Piotr Adamczyk: Wciąż na drodze rozwoju
Każda nowa rola sprawia mu radość, którą chce dzielić się z widzami. Kocha dalekie podróże i zwierzęta. Przyznaje też, że ma słomiany zapał. Obecnie oglądamy go w serialu "Lepsza połowa", a w kinach w komedii "Mayday". Ta ostatnia przyciągnęła przed ekrany jak dotąd pół miliona widzów, z kolei fragment, w którym Adamczyk otrzymuje łomot od Adama Woronowicza, widziało już pięć milionów Polaków.
Myślisz, że wielu facetów chciałoby mieć dwie żony naraz?
- Raczej nie. Chociaż może? (śmiech) Mali chłopcy wyobrażają sobie, że najlepszą kandydatką na żonę będzie ich mama i że nikt jej nigdy nie dorówna. Potem przeżywają pierwsze wielkie zauroczenia. Zakochują się w koleżankach z klasy, a kiedy te ich nie chcą, oznacza to dla nich koniec świata. Pewnie z wiekiem, gdy już dorosną, niektórzy będą fantazjować o posiadaniu więcej niż jednej partnerki. Jednak prawdziwych bigamistów, pozostających nielegalnie w kilku związkach małżeńskich, spotyka się rzadko.
Zalicza się do nich Janek, którego zagrałeś w "Mayday".
- To trudny przypadek. Nie chciałbym być w jego skórze.
Dlaczego? Kocha Marysię i Basię, a one jego. Najlepszy kumpel mu zazdrości...
- Facet od pięciu lat z powodzeniem utrzymuje obie żony w przekonaniu, że są tymi jedynymi. Żyje przez to w stanie ciągłego napięcia. Postać jest tak skonstruowana, że na planie bez przerwy dokądś biegnę, uciekam. Wysiłek nie poszedł na marne, bo sądząc po wybuchowych reakcjach widzów, którzy już zdążyli się pośmiać na naszym filmie - zrobiliśmy świetną komedię.
Po 10 latach od premiery "Świętego interesu" wracacie z Adamem Woronowiczem na ekrany jako duet. Wygląda na to, że świetnie się bawiliście.
- Najcudowniejsze były sceny, które musieliśmy przerywać, bo z reżyserki dobiegały nas wybuchy śmiechu. To był drogowskaz, że idziemy w dobrym kierunku. W "Świętym interesie" konwencja filmu trzymała nas w ryzach, marzyliśmy o tym, by zaszaleć. Dlatego potem często z Adamem mówiliśmy sobie, że chcielibyśmy choć raz zagrać "po bandzie". Udało się. "Mayday" nie jest ugrzecznioną komedią. To historia dwóch oszustów, którzy kłamią nawet, kiedy nic nie mówią. W pewnym momencie są już tak biedni w tym swoim krętactwie, że aż stają się sympatyczni.
W jednej ze scen pojawiają się rumaki. Prywatnie lubisz zwierzęta?
- Oczywiście. Mam konia. Nazywa się Nagy, co po arabsku znaczy "bliski przyjaciel". Został adoptowany jako źrebak. Właściciel stajni pod Łodzią z jakiegoś powodu obraził się na konie i zamknął stajnię na cztery spusty. Zwierzęta umierały w boksach. Małym źrebakom kantary wrzynały się w pyski. Nikt im ich nie luzował, a przecież rosły. Gdy ludzie zorientowali się, jaka tragedia się tam odbywa, zaczęli szukać dla nich opiekunów. Do mnie trafił wychudzony, zaniedbany źrebaczek, który z czasem wyrósł na pięknego konia. Pozostał mały, bo miał ciężkie dzieciństwo, ale jest cudownym, ambitnym koniem z wielkim sercem i moim bliskim przyjacielem. Lubię go odwiedzać w stajni, choć prezentuję się na nim niczym Don Kichot - nieco komicznie.
Nigdy nie marzyłeś o psie?
- Ostatnio w rodzinie pojawiła się Zorka, suczka adoptowana ze Schroniska Na Paluchu. Od wolontariuszy dowiedziałem się, jak wiele zwierząt jest zwracanych. Niektóre doświadczają wielokrotnego odrzucenia. Mają przez to zachowania wskazujące na przebytą traumę. Takie psy wymagają uwagi. Łudzimy się, że myślą jak człowiek. I że skoro z więzienia-klatki trafiły do domu, gdzie czeka na nie pożywienie oraz miłość, to powinny być wdzięczne. Tymczasem znalezienie się w nowym miejscu, w hierarchii rodzinnej, to dla nich szok. Za każdym razem, gdy wezmę coś do ręki, Zorka się kuli. Widać, że była bita. Muszę też znaleźć inne słowo niż "chodź", bo się go boi. Uczymy się jej z żoną, czytamy książki i konsultujemy się z behawiorystami. Wspieram adopcję, zwłaszcza w okresie zimowym. To świetny pomysł, by znaleźć sobie przyjaciela ze schroniska. Ale trzeba do tej decyzji podejść odpowiedzialnie. Z głową i sercem.
Oglądamy cię w serialu "Lepsza połowa". Kogo grasz?
- Borysa, z którym "spotykam się" już od wielu lat. Widzowie poznali go jako właściciela pubu z "Piątego stadionu" i "Trzeciej połowy". W 2018 roku mieliśmy nawet kilkuminutowe wejścia na żywo podczas mistrzostw świata w piłce nożnej.
Pamiętam! A więc znowu będzie "na sportowo"?
- Serial po raz kolejny zmienia konwencję, ale zbudowany jest na tych samych postaciach. Losy bohaterów bardzo się zawiązały i splotły. Do roli mojego brata Marka powraca Artur Żmijewski. Tomek Karolak wciąż jest barmanem Aleksem. A Borys przyjeżdża z dalekiej Kolumbii, gdzie zrobił świetny interes na handlu kawą. Okazuje się jednak, że pieniądze szczęścia nie dają i że brakuje mu bliskich. Jego żonę, teraz już byłą, tak jak wcześniej gra Weronika Książkiewicz.
Byłą? Szkoda, że został sam...
- Bądźmy dobrej myśli. Tego typu seriale mają to do siebie, że kończą się happy endem. Każdy z bohaterów zrozumie, co jest najważniejsze.
Czyli?
- Że dobrze jest mieć kogoś, dla kogo można żyć.
Zatem miłość! Szykują się kolejne "Listy do M."?
- Wielu widzów nas o to pyta. Agnieszka Dygant robi wtedy zagadkową minę, Tomek Karolak nie potwierdza ani nie zaprzecza. A ja powiem, że po trzech udanych częściach producenci nie mają wyjścia. Polubiłem mojego Szczepana i Karinę Agnieszki Dygant. Szczególnie wybuchowa para. W ostatniej części zostali dziadkami, którzy jednocześnie spodziewają się dziecka. Scenarzystom nie powinno zabraknąć pomysłów na kolejne części świątecznej komedii. Czuję, że w sprawie czwartej części coś wisi w powietrzu. (śmiech)
Należysz do osób, które robią noworoczne postanowienia, np. odnośnie diety? A może masz marzenia na ten rok?
- Co pewien czas jestem pod wrażeniem jakiegoś kolegi, który zmienił przyzwyczajenia żywieniowe. Ale mam raczej słomiany zapał. Dlatego nie przesadzam z postanowieniami. A co do marzeń - wiele, także tych zawodowych, mi się spełnia i mam nadzieję, że wkrótce ci o nich opowiem.
Rozmawiał Maciej Misiorny
Piotr Adamczyk urodził się 21 marca 1972 roku w Warszawie. Jako dziecko chodził do ogniska teatralnego Haliny i Jana Machulskich, gdzie poznał m.in. Agnieszkę Dygant. Teraz oboje grają w kolejnych odsłonach "Listów do M.". Skończył warszawską PWST (1995). Zasłynął rolą Karola Wojtyły w filmie "Karol. Człowiek, który został papieżem" (2004). Laureat trzech Telekamer (oraz czwartej - Złotej Telekamery), m.in. za rolę Larsa Reinera w serialu "Czas honoru".