Reklama

Olaf Lubaszenko: Powrót do aktorskich korzeni

Olaf Lubaszenko gra główną rolę w nowym filmie Grzegorza Jaroszuka, który w piątek zadebiutował na ekranach polskich kin. - "Bliscy" okazali się dla mnie początkiem "powrotu do korzeni", po latach grania bardziej "ekstrawertycznie" zatęskniłem i próbuję znowu stosować minimalistyczne środki wyrazu - wyznał aktor w wywiadzie dla Interii.

Olaf Lubaszenko gra główną rolę w nowym filmie Grzegorza Jaroszuka, który w piątek zadebiutował na ekranach polskich kin. - "Bliscy" okazali się dla mnie początkiem "powrotu do korzeni", po latach grania bardziej "ekstrawertycznie" zatęskniłem i próbuję znowu stosować minimalistyczne środki wyrazu - wyznał aktor w wywiadzie dla Interii.
Olaf Lubaszenko na premierze filmu "Bliscy" /Paweł Wodzyński /East News

Po raz pierwszy "Bliskich" można było zobaczyć w 2020 roku. Produkcja Grzegorza Jaroszuka, który wcześniej zasłynął obrazem "Kebab i Horoskop", brała udział w Konkursie Polskich Filmów Fabularnych na festiwalu Off Camera, a także w Konkursie Głównym 45. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni. Z kolei rok później walczyła w Konkursie East of West na prestiżowym festiwalu w Karlowych Warach. Do polskich kin trafia jednak dopiero teraz.

W tym osobliwym komediodramacie ojciec (Olaf Lubaszenko) wraz z dwojgiem swoich dorosłych dzieci (Adam Bobik, Izabela Gwizdak), które wiele lat temu wyprowadziły się z domu, wyruszają na poszukiwania zaginionej w tajemniczych okolicznościach matki. Podróżują pomiędzy blokami, pomiędzy placem zabaw, a warzywniakiem i wypytują sąsiadów. Skonsolidowana tym dziwnym śledztwem rodzina, poznaje w ten sposób zaskakujące szczegóły z życia zaginionej i dowiaduje się wiele o sobie nawzajem i o wadze relacji jakie ich łączą.

Reklama

Mówi pan o "Bliskich", że to miejski film drogi. Czy mógłby pan to rozwinąć?

Olaf Lubaszenko: - Można chyba nawet zawęzić to pojęcie i powiedzieć, że jest to osiedlowy film drogi (śmiech). Klasyczne kino drogi wiąże się z podróżą, najczęściej dość długą, na której końcu jest coś lub ktoś, do kogo bohaterowie chcą dotrzeć. I tutaj mamy, paradoksalnie, podobną konstrukcję. Mamy bohaterów, którzy próbują do kogoś dotrzeć, podróżując po osiedlu i pobliskich dzielnicach. Szukają matki, w wypadku mojego bohatera - żony. Nie mogę zdradzić, czy ją odnajdują, ale mogę powiedzieć, że przemierzając całą tę drogę, trafiają do siebie samych i stąd ta metafora.

To o czym pan mówi, podkreśla mocno ironiczny tytuł filmu. Główni bohaterowie, chociaż są rodziną, nie widzieli się od lat i w zasadzie nic o sobie nie wiedzą.

- Dotknął pan sedna sprawy. Ten tytuł podszyty jest gorzką ironią, jednocześnie będąc prowokacją intelektualną i emocjonalną dla widzów. Rzeczywiście widzimy rodzinę, a w zasadzie to, co z niej zostało, w stanie pewnej dezintegracji. Ci ludzie są rodziną zdekomponowaną. I próbują przez całą tę drogę, o której wcześniej wspominałem, być może także siebie odnaleźć.

- Wydaje mi się, że to jest płaszczyzna, na której ten film dotyka pewnej społecznej emocji, dominującej obecnie w świecie, a która wiąże się z poczuciem osamotnienia. I nie jest to moja prywatna opinia, ale fakty stwierdzone w wielu badaniach i analizach socjologicznych. Myślę, że dzisiaj w świecie, w którym jesteśmy tak niesamowicie przebodźcowani, w którym oczekuje się od nas wywiązywania się z tak wielu wymagających zadań, w którym presja ekonomiczna jest gigantyczna, a komfort warunków, m.in. pracy zmniejsza się, to wszystko składa się na sytuację, w której nie mamy za bardzo czasu, a nawet głowy do tego, żeby budować prawdziwie bliskie relacje.

Czy w takim razie myśli pan, że w ogóle potrafimy jeszcze szczerze ze sobą rozmawiać? Przypomnę, że "Bliscy" promowani są hasłem "Jeśli nie potrafimy szczerze rozmawiać ze swoimi bliskimi, nic w życiu nie będzie miało sensu".

- Myślę, że jeszcze potrafimy, ale zdarza się to niezwykle rzadko i... coraz rzadziej. Ta odpowiedź jest pesymistyczna, ale oddaje chyba mój pogląd w tej sprawie. I znowu ta "nieszczerość" relacji, rozmów czy kontaktów, ich pewnego rodzaju powierzchowność, nie bierze się ze złej woli. Mam wrażenie, że wszyscy, i patrzę globalnie, nie mówię tylko o polskim społeczeństwie, podlegamy swoistemu "eksperymentowi" socjologicznemu, w którym świat nieustannie przyspiesza, a jednocześnie zatacza coraz mniejsze kręgi wokół własnej osi.

- W każdym razie cała ta sytuacja powoduje duże zagubienie, zalęknienie, po prostu strach. W tym strachu bardzo potrzebujemy relacji, nie tylko z bliskimi, ale w ogóle z ludźmi, a z drugiej strony, i to jest smutny paradoks, coraz mniej jesteśmy do nich zdolni.

- To jest ten rodzaj doświadczenia, któremu wszyscy, chcąc nie chcąc, podlegamy, bo tak rozwija się świat, a wyniki, rezultaty tego eksperymentu będzie można ocenić po kilkudziesięciu latach, więc nie wiem, czy się tej analizy doczekamy. Poza tym, co nam po wstecznej diagnozie, nawet najtrafniejszej...

"Najbardziej fascynują mnie postaci tajemnicze - nie tylko w filmie, ale i w życiu". To pana słowa. Nie da się ukryć, że taki właśnie jest Ojciec, w którego wciela się pan w "Bliskich", bohater w zasadzie mimochodem informujący własne dzieci, że zaginęła ich matka. Czy wcielanie się w tę postać wymusiło na panu szczególny sposób gry i zachowania na planie?

- To był miły dla mnie powrót do grania niezwykle delikatnego, oszczędnego - bo właśnie taki jest ten film. Dużo w nim zbliżeń, pauz, drobnych gestów, niewielkich działań mimicznych. Z tego wszystkiego powstaje duszna, a momentami zabawna atmosfera tego dzieła. Z radością pragnę poinformować widzów, że "Bliscy" okazali się dla mnie początkiem "powrotu do korzeni", po latach grania bardziej "ekstrawertycznie" zatęskniłem i próbuję znowu stosować minimalistyczne środki wyrazu.

- Ale wszystko to, o czym mówię, nie miałoby racji bytu, gdybyśmy nie mieli reżysera i scenarzysty w jednej osobie, czyli Grzegorza Jaroszuka. To jest jego świat i to świat, który powstał w jego głowie, sercu i wyobraźni na długo przed przystąpieniem do realizacji filmu. On umie to po prostu robić. Z tych drobnych elementów, półgestów, półwestchnień, półzdań potrafi misternie utkać sieć. Ułożyć te puzzle w całość, która jest wciągająca, chociaż nie ma w tym filmie fajerwerków właściwych dla kina akcji.

Grzegorz Jaroszuk, a wcześniej Bartosz M. Kowalski, u którego zagrał pan w "Ostatniej wieczerzy" i "W lesie dziś nie zaśnie nikt", w Polsce coraz więcej jest twórców, którzy mimo niewielkiej ilości filmów na koncie wypracowali sobie własny język i rozpoznawalny styl.

- To jest bardzo dobra wiadomość dla polskiego kina, że twórcy tak bardzo stylistycznie charakterystyczni, indywidualni, wyjątkowi mają swoje miejsce w kinematografii. Myślę, że po przemianach 1989 roku trochę miotaliśmy się od jednej skrajności w drugą. Albo było kino niezwykle wyraziście komercyjne, albo artystyczne. I te dwa nieprecyzyjnie określone światy, gdzieś tam sobie równolegle istniały i się nie przenikały. Ale powoli, w miarę jak dojrzewa nasz świat po przemianach, jak się przyzwyczajamy do tej nowej rzeczywistości w długiej perspektywie, ponieważ minęło już trzydzieści kilka lat, wreszcie te rzeczywistości zaczynają się przecinać. Dzięki temu powstają bardzo różnorodne filmy, jest dla nich miejsce na rynku i finansowanie. To pocieszające, że nie musimy już wybierać między kinem gangsterskim, komediami romantycznymi, a kinem skrajnie i ortodoksyjnie festiwalowo-artystycznym. Te rzeczy można godzić. W końcu powstają filmy różnych nurtów. To jest chyba najlepsza wiadomość dla polskich widzów.

Wspomniane "W lesie dziś nie zaśnie nikt" i "Ostatnia wieczerza", a następnie "Wygrać marzenia", "Miłość do kwadratu bez granic". To produkcje Netfliksa, w których wystąpił pan w ostatnim czasie. Platformy streamingowe przebojem wdarły się do Polski i mają coraz silniejszą pozycję względem tradycyjnego kina. Cieszy pana taki stan rzeczy?

- Zawsze cieszy mnie różnorodność i to, że jest wiele różnych pól, na których można realizować twórczość artystyczną i rozrywkową. Wydaje mi się, że moment, gdy platformy weszły tak mocno i intensywnie, trudno rozpatrywać w oderwaniu od sytuacji pandemicznej. To nie jest jednak stan rzeczy, który musi trwać wiecznie. Teraz dochodzi do pewnej normalizacji. Zjawiska związane z pandemią przygasły i sam jestem ciekaw, w którą stronę to teraz pójdzie. Mam nadzieję, że nie w tę, w której rynek produkcji streamingowej miałby się skurczyć. To by było bardzo niedobre.

- Dodam na marginesie, że w ostatnich latach wieszczono wielokrotnie koniec kina, telewizji, nie mówiąc o teatrze.. Teraz mówi się, że będzie się dramatycznie kurczył rynek platform. Jakoś żaden z tych czarnych scenariuszy jeszcze się nie sprawdził. Myślę, że po prostu zmierzamy do normalności. Kształtuje się taka postać rynku produkcji filmowej, która pewnie przez kilka lat będzie obowiązywać, ale znowu, musimy się przyzwyczaić, że te przemiany będą zachodzić coraz szybciej i to, co wydawało nam się stabilną sytuacją półtora roku temu, już dawno jest nieaktualne, a to, co jest obecnie i co wydaje nam się kierunkiem, którym cały rynek zmierza, za rok może ulec kolejnej rewolucji. Patrzę więc na to ze spokojem, bo wiem, że ani kino, ani telewizja, ani teatr nie znikną, natomiast, w którą stronę to pójdzie, tego nawet Stanisław Lem, gdyby wciąż żył, nie potrafiłby przewidzieć.

Pod koniec zeszłego roku oglądaliśmy pana w serialu Polsatu "Matka". Niebawem zobaczymy pana w produkcjach, takich jak: "Strange Angels", "Rafi" i "Lipowo. Zmowa milczenia". Rodzime seriale są coraz bardziej interesujące i często prezentują wyższy poziom niż filmy.

- Zgadzam się i przyjmuję to z satysfakcją. 20 lat temu serial telewizyjny kojarzył się z tasiemcami, produkcją obyczajową, codzienną.. A z kolei 35-40 lat temu były seriale zupełnie inne, realizowane jak filmy fabularne, które do dziś ogląda się z przyjemnością, nostalgią, sentymentem. A od czasu przełomu, jakim były takie produkcje jak na przykład "Breaking Bad", zmieniła się w ogóle definicja serialu. I strasznie się cieszę, że z lekkim jak zwykle opóźnieniem, ale jednak, w Polsce funkcjonuje już to całkiem dobrze. W którą stronę to pójdzie za pięć lat, tego nie wiemy, bo nie wiemy na przykład, jak rozwinie się technologia. Pojawia się na przykład idea współuczestnictwa widza w fabule i to może być bardzo ciekawy obszar przemian.

- Jeśli o mnie chodzi, to bardzo się cieszę, że mogłem wziąć udział w kilku serialach. To nie świadczy wyłącznie o mojej zachłanności, ale też o tym, że powstaje ich naprawdę dużo, ale może również o tym, że twórcy i widzowie trochę się za mną stęsknili... (śmiech)

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Olaf Lubaszenko | Bliscy
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama