Piotr Cyrwus: Popularniejszy już nie będę
Widzowie wciąż pytali Piotra Cyrwusa, kiedy znów pojawi się w serialu, więc kilka tygodni temu jego nowy bohater, Zdzisław Muszko, wprowadził się do kamienicy na Wspólnej. Od tego czasu najbliższy sąsiad, Roman Hoffer, nie może zmrużyć oka. A będzie jeszcze gorzej!
Spotykamy się na konferencji promującej nowy sezon "Na Wspólnej". Widzę, że z Waldemarem Obłozą doskonale się dogadujecie, inaczej niż w serialu...
Piotr Cyrwus: - A może po prostu jesteśmy dobrymi aktorami? (śmiech) Żartuję! Z Waldkiem znamy się od lat. Cieszę się, że współpracujemy, bo gdy na planie spotykają się dwaj wspaniali przyjaciele, jest o wiele lżej. Nikt nie patrzy na ręce, nie pyta: no, ciekawe, co on nam teraz pokaże?
Z takim doświadczeniem wciąż czuje się pan niepewnie?
- Ależ oczywiście! My, artyści, jesteśmy bardzo wrażliwi. Niepewność wciąż nam towarzyszy.
Długo producent musiał pana namawiać?
- Myślałem nad tym tydzień. Serial "Na Wspólnej" jest podobny gatunkowo do mojej poprzedniej produkcji. To bardzo mi się podobało, więc się zgodziłem. Wprawdzie mogłem iść do serialu kryminalnego, w którym spełniałbym się zawodowo, wywijając bronią, ale tu też będzie ciekawie.
To znaczy, że zatęsknił pan za "Klanem"?
- (śmiech) Nie ja tęskniłem, tylko widzowie. Wciąż mnie pytali, kiedy wrócę. W "Klanie" zostawiłem sobie furtkę, ale kontrakt, który teraz podpisałem, daje mi dużo swobody i różne możliwości.
To proszę zdradzić, co ten pana Zdzisław nawywija na Wspólnej.
- Wszystkiego powiedzieć nie mogę, bo chciałbym, by moja postać miała w sobie choć odrobinę tajemnicy. Zresztą ze względu na ten duży znak zapytania przyjąłem rolę. Zdzisław na początku ma ostre rysy, ale z czasem zacznie się wszystko wyjaśniać. Wątki z jego udziałem zapowiadają się wyjątkowo zabawnie. A do czego zmierzamy, to tylko jeden Pan Bóg wie (śmiech).
Bijatyki, zastraszanie, grożenie bronią... Ciemna strona ludzkiej osobowości jest ciekawszym materiałem dla aktora niż ta jasna?
- Widzowie Zdzisława raczej nie polubili. Nie o sympatię widzów tu chodzi. Ważne jest, że to ciekawa postać do grania, bardzo niejednoznaczna. A z czasem i widzowie zmienią zdanie. Bohaterowie są lubiani przez to, że mają tajemnice, a jednocześnie są tak blisko nas. Rysiek stał się kultową postacią i powstało na jego temat tyle memów i żartów, bo telewidzowie mogli się w nim przejrzeć, znaleźć w nim odbicie swoich problemów i wyborów. Myślę, że Zdzisław też taki będzie, bo to człowiek stąd, z Polski.
Ma pan marzenia, wyzwania, które chciałby podjąć, czy bierze pan to, co przynosi życie?
- Bez przerwy coś kombinuję, wymyślam nowe zajęcia. Gram w warszawskim Teatrze Polskim, do tego reżyseruję sztuki w Krakowie i w stolicy. Ostatnio czytam również sporo scenariuszy filmowych. Właśnie z tą materią chciałbym się jeszcze zmierzyć.
Dużo propozycji zawodowych pan dostaje?
- Ostatnio nawet sporo, co mnie bardzo cieszy. Staram się, by moje wybory były przemyślane. Ten zawód zawsze mnie fascynował, podobnie jak różnorodność jego aspektów. Robiłem już prawie wszystko - grałem w farsach, dramatach, kabarecie, serialach. Prowadziłem nawet program telewizyjny. Nigdy nie byłem bezrobotnym aktorem, ale też nie robiłem nic na siłę, dla pieniędzy albo po to, by komuś się przypodobać. Ludziom wydaje się, że moje życie artystyczne zaczęło się od "Klanu", a przecież przyszedłem do serialu ze sporym dorobkiem. Ryszarda grałem czternaście lat. Czasem dawało mi to w kość, ale popularność, którą dzięki niemu zdobyłem, do dziś pozwala mi na pracę w teatrze.
Jest pan więc ogromnym szczęściarzem - realizuje się zawodowo, robi to, co kocha, zdobył sławę. Młodzi aktorzy mogą tylko o tym pomarzyć.
- Podziwiam ich, bo mają o wiele trudniej niż moje pokolenie. Ich przedstawienia dyplomowe często są jednocześnie ostatnim spotkaniem na deskach teatralnych. To przerażające, że wielka miłość do teatru, rozbudzona w szkole, nie jest potem realizowana. Ale młodzi inaczej myślą, mają inną wrażliwość, doskonale poruszają się w świecie, są bardziej elastyczni, nie boją się wyzwań.
I nie wstydzą tego, że pracują tylko na małym ekranie, bo na rynku serialowym dużo się zmieniło. Pojawiły się świetne scenariusze, poziom produkcji rośnie.
- To prawda. Aktorzy też mają coraz wyższy komfort pracy. Idziemy w dobrą stronę, ale mamy jeszcze o co walczyć. Chodzi o naszą godność aktorską. Mam tu na myśli pracę w teatrach, filmach, serialach, a nawet w reklamach. Rynek jest drapieżny. Nie możemy pozwalać politykom na szarganie naszymi nazwiskami, na wciąganie nas w przeróżne gierki.
Znane nazwiska mają sporą siłę przyciągania, zarówno dobrych, jak i złych rzeczy. Panu popularność przeszkadza?
- Prawda jest taka, że nigdy nie potrafiłem być popularny i wciąż średnio sobie z tym radzę. Spotkania z widzami kosztują mnie sporo energii, raczej unikam takich sytuacji. Coraz bardziej lubię samotność (śmiech).
Czyli w "Tańcu z Gwiazdami" pana nie zobaczymy?
- Co roku dzwonią i za każdym razem odmawiam. Gdy grałem Ryszarda Lubicza, bardzo chciałem wziąć udział w tym programie. A teraz nie jest mi to do niczego potrzebne. Bardziej popularny już nie będę (śmiech). Może po prostu będę znany z tego, że nie tańczę.
Co pan robi z energią, którą dostaje od widzów?
- Po przedstawieniu albo po całym dniu pracy na planie czuję pustkę, którą chcę jak najszybciej zapełnić. Dla rozładowania emocji pływam albo gram w tenisa. Poza sportem sporo czytam i ciągle przygotowuję coś nowego. Wybrałem ciężki zawód, ale mam szczęście, bo to też moja pasja.
A jakim jest pan dziadkiem?
- Nie mogę za dużo mówić, bo moje dzieci są przeciwne (śmiech). Jestem dziadkiem od czytania. Ubolewam, że mam dla wnuków coraz mniej czasu. I choć nie pozwalam im na wszystko i serce mnie boli, gdy muszę czegoś odmówić, to gdy już jesteśmy razem, angażuję się całkowicie.
Rozmawiała Małgorzata Pyrko.