Olga Chajdas: Wolność i wybór. Dzisiejsza Polska cała jest na ten temat

Olga Chajdas na festiwalu w Karlowych Warach 2023 /materiały prasowe

Przed kilkoma dniami, podczas 57. edycji Międzynarodowego Festiwalu Filmowego w Karlowych Warach, swą światową premierę miał nowy film Olgi Chajdas "Imago". Pokazywany w konkursie Proxima tytuł to rozgrywająca się w świecie trójmiejskiej muzycznej alternatywy końca lat 80. XX wieku opowieść o inności, pragnieniu wolności, poszukiwaniu tożsamości i głębokiej oraz nieoczywistej więzi pomiędzy matką a córką.

Scenariusz filmu Olga Chajdas napisała razem z wcielającą się w główną rolę Leną Górą. Punktem wyjścia stała się historia matki Leny - Eli "Malwiny" Góry, która jako wokalistka postpunkowych kapel, m.in. Pancerne Rowery i Apteka, współtworzyła trójmiejską scenę alternatywną tamtych lat. I choć akcja rozgrywa się w czasach transformacji, trudno nie odczytywać tego filmu także w kontekście współczesnej Polski.

Reklama

"Po festiwalowej projekcji 'Imago' mieliśmy rozmowę z publicznością. Nagle zgłosił się jeden pan, nie zadał konkretnego pytania, a raczej chciał podzielić się swoją refleksją. Podziękował za film, który mu się bardzo podobał, ale także podziękował Polsce i Polakom. Po pierwsze, za Solidarność, po drugie, za walkę o demokrację i wreszcie po trzecie - za to, że dzisiaj tę walkę kontynuujemy i tym samym pokazujemy światu, jakie to ważne. I rzeczywiście patrząc na to, co dzieje się aktualnie w naszym kraju, tak właśnie można to określić. Staramy się walczyć o demokrację, choć z różnym skutkiem" - przekonuje reżyserka.

O potrzebie wolności, fenomenie Matki Polki, wyzwalającej mocy sztuki i ograniczeniach, które zabijają kreatywność, z Olgą Chajdas rozmawia Kuba Armata.

Kuba Armata: Akcja "Imago" rozgrywa się w realiach końca lat 80., w czasach ograniczonej wolności ekspresji, słowa, a kończy po pierwszych wolnych wyborach. Trudno jednak oglądając twój film, nie pomyśleć o aktualnej sytuacji społeczno-politycznej w Polsce.

Olga Chajdas: - Z pewnością, dlatego na festiwalu w Karlowych Warach, zapraszając widzów na film, przed każdą projekcją mówiłam, że chciałabym, żeby zostali po seansie z dwoma hasłami: wolność i wybór. Dzisiejsza Polska cała jest na ten temat. I właśnie poszukiwania tych wartości dotyczy nasz scenariusz - znajdowania wolności w odniesieniu do rodziny, norm społecznych, ale również własnego wnętrza. Podobnie zresztą było w przypadku mojego poprzedniego filmu - "Nina" (2018). W kontekście ostatnich wydarzeń wybór w Polsce ma dzisiaj inne znaczenie. W filmie w bardzo świadomy sposób chcieliśmy tego użyć. Wydaje nam się, że lata 80. pod tym względem były prostsze, bo ten wybór był zerojedynkowy.

Wyobrażasz sobie swoją bohaterkę, zbuntowaną Elę, funkcjonującą w dzisiejszych czasach?

- Oczywiście, ona jest uniwersalną bohaterką, a ta historia spokojnie mogłaby się dziać także dzisiaj, a nie tylko w latach 80. Być może obecnie rodzina nie zareagowałaby tak nerwowo na jej potrzebę medytacji, ale jestem przekonana, że jakieś inne rzeczy pewnie by im się nie spodobały. Ciekawe jest to, jak matka Eli reaguje na informację, że bohaterka zachodzi w ciążę. Powinna być tym przerażona, a ona myśli raczej, że w sumie dobrze się stało, bo dzięki temu w końcu Ela wpadnie w jakieś ramy społeczne. Bo co jak co, ale nasza bohaterka cały czas się im wymyka. I łatwo na przykład, co widać na jej przykładzie, zamknąć ją w psychiatryku.

Temat zajścia w ciążę i dojrzewania do macierzyństwa to kolejne bardzo aktualne kwestie, biorąc pod uwagę wydarzenia w naszym kraju.

- Czym innym jest gotowość do bycia matką, a czym innym sam fakt zajścia w ciążę. Te tematy w ogóle nie muszą ze sobą współgrać. Uważam, że przekonanie o gotowości do bycia matką jest czymś bardzo trudnym do osiągnięcia. I nie chodzi mi o pojęcie Matki Polki, które to hasło każda kobieta ma wprasowane w świadomość niezależnie od tego, czy tą matką jest, czy nie. Ela przekonuje się, że chce napisać swój własny rozdział na temat macierzyństwa. Taki, który nie jest oparty na schematach, jakie wyniosła z domu czy według których funkcjonuje społeczeństwo.

Funkcjonujemy dzisiaj w rzeczywistości, gdzie te dwie rzeczy identyfikowane są jako jedno, czego efektem czarne marsze, protesty, walka, jaką kobiety cały czas muszą toczyć o prawo do decydowania o własnym ciele.

- Tak w ogóle nie powinno być. Uważam, że przed nami jeszcze długa walka. Po festiwalowej projekcji "Imago" mieliśmy rozmowę z publicznością. Nagle zgłosił się jeden pan, nie zadał konkretnego pytania, a raczej chciał podzielić się swoją refleksją. Podziękował za film, który mu się bardzo podobał, ale także podziękował Polsce i Polakom. Po pierwsze, za Solidarność, po drugie, za walkę o demokrację i wreszcie po trzecie - za to, że dzisiaj te walkę kontynuujemy i tym samym pokazujemy światu, jakie to ważne. I rzeczywiście patrząc na to, co dzieje się aktualnie w naszym kraju, tak właśnie można to określić. Staramy się walczyć o demokrację, choć z różnym skutkiem. Swoją drogą mamy chyba też wkodowaną w siebie jakąś waleczność, która dostrzegana jest na zewnątrz.

Zwłaszcza w sytuacjach kryzysowych.

- Oczywiście, że tak. Kiedy jest dobrze, stajemy się narodem męczenników i pławimy się w cierpieniu. Zresztą w nieco innych kategoriach podobnie funkcjonuje Ela. Za każdym razem kiedy osiągnie jakiś sukces, ucina to i ucieka od niego. To taka ucieczka przed spełnieniem. Do tego odnosi się też tytuł filmu. Imago, czyli idealna forma. Nasza bohaterka cały czas przed nią ucieka.

Formą ucieczki jest dla niej działalność artystyczna. Sztuka to dla ciebie także remedium na opresyjną rzeczywistość?

- Na pewno. Zrozumiałam jednak przede wszystkim, że to, co robimy, musimy robić dobrze. Za sprawą każdego przejawu sztuki możemy o czymś powiedzieć i mieć nadzieję, że trafi to na podatny grunt. Nawet jeżeli będzie dotyczyło tylko określonego grona, zawsze jest to forma wypowiedzi. Tak naprawdę właśnie z tego powodu zaczęłam robić filmy. Czułam w sobie potrzebę ekspresji. Kiedy byłam młodsza, bardziej zależało mi na tym, żeby powiedzieć coś bardziej osobistego. Teraz z kolei widzę, że nie chodzi o to, żeby rozgrzebywać swoje rany czy za sprawą filmu robić autoterapię. Jestem od tego daleka. Traktuję sztukę jako dobrą platformę do wypowiedzi.

Zarówno za sprawą filmu, jak i serialu? Bo obie te formy są ci bliskie.

- Film na pewno zawsze jest bardziej osobisty. To coś, co nie tylko reżyserowałam, ale - jak w przypadku "Imago" - także pisałam wspólnie z Leną. Z serialami bywa różnie. "Krakowskie potwory" były naszą, Kasi Adamik głównie, inicjatywą i od początku powstawały w naszych głowach, z kolei do "Watahy" byłam po prostu wynajętym człowiekiem. Choć i tak wydaje mi się, że udało mi się tam przemycić tematy dla mnie ważne. Ostatnia "Wataha" była kobietą. Mężczyźni biegali po górach w amoku, a karty z dużym spokojem rozdawały kobiety. Lubię przyglądać się bohaterkom, które są na etapie poszukiwania własnej tożsamości oraz języka.

"Imago" to także opowieść o potrzebie konfrontacji z rodziną.

- Pierwotną intencją, z jaką wraz z Leną przystępowałyśmy do pisania scenariusza, była chęć opowieści o naszych matkach i więzi, która nas z nimi łączy. Zajmowało nas, jak bardzo ta więź na nas wpływa i jak przez wiele lat nie potrafiłyśmy sobie z nią poradzić. Nie ma co ukrywać, że odcięcie tej pępowiny na różnych etapach życia jest bardzo trudne.

Jak było w twoim przypadku?

- To jest długa opowieść (śmiech). Każda kobieta, którą zapytasz o jej relację z matką, powie ci, że jest ona okraszona jakąś dozą manipulacji. Nawet podświadomej, wynikającej z nieumiejętności komunikacji. Ja w ogóle nauczyłam się komunikować z mamą stosunkowo niedawno i stanowiło to bardzo fajne odkrycie. Powiodło się to tylko dlatego, że udało mi się odciąć od jednej rzeczy - potrzeby zmieniania jej. Kiedy zrozumiałam, że to w ogóle nie jest moje zadanie, totalnie się wyluzowałam. Myślę, że nasza ekranowa Ela też to odkrywa.

W twoim filmie widać jak na dłoni, że matczyne uczucia łatwiej wyrazić często przygotowanym obiadem niż porozmawianiem o emocjach, przytuleniem czy powiedzeniem "kocham cię".

- To właśnie dla mnie dokładnie definicja Matki Polki. Jak postawisz kotleta na stole, to wydaje ci się, że załatwiłaś już kwestię bliskości z dzieckiem. Moja mama też tak robiła. Ilekroć przychodziłam do domu, zawsze czekał na mnie obiad, ale na szczerą rozmowę nie zawsze było już miejsce.

Sama swój nowy film "Imago" nazwałaś postpunkowym dramatem psychologicznym. Skąd wzięło się takie określenie?

- Szukałam gatunku i pomyślałam, że sam dramat psychologiczny byłby zbyt prosty. Wiedząc, co lubię i co mnie interesuje, to by się nawet zgadzało, choć pewnie i tak nie byłby to klasyczny dramat. Chcieliśmy jednak, żeby to miało nieoczywisty pazur. Nie mówię tylko o epoce, ale o punkowym sznycie. Bardzo nam on był bliski, więc pomyśleliśmy, dlaczego bardziej w to nie pójść? Postpunk wydał nam się ciekawy. Akcja filmu rozgrywa się w innych czasach i wydawało nam się interesujące, jak ten świat wtedy wyglądał.

W jakim sensie?

- Nie mówię o odtworzeniu realiów historycznych, ale bardziej o samym podejściu do sztuki. Wraz z autorem zdjęć Tomkiem Naumiukiem oglądaliśmy mnóstwo starych koncertów, z Andrzejem Smolikiem słuchaliśmy tamtej muzyki. To było bezkompromisowe, brudne, przypadkowe. Co zresztą od początku nam towarzyszyło. Śmialiśmy się nawet, że kluczem do filmowania są kontrolowane pomyłki. Byliśmy oczywiście przygotowani i ujęcia są precyzyjne, ale szukaliśmy w tym błędów. Zarówno w obrazie, jak i dźwięku. Trochę tak, jakbyś o czymś zapomniał albo coś na chwilę przestało działać. Chciałam, żebyśmy się tego nie bali, bo to sprawia, jakby coś faktycznie zrodziło się z emocji tu i teraz. 

Punk w ogóle kojarzony jest z muzyką wolności, krzykiem, rozsadzaniem norm. Tego nam dzisiaj brakuje?

- Myślę, że brakuje nam szczerości w ekspresji. Bezkompromisowości, która dla mnie jest bardzo ważna. Ostatnio miałam kilka takich sytuacji, że w tym, co robię, ważniejsze wydało mi się bycie szczerą wobec siebie niż uleganie jakimś schematom czy presji. Wydaje mi się, że tamci twórcy nie czuli na sobie ryzów presji. Dzisiaj w tej materii mierzymy się chociażby z finansami. Wtedy ograniczenia były zupełnie gdzie indziej. Dotyczyły polityki, cenzury, co skłaniało do kreatywności. Mam wrażenie, że dzisiejsze ograniczenia zabijają kreatywność. Trzeba o nią walczyć w inny sposób.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Olga Chajdas
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy