Paweł Małaszyński: Liczy się historia
"Nie kostium jest najważniejszy, ale to, by pokazać emocje i wnętrze człowieka" - mówi o pracy na planie serialu "Belle Epoque" Paweł Małaszyński. Aktor opowiada również, co łączy go z serialowym bohaterem.
Kim jest Jan Edigey-Korycki, którego gra pan w "Belle Epoque"?
Paweł Małaszyński: - Poznajemy Jana Koryckiego w chwili, gdy po 10 latach banicji wraca do ukochanego Krakowa na pogrzeb matki, która została brutalne zamordowana. Razem z rodzeństwem Skarżyńskich (w tych rolach Ania Próchniak i Eryk Lubos) zaczyna rozwiązywać zagadkę jej śmierci. Swoje rodzinne miasto opuszczał w atmosferze głośnego skandalu. Przy okazji swojego powrotu Jan pragnie także rozwiązać zagadkę pojedynku, który zmienił jego życie i ponownie zmienia, czego się zupełnie nie spodziewa...
Ale też podobno pański bohater ma jakieś niesamowite talenty...
- Nie nazywałbym tego żadnym talentem, ale kiedy Korycki podróżował po świecie przez te 10 lat, z niejednego pieca chleb jadł, poznał wiele kultur, podróżował po Stanach Zjednoczonych, Afryce, w Chinach siedział w więzieniu, więc musiał się nauczyć pewnego rodzaju dedukcji i zaufać swojej intuicji, by przetrwać. Te wyuczone zdolności pomagają mu także w rozwiązywaniu zagadek kryminalnych.
Czy od pana, jako aktora, praca na planie "Belle Epoque" także wymagała odkrycia w sobie, a może jedynie wydobycia, dodatkowych talentów?
- Na pewno. Kiedy czytałem scenariusz, to znalazłem łączącą mnie z bohaterem cechę. Jan, podobnie jak ja, niczym kot, chodzi własnymi ścieżkami - i to mi się w tej postaci spodobało. Tajemnica tego bohatera i to, w jaki sposób ten facet myśli i egzystuje w świecie 'Belle Epoque'... Moja rola to dla mnie ogromne wyzwanie. Muszę zmierzyć się nie tylko z tajemniczym i wyrazistym bohaterem, ale także oddać ducha ówczesnej epoki. Zależało mi także na tym, żeby miał trochę blizn, nie tylko duchowych, ale też cielesnych. Stąd też tatuaże, egzotyczna biżuteria, specyficzny rodzaj ubrania.
Lubi pan grać w kostiumie, w serialu kostiumowym?
- Nie wiem, robię to po raz pierwszy. I kostium jest czymś naturalnym, jeżeli serial jest osadzony w danej epoce - bez kostiumu nie moglibyśmy się obejść. Ale najtrudniejszym zadaniem aktorskim jest to, żeby grać mimo tego kostiumu. Kostium nadaje pewnego rodzaju sznyt. Przyzwyczajając się do niego, często zapominamy, co jest pod kostiumem. Od kostiumu trzeba mentalnie uciekać, by nas nie zdominował. Wyzwaniem dla aktora jest pokazanie człowieka, który kryje się pod tym stylowym ubraniem.
A jak pan by życzył sobie, żeby widzowie zapamiętali go w tej roli?
- Nie zakładam sobie nigdy takich rzeczy. Wykonaliśmy kawał ciężkiej roboty przez te pięć miesięcy. Na pewno robimy serial inny od tego, co można w dzisiejszej telewizji zobaczyć. Większość obecnie kręconych seriali dzieje się w czasach współczesnych. Tutaj telewizja TVN zaryzykowała i postawiła na okres Belle Epoque. Na pewno jest to pewnego rodzaju ryzyko, bo nie wiadomo jak to dzisiaj widz przyjmie. Niezbadane są wyroki publiczności, ale cieszę się, że takie ryzyko podjęli, bo myślę, że czas, by coś zmienić.
A gdyby się spodobał i byłaby kontynuacja serialu?
- To wszystko zależy od scenariusza. Dla mnie liczy się historia, przede wszystkim. Postaci. Zawsze zakładam, że jeżeli pierwszy sezon odniesie sukces, spodoba się publiczności, to chciałbym, żeby druga część była jeszcze lepsza niż pierwsza. Od tego zawsze uzależniam swój udział w danej produkcji.
Rozmawiała Dorota Kieras (PAP Life).