Reklama

Paulina Chylewska: Serce mi mięknie

Paulina Chylewska, dziennikarska sportowa związana z telewizją Polsat, mama Leny i Niny przyznaje, że nigdy nie uprawiała wyczynowo żadnego sportu. Potrafi nieźle nagimnastykować się tak przy sprzątaniu, jak i na rowerze. W czasach zarazy nie opuszcza ją optymizm. Rozkręca własny biznes i liczy na 18. rocznicę ślubu z przytupem.
Paulina Chylewska na ramówce Polsatu (2019) /AKPA

Czy kiedykolwiek miałaś zwolnienie z WF-u? 

Paulina Chylewska: - Nigdy. Zresztą moi rodzice stali na straży tego, bym nigdy nie urywała się z lekcji WF-u. [uśmiech - przyp. red.]

Od jakiej dyscypliny zaczęła się twoja przygoda ze sportem?

- Nie uprawiałam żadnej dyscypliny sportu wyczynowo. Zawsze mocno rekreacyjnie podchodziłam do spędzania wolnego czasu. Trochę grałam w siatkówkę, a potem przesiadłam się na rower, dorzuciłam rolki, trochę biegania, basen. Moja przygoda z prawdziwym sportem zaczęła od decyzji dyrektora Jedynki [TVP - przyp. red.], Sławomira Zielińskiego, który powiedział, że potrzebuje dziewczyny do redakcji sportowej i może bym spróbowała. [uśmiech - przyp. red.]

Nie masz w sobie ducha rywalizacji, potrzeby przynależenia do drużyny?

Reklama

- Całe moje dziecięce i młodzieńcze lata tańczyłam. Treningi trzy razy w tygodniu zupełnie mi wystarczały, a czwartego dnia miałam zajęcia z baletu. Uwierz, to zmienia nastawienie do sportu.

Jesteście aktywną rodziną?

- Tak, staramy się aktywnie spędzać czas z dziewczynami. Dużo się ruszamy. Cieszę się, że można już jeździć rowerem bez groźby mandatu.

Czy w TVP, a teraz w Polsacie w redakcji sportowej są rzutki, mini kosz, a na piętrze siłownia?

- Przyznam, że za czasów TVP [dziennikarka była związana z TVP przez 21 lat - red.] mieliśmy piłkarzyki w pokoju, ale emocje podczas rozgrywek były tak duże, że nie dało się spokojnie pracować, więc zostały usunięte. Teraz też nie mamy do dyspozycji siłowni ani basenu. [uśmiech - przyp. red.] Szachów też nie ma.

***Zobacz także***

Jaka była pierwsza dyscyplina, którą komentowałaś?

- Zaczynałam od newsów, więc musiałam poznać każdą dyscyplinę od podszewki. Potem były skoki narciarskie, które bardzo mi się podobały i... boks. W 2004 roku mój ówczesny szef Janusz Basałaj wymyślił, że będę jeździła na gale boksu. Z dużym obrzydzeniem to robiłam. Kiedy wracałam, szłam do jego gabinetu i mówiłam: Janusz, ja strasznie nie chciałabym tam jeździć. A on na to: "Świetnie sobie radzisz. A poza tym kobieta w boksie łagodzi obyczaje". Mam w albumie zdjęcie, gdzie po jednej z walk, Tomasz Bonin, wtedy waga ciężka, stoi totalnie zakrwawiony, a ja obok niego w bialusieńkim garniturze z mikrofonem. Przeprowadzałam rozmowę z nim myśląc tylko o tym, żeby mnie nie zachlapał. [uśmiech - przyp. red.]

Lubisz wywiady ze sportowcami?

- Lubię. Kiedyś rzeczywiście wywiad ze sportowcem był bardzo trudnym zadaniem. Każdy dziennikarz marzył o odpowiedzi na pytanie dłuższej niż jedno słowo, a już jedno zdanie złożone w ustach sportowca to był sukces. Doskonale pamiętam początki Adama Małysza, z którym rozmowa była katorgą. Po latach Adam przyznał się, że wywiady strasznie go stresowały. Dzisiaj mam wrażenie jest z tym dużo lepiej i to w każdej dyscyplinie sportu. Mamy też sportowców złotoustych jak Piotrek Żyła. Trudniej jest z piłkarzami, którzy mają kilka utartych wypowiedzi w zależności od tego jak wypadli na boisku.

Masz w pamięci spotkanie z absolutnym idolem, z którym mogłaś przybić piątkę?

- Całkiem niedawno, bo w ubiegłym roku przyleciał do Polski Ronaldo, ale nie Cristiano tylko ten prawdziwy... Ronaldo Luis Nazario de Lima, z którym miałam przyjemność prowadzić spotkanie. Cieszyłam się jak dziecko. Trzy noce nie spałam. Zastanawiałam się, o co chciałbym go zapytać. Dawno nie zdarzyła mi się taka ekscytacja ze spotkania z rozmówcą. Z kolei na igrzyskach olimpijskich w Atenach, w 2004 roku, miałam okazję spotkać się oko w oko z Jeleną Isinbajewą. Była wtedy na szczycie. Wielka gwiazda, więc poznać ją osobiście to było coś. Zresztą przy każdym spotkaniu z mistrzem olimpijskim robiło mi się miękko na sercu. I do dziś to mam.

***Zobacz także***

Czy w związku z kwarantanną udało wam się w domu wymyślić nowe, ekscytujące dyscypliny sportu?

- Najpierw zarządziłam totalne, wiosenne porządki, które trwały prawie tydzień. Bynajmniej nie ze względu na wielkość mieszkania, ale ilość szuflad, półek, szafek... itd. Nieźle się przy tym nagimnastykowaliśmy! Potem ściągnęliśmy sobie różne aplikacje do ćwiczeń. Podeszłam do tematu bardzo ambitnie, a po trzech dniach nie mogłam chodzić. Poczytuję sobie za sukces to, że udało mi się zmobilizować do ćwiczeń moje dzieci. Lena radziła sobie znakomicie, młodsza Nina na dziesięć powtórzeń robiła trzy i już czuła zmęczenie. (uśmiech - przyp. red.) Marcin, natomiast, idzie swoim trybem. Ma rower stacjonarny, biega po schodach na klatce. W końcu znów będzie mógł biegać w parku albo w lesie.

Czego najbardziej ci dzisiaj brak?

- Wszyscy tęsknimy za spotkaniami z ludźmi. Marcin miał pod koniec marca urodziny i to były pierwsze urodziny online w życiu, jakie zorganizowaliśmy. Abstrakcyjne doświadczenie. Ale generalnie to wcale mi tak źle nie jest w tym domu. Pracuję, ale tej pracy mam znacznie mniej, też z uwagi na odwołane największe wydarzenia sportowe. Mam poczucie wyciszenia, czas na czytanie książek, na porządkowanie zdjęć.

A na randki z mężem znajduje się kącik w domu?

- Pewnie! Mamy czas, by razem zjeść kolację, napić się wina, obejrzeć dobry film.

Przed wami 18. rocznica ślubu. Pandemia powstrzyma was przed hucznym świętowaniem?

- Rocznicę będziemy obchodzić w sierpniu. Na razie mamy kupione bilety na lipiec na wakacje! Jeszcze ich nie zwróciliśmy, bo wierzymy, że się uda. W najgorszym wypadku pojedziemy do moich rodziców na działkę w Bory Tucholskie. [uśmiech - przyp. red.]

Bije od ciebie optymizm i przekonanie, że szklanka zawsze jest do połowy pełna, ale rozkręcać własny biznes teraz to szaleństwo. Skąd pomysł na agencję szkoleniową?

- To projekt, z którym nosiłam się od lat. Nigdy nie było ani czasu, ani możliwości. Szukałam też ludzi, którym ufam i z którymi mogłabym to zrobić. Szkoleniami z autoprezentacji zajmujemy się niezależnie od lat, ale teraz przyszedł czas by zrobić krok dalej, połączyć nasze doświadczenie i zawiesić firmowy szyld. Mamy też narzędzia do komunikacji kryzysowej, co może okazać się wkrótce szalenie potrzebne. Mówię my, czyli ja, Marta Alf oraz Anna Choszcz-Sendrowska. Na szczęście nie mam ciśnienia, że już dziś muszę zarobić pierwszy milion. Poza tym branża szkoleniowa dziś jest ostatnim ogniwem pokarmowym. Mam tego pełną świadomość. Pojawiają się już pierwsze oferty na jesień, na koniec roku, a za nami kilka fajnych projektów. Kiedy widzisz, jak człowiek, który był na twoim szkoleniu, wychodzi na scenę i porywa słuchaczy, to masz naprawdę wielką satysfakcję.

Rozmawiała: Beata Banasiewicz, AKPA

***Zobacz także***

AKPA
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy