Paulina Sykut-Jeżyna: Widzowie dają mi energię
Choć lubi śpiewać, nigdy nie przepadała za karaoke. Świetnie za to czuje się, gdy podczas dużych imprez może zapowiadać artystów, których sama jest fanką.
Pamięta pani, gdy pierwszy raz stanęła na scenie przed dużym tłumem?
Paulina Sykut-Jeżyna: - Na szczęście byłam już nieco z tym oswojona, gdyż wcześniej śpiewałam. Wiedziałam więc, z czym to się wiąże, choć nie występowałam przed aż tak dużą publicznością, jaką mamy np. w czasie imprezy sylwestrowej. To jest zawsze niezwykłe przeżycie. Często mówię, że od tej pracy można się uzależnić tak samo jak od uprawiania sportu. Jestem zachwycona, kiedy staję na scenie i mogę poczuć energię ludzi, którzy są blisko, piszczą, śpiewają. Tego się nie da z niczym porównać.
W czasie koncertu sylwestrowego będą wyświetlane teksty piosenek, by widzowie mogli śpiewać z artystami. Pani prywatnie bawiła się kiedykolwiek przy karaoke?
- Za knajpiano-barowym karaoke nie przepadam. Lubię śpiewać, więc śpiewam w różnych sytuacjach, często nawet w pracy. Kiedyś występowałam w zespole weselnym, z którym śpiewałam utwory znane i lubiane. Może dlatego nigdy w wolnym czasie nie wybierałam się na karaoke. Za bardzo kojarzyło mi się to z pracą.
Co się dzieje na zapleczu sylwestrowego koncertu? Toasty, drinki?
- Nie. Jesteśmy w pracy, więc nie możemy pozwolić sobie na alkohol, ale jest radośnie! Dużo rozmawiamy...
Jak się rozgrzewacie?
- Siedzimy przy rurze, z której wieje ciepłe powietrze. Czasami ktoś coś nam doniesie - kanapki czy ciepłe napoje. Do godziny 2, a nawet 2.30 żyjemy tylko pracą. I to od samego rana, bo przez cały dzień są próby i przygotowania. Podczas koncertu jest zimno, ale już się do tego przyzwyczailiśmy. Poza tym jest duży stres, napięcie, które sprawiają, że chłodu aż tak się nie czuje. Czas na odtajanie jest dopiero po koncercie. Zawsze wchodzę wtedy pod ciepły prysznic i pozwalam, by wyszło ze mnie całe zmęczenie.
Prysznic, ząbki i spać?
- Nie! Uważam, że w tę noc grzechem byłoby się nie bawić. Po moim prysznicu idziemy na after party. W tym czasie część ludzi już schodzi z parkietu lub nie jest w stanie tańczyć. Można powiedzieć, że jesteśmy drugą zmianą (śmiech). Są z nami artyści, którzy występowali na scenie. Wszyscy się bawią. Nie są to wyszukane warunki bankietowe, bo czasami bawimy się w specjalnym namiocie, ale zawsze jest świetna atmosfera. Na ostatnim after party chłopcy z Eneja wzięli ze sobą instrumenty, Bednarek śpiewał i stukał na szybko zaimprowizowanych przeszkadzajkach i było wspaniale. Później didżej włączył muzykę, ale większa część zabawy odbyła się przy muzyce naszych artystów.
Czy jest wykonawca, o zapowiedzeniu którego pani marzy?
- Marzyłam, by zapowiedzieć Boney M. i to marzenie spełnię, bo wystąpią na naszym sylwestrze. Nie mam tak, że jednego wykonawcę chciałabym zapowiadać, a drugiego nie. Jest dla mnie oczywiście zaszczytem, że mogę pracować z artystami, o których kiedyś ciepło myślałam i słuchałam ich piosenek. Mam wspaniałą pracę. Znam chyba wszystkich polskich piosenkarzy, a inaczej zapowiada się ludzi, do których ma się osobisty stosunek. Zawsze można pozwolić sobie na żart lub pytanie. Podobnie zresztą jest w "Must be the music". Pojawiam się na planie dzień wcześniej, by poznać uczestników poza kamerami. I poruszamy w naszych rozmowach różne tematy. Zawsze są to magiczne spotkania.
Widzowie wciąż podziwiają panią w szpilkach. Nie ma pani ich dość?
- Mam i dlatego chodzę w nich tylko, kiedy muszę. Gdy jest chłodno, zabieram ze sobą buty, które stoją za kulisami. Gdy wychodzę na scenę, wkładam szpilki, a gdy schodzę, wciąż mam na sobie wieczorową suknię, ale do niej ciepłe bambosze. Poza tym wybiegałam setki kilometrów w maratonach i triathlonach, więc już inaczej odczuwam chodzenie na wysokich obcasach. Nie wyobrażam sobie jednak oficjalnych wyjść bez szpilek, bo dzięki nim wyglądamy elegancko i pięknie. Zakładam je jednak w ostatniej chwili - w samochodzie zawsze mam wygodne, płaskie buty. Oczywiście na sylwestrowej scenie będę w szpilkach.
Iwona Leończuk