan wrócić do sagi Lubiczów.
- Producent Paweł Karpiński wciąż mnie o tym zapewnia.
Mimo że Ryszard umarł?
- Tak pani myśli?!
Plotkarska prasa zadrżała w posadach najpierw, kiedy odchodził pan z "Klanu", następnie, gdy dołączył do obsady "Na Wspólnej". Tak, jakby czas pomiędzy tymi wydarzeniami nie istniał. Gdzie pan zatem był, gdy pana nie było?
- Bez przerwy w Teatrze Polskim. Wziąłem też udział w akcji charytatywnej "Mafia dla psa". Ponadto pojawiłem się w "Ojcu Mateuszu" i jeszcze kilku innych produkcjach telewizyjnych. Ale skoncentrowany właśnie na pracy w teatrze. Tak postanowiłem, rezygnując z "Klanu".
Dostał pan kiedykolwiek propozycję udziału w "Tańcu z Gwiazdami"?
- Wielokrotnie. Kiedy kreowałem postać Ryszarda, bardzo chciałem wystąpić w tym programie. Zwłaszcza że jestem świetnym tancerzem. Teraz, po pierwsze, nie znalazłbym na to czasu, a po drugie - nie mam już takiej potrzeby.
A kiedyś?
- Kiedyś wydawało mi się, że powinienem szybko zerwać z dotychczasowym wizerunkiem. Dlatego ulegając podszeptom doradców, pojawiłem się u Szymona Majewskiego. Dziś z ręką na sercu mogę powiedzieć, że to nie miało sensu. Czym bowiem jest wizerunek aktora? Chwilką tylko.
Widziałabym pana w show "Twoja Twarz Brzmi Znajomo"...
- Dziękuję bardzo, takiej propozycji jeszcze nie dostałem.
Ale odważyłby się pan wcielać w różnych wokalistów?
- Myślę, że mam do tego predyspozycje. Choć wiem, jakimi prawami rządzi się show, ile nerwów to kosztuje. Musiałbym się poważnie zastanowić. Jeśli będą państwo mieli ochotę zobaczyć mnie jako śpiewającego aktora, zapraszam na musical "List z Warszawy", traktujący o relacjach polsko-żydowskich. Premiera w maju w Teatrze Polskim.
Chciał pan porzucić swój zawód?
- Owszem. Aktorstwo to powołanie, nie tylko ciężka praca. Żyjemy nim od rana do nocy. Wierzący kapłan ma tak samo - ciągle jest z Panem Bogiem. Co prawda, mówię troszkę obrazoburczo, ponieważ jako katolik powinienem zachowywać odpowiednie proporcje. A nie ukrywam, że nie zawsze mi się udaje i czasem swój zawód stawiam na pierwszym miejscu.
Małgorzata Pokrycka