Reklama

Ogromna hala, mały człowiek

Petr Zelenka świetnie mówi po polsku, jednak przed rozmową w krakowskim Kinie Pod Baranami przyznał, że wolałby wywiady po angielsku. Na uwagę, że sytuacja, w której Czech i Polak rozmawiają ze sobą po angielsku, jest nieco perwersyjna, trzeźwo zauważył: "W takim razie Czech mówiący po polsku też jest perwersyjny". O pewnym krakowskim jazzmanie, słoweńskim lalkarzu i polskich uprzedzeniach - na marginesie filmu "Braci Karamazow" z reżyserem Petrem Zelenką rozmawiał Tomasz Bielenia.

Czy widział Pan "Braci Karamazow" Krystiana Lupy w Starym Teatrze?

Petr Zelenka: Niestety nie. Kiedy przyjechałem po raz pierwszy do Krakowa, to ten spektakl już nie był grany. Ale opowiadali mi o tym. Katarzyna Gniewkowska tam chyba grała Gruszeńkę, widziałem zdjęcia.

Pytam się o to, ponieważ podczas seansu Pańskiego filmu miałem podobne odczucia, które towarzyszyły mi po spektaklu Lupy. Chodzi o doświadczenie niezwykłej intensywności teatru, dotknięcie jego istoty. Było to dla mnie zaskoczeniem, ponieważ wyobrażałem sobie, że w Pana filmie będzie więcej kulis, że bardziej od samej scenicznej adaptacji Dostojewskiego, to będzie film o zmaganiach z tą adaptacją. A nie jest. A przynajmniej nie to jest w nim najważniejsze.

Reklama

Petr Zelenka: Chciałem zakonserwować tą sztukę. To prawda, że w 80% ten film składa się ze spektaklu. Oni mnie zaprosili, żebym coś tam zrobił. Wcześniej nie pisałem sztuk teatralnych. To było w 2000 roku, po "Samotnych", inicjatorem tego zaproszenia był Ivan Trojan. Poszedłem tam, żeby zobaczyć, co oni w ogóle grają i pierwszym spektaklem, na który trafiłem byli właśnie "Bracia Karamazow". Byłem pod ogromnym wrażeniem, pomyślałem sobie: "Jeżeli ten teatr tak wygląda, to chętnie bym tutaj coś zrobił". Oglądałem "Braci Karamazow" regularnie, chyba nawet po dwa razy w roku. Gdzieś po pięciu latach dotarło do mnie, że ten spektakl jest coraz lepszy, bo ci aktorzy są coraz starsi i to wszystko ma większy sens. Kiedy więc dostałem możliwość realizacji kolejnego filmu, postanowiłem spróbować przenieść na ekran ten spektakl. Czasem takie poważne tematy udają się i w kinie.

No właśnie. Tematyka tego filmu, jego ciężar, może być zaskoczeniem dla tych, którzy znają Pana dotychczasową twórczość.

Petr Zelenka: Ale ten film wydaje mi się najbardziej intensywny w całej mojej karierze. I najbardziej emocjonalny. Pisząc oryginalny scenariusz, nigdy nie pozwoliłbym sobie na tak emocjonalne sceny, jak te, które znalazłem u Dostojewskiego.

Widać w "Braciach Karamazow", że Pan bardzo kocha teatr. Co jest w nim takiego magnetyzującego?

Petr Zelenka: Ta energia? Oni mogą krzyczeć, wrzeszczeć, a nawet milczeć? W teatrze wszystko jest dozwolone. Jeśliby już porównywać aktorstwo filmowe i teatralne, to pobyt aktora na scenie jest o wiele ciekawszy, niż jego obecność na planie filmowym. Mówi się, że w filmie nie można grać "za dużo". A oni właśnie w tych "Braciach Karamazow" grają "dużo". Ale to ma sens. Bo ja się w moim filmie przyglądam aktorom, którzy przygotowują spektakl. Jestem więc usprawiedliwiony. Ale niechcący okazało się, że to jest rodzaj aktorstwa niespotykany już w kinie. Kiedy Jan AP Kaczmarek zdecydował się, że skomponuje mi muzykę, zauważył, że oni grają tak, jak już nikt dzisiaj nie gra. Nawet w Stanach Zjednoczonych już nikt nie potrafi tak grać. To jest ciekawe?

Zastanawiam się, jak Pan pracował z aktorami. W zasadzie role mieli już opanowane do perfekcji.

Petr Zelenka: Oczywiście, ale oni u mnie grają inaczej, niż w swoim teatrze. Byłem znowu na tym przedstawieniu po premierze filmu i poczułem się zaskoczony, bo nie znalazłem tam tej energii, która jest odczuwalna w filmie. Myślałem, że to nie będzie tak wyraźne, ale jednak jest. Pamiętam, że oni się strasznie bali tej przestrzeni zakładu fabrycznego, byli nieco zagubieni? Może dlatego grali "mocniej", żeby jakoś oswoić tą przestrzeń?

No właśnie. Dlaczego ich Pan wrzucił do tej ogromnej hali fabrycznej?

Petr Zelenka: Ja kocham takie przestrzenie. Ta hala jest przepiękna. Taka ogromna. A człowiek taki mały.

Chciałem zapytać o jedną niespodziewaną aktorską obecność - krakowskiego jazzmana Jerzego Bożyka, który gra w "Braciach Karamazow" epizodzik.

Petr Zelenka: To był zupełny przypadek. Podczas przygotowań do "Braci Karamazow" mieszkałem przez miesiąc w Krakowie, w tym czasie w Starym szedł mój spektakl "Oczyszczenie". Maciej Gil [sekretarz generalny Polskiej Federacji Dyskusyjnych Klubów Filmowych - przyp.red.] zaprosił mnie do jakiejś knajpy i powiedział: "To jest taki ciekawy facet. Zobaczysz, będzie ci się podobało". Miał rację. Kiedy więc zacząłem realizację "Braci Karamazow" postanowiłem pana Jurka w tym filmie "zakonserwować". To świetny facet, zawsze w dobrym nastroju.

Skąd Pan wytrzasnął tego lalkarza?

Petr Zelenka: To jest Słoweniec, który kończy właśnie w Czechach wydział lalkarski. Jeśli w moim filmie ma być festiwal sztuk opartych na Dostojewskim, to chciałem, aby były to różne rodzaje teatru. Ta lalka, która "zagrała" Dostojewskiego istniała już wcześniej. Zapytałem się więc, czy możemy ją jakoś powiązać z Dostojewskim i wyszło nam, że najprościej będzie jeśli to będzie sam Dostojewski. I zrobi się z nim interview do telewizji.

Ta scena wprowadza do Pana filmu moment oczyszczającego śmiechu.

Petr Zelenka: W "Braciach Karamazow" aktorka , która gra Gruszeńkę, bardzo przejmuje się losem polskiego robotnika - Andrzeja Mastalerza. Wychodzi na zewnątrz, płacze, pali papierosa. Wtedy zostaje zaproszona na ten lalkarski spektakl i przez półtorej minuty się śmieje. To mnie fascynuje.

Nie był pan rozczarowany, że "Bracia Karamazow" nie dostali żadnej nagrody na festiwalu w Gdyni?

Petr Zelenka: Byłem. Było mi przykro. To są dwie różne rzeczy - robić z kimś koprodukcję a potem zaakceptować, że to też jest polski film. Polacy są otwarci na współpracę, ale nie potrafią ponosić jej konsekwencji. To nie znaczy, że jeśli nie wszyscy gadają tu po polsku, to nie jest to polski film. Reguły są jasne - jeśli wkład producenta jest przynajmniej 20-procentowy, to ten film reprezentuje także kraj producenta. W przypadku "Braci Karamazow" Polacy dali 40% budżetu, nie mówiąc o wkładzie artystycznym. Prędzej czy później będziecie musieli zaakceptować taki stan rzeczy. Tak się teraz kręci filmy.

Dziękuję za rozmowę.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy