Piotr Adamczyk: Nie jestem człowiekiem, który lubi intrygować
Znakomity aktor, człowiek skromny, lubiący pomagać. Grywał tych złych (Lars Rainer w "Czasie honoru") i tych naprawdę dobrych (Jan Paweł II w "Karolu..."). Piotr Adamczyk opowiada o świętach, komedii "Słaba płeć?" i planach na nowy rok.
Przed nami Święta Bożego Narodzenia. Pomaga pan czasem mamie piec makowiec, sernik?
- Otóż... nie pomagam. Pomagałem dawniej, jako dziecko. Teraz przynoszę na święta moje ulubione ciasta z cukierni. Idę na łatwiznę (śmiech).
Spotykamy się w magicznym miejscu - restauracji Stary Dom. Ma tu pan wszystko, by sprawić, że rodzinna Wigilia będzie wyjątkowa.
- Cieszę się zawsze, kiedy wnętrza - tu, ale też gdzie indziej - niepostrzeżenie przeistaczają się, nabierając świątecznego nastroju, magicznego połysku, gdy na stole królują stroiki i pachnie Bożym Narodzeniem, a tło, atmosfera muzyczna zamienia się w zestaw międzynarodowych kolęd. Wszystko to zaczyna się już na początku grudnia. W galeriach handlowych nawet w listopadzie. Nie ma się co denerwować. Czas oczekiwania na święta, w ten sposób wydłużany, jest wspaniały. Tak jak same święta, kiedy poprzez dekorację i muzykę ocieplamy sobie grudniowe, zwykle deszczowe dni. To znakomity sposób, zwłaszcza w tym zakątku Europy, gdzie końcówka roku jest niestety bardzo smętna...
Kiedyś śniegu było więcej. Choć może to tylko złudzenie?
- Było, ja też odnoszę takie wrażenie. Pamiętam święta, kiedy trudno było odkopać samochód, nawet znaleźć miejsce, w którym stoi, bo auta dosłownie tonęły w białych zaspach. Byłem wtedy taki mały, że jak szedłem, cały zakopywałem się w śniegu. Teraz go prawie nie widać. Tęsknię za śnieżnymi świętami, które pamiętam z dzieciństwa.
Tęsknota tęsknotą, ale cały śnieg, którego brak, może z powodzeniem być zastąpiony przez jeden pyszny kotlet, który pan tu serwuje. Mówię serio!
- Mam jako gospodarz ogromną satysfakcję. Przyznaję, zbliżoną do tej, jaką odczuwam w teatrze... Zawsze lubiłem podglądać przez dziurkę w kurtynie widzów, którzy przychodzili na spektakl. Dzisiaj - proszę się nie zdziwić - mam tak w Starym Domu.
Jest jak w teatrze, bo...?
- Spoglądając z ukrycia na publiczność w rzędach, dostrzegam, jak na twarzach znudzonych mężów, czasem na siłę wyciągniętych do teatru przez żony, w trakcie przedstawienia zaczyna się malować zupełnie inny wyraz. Udało się zabrać tych ludzi do krainy wyobraźni. A przecież o to w sztuce chodzi - widz powinien zapomnieć o miejscu, w którym jest i odpłynąć do świata marzeń. Podobną satysfakcję odczuwam jako gospodarz, kiedy przyglądam się naszym gościom - proszę się nie obawiać, nie nachalnie i widzę, że wychodzą zadowoleni. Dzieją się tu rzeczy, które mogłyby być materiałem na niejeden ciekawy scenariusz. Pary zamawiają stolik, by przy tradycyjnym polskim obiedzie się pogodzić, rodziny w związku z ważną uroczystością widzą się pierwszy raz od lat, jesteśmy świadkami oświadczyn i pierwszych randek. Zbieram materiał na kolejne "Zaklęte rewiry" (śmiech). Satysfakcja aktora i gospodarza mają wspólny mianownik: oto udaje mi się kogoś choć przez krótką chwilę zadowolić.
Niewątpliwie momentem takiego zadowolenia będzie wyprawa na komedię "Słaba płeć?". Dlaczego warto ją zobaczyć?
- Myślę, że po obejrzeniu "Listów do M. 2" są już państwo w świątecznym nastroju. Dlaczego więc, w związku z Nowym Rokiem, nie wybrać się na "Słabą płeć?". Znajdziecie tu wspaniałe zdjęcia Michaela Coultera, świetne aktorstwo m.in. Olgi Bołądź czy Piotra Głowackiego. To film, na którym można się wzruszyć i pośmiać do łez! Powiem szczerze, mimo że jestem w stosunku do siebie szalenie krytyczny, pierwszy raz śmiałem się w kinie z samego siebie. Pewnie dlatego, że jestem w jednej scenie zupełnie do siebie niepodobny.
Słaba płeć to właściwie kto - panowie czy panie?
- Dobre pytanie! Myślę, że znak zapytania w tytule został skierowany do widza po to, by się chwilę zastanowił, a potem przyszedł do kina po odpowiedź. Chociaż... prywatnie wydaje mi się, że już mali chłopcy mają świadomość, kto jest słabą płcią. Ja na przykład wiem to od pierwszych kontaktów przedszkolnych (śmiech). Nasz film także to sugeruje. Kobiety potrafią silną ręką kreować sytuacje.
Na początku pana postać rozmawia wyłącznie po angielsku. My zaś mamy wrażenie, że gra pan nie tyle Polaka mówiącego po angielsku, co... prawdziwego Anglika. Znakomita wymowa, zero akcentu! Pan jako student spędził trochę czasu w Londynie, prawda?
- Zawsze bardzo cieszę się na tego typu wyzwania, lubię grać w obcym języku. Miałem takich doświadczeń wiele, zresztą sam ich szukałem. A w młodości? Jako student szkoły teatralnej w Warszawie wyjechałem na stypendium Fundacji Batorego do Londynu. Obejrzałem wszystkie przedstawienia, jakie były wówczas wystawiane na londyńskich scenach. Łącznie ponad 60. Jakież to cenne doświadczenie! Zachwyciłem się wtedy kreacyjnym aktorstwem brytyjskim, podobnym do tego, które w Polsce reprezentował Zbigniew Zapasiewicz.
Cechą wielkich brytyjskich aktorów jest skromność...
- A także umiejętność nieprawdopodobnej transformacji. Miałem kiedyś szczęście być zaproszonym za kulisy po spektaklu "The Importance of Being Earnest" w Aldwych Theatre. Po zmyciu makijażu i zdjęciu kostiumu podeszła do naszej grupki studentów sama Maggie Smith, którą przed chwilą podziwiałem z widowni. Nie rozpoznałem jej. Zapytała mnie, skąd jestem, porozmawialiśmy krótko. Dopiero potem mnie olśniło - to przecież ona! Jakże skromna, zwyczajna, ciepła. Wziąłem ją za kogoś z obsługi! Może dobrze, że tak się stało? Może gdybym wiedział, z kim rozmawiam, stres nie pozwoliłby mi się odezwać?
Spotyka pan na planie gorące dziś nazwisko - Olgę Bołądź. Natomiast w "Listach do M. 2" gra pan obok innej wziętej aktorki, od lat pana znajomej - Agnieszki Dygant.
- Olgę zauważyłem dosyć wcześnie na mapie utalentowanych polskich aktorek. Cieszę się, że ma gorący czas właśnie teraz, kiedy jest już dojrzałą osobą, ciekawie budującą rolę, młodą, ale z bagażem wiedzy i doświadczeń. Fajnie mi się z nią grało. Mówię o tym, bo jest jedną z tych aktorek, którym się głęboko patrzy w oczy. Aktor jak w improwizacji jazzowej czeka wtedy na synkopę, która wytrąca z rytmu, żeby dać pole do wspólnej improwizacji. Są i tacy aktorzy, którzy w oczy nie patrzą, a synkopa nie nadchodzi.
Jest chemia albo jej nie ma.
- No właśnie. Na pewno mam ją z Agnieszką Dygant, którą znam od bardzo dawna. Poznaliśmy się mając niewiele ponad 10 lat, bo w tak młodym wieku trafiliśmy do ogniska teatralnego państwa Machulskich. Tam się nawzajem zarażaliśmy bakcylem aktorstwa i teatru.
Od pewnego czasu nosi pan intrygujące bokobrody - nie sposób ich było nie dostrzec na premierze "Listów do M. 2". To pana wybór, czy może coś, co ma związek z filmem bądź z teatrem...?
- Nie jestem człowiekiem, który lubi intrygować wyglądem, a jednak mój zawód czasem zmusza mnie do ekstrawagancji. Noszę "oldschoolowy" zarost, pekaesy i tzw. "morsa" jeśli chodzi o wąs. To charakteryzacja do nowej roli - gram naczelnika Milicji Obywatelskiej w filmie Maćka Pieprzycy pod roboczym tytułem "Jestem mordercą". Film będzie opowiadał o śledztwie w sprawie słynnego wampira z Zagłębia. To bardzo ciekawa historia, świetnie udokumentowana, a dla mnie przyjemność cofnięcia się w czasie do lat 70., które mgliście pamiętam. Byłem wtedy dzieckiem. Mój wujek miał podobny zarost, toteż czerpię z doświadczeń najmłodszych lat. No i mam okazję wzbudzać lekką sensację w tabloidach: - Właściwie co się Adamczykowi stało, że ma takie dziwne wąsy? - pytają. W listopadzie wykorzystywałem ten szum do propagowania akcji Movember, mającej na celu nakłanianie mężczyzn do badań prostaty. Okazało się to całkiem pożyteczne.
Skoro mówimy o akcjach charytatywnych, brał pan udział w kolejnej edycji Kalendarza Dżentelmeni, prawda?
- I w kilku innych. Choćby "Wielcy małym", gdzie serdecznie zachęcamy do adopcji zwierząt. Dochód przeznaczony jest na zakup karmy. Pragniemy skłonić Polaków do takiej oto refleksji: mając w planie zakup psa, nie wybierajcie te go z hodowli, pomyślcie raczej o psiaczku, który czeka za kratami kojca w schronisku.
Pan ma psa?
- Nie. Ale udało mi się uratować konia. Wprawdzie przez ciężkie dzieciństwo nie jest duży, ale za to ma wielkie, ambitne serce i dba o moją kondycję fizyczną.
Rozmawiał Maciej Misiorny
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
Piotr Adamczyk ur. 21 marca 1972 r. w Warszawie. Skończył studia aktorskie w 1995 r. Miał szczęście do ról wielkich Polaków (Chopina i Jana Pawła II). W 2014 roku otrzymał Srebrny Medal "Zasłużony Kulturze - Gloria Artis". Znamy go z ról w filmach "Testosteron", "Lejdis", "Wkręceni", "Listy do M." oraz seriali "Dziupla Cezara", "Sama słodycz" i "Czas honoru".