Reklama

O winie Stallone'a i odkupieniu De Niro

Ten film jest tak naprawdę historią o odkupieniu win, o spłaceniu długów, o drugiej szansie - mówi Peter Segal, reżyser "Legend ringu", produkcji, w której w emerytowane gwiazdy boksu wcielili się Robert De Niro i Sylvester Stallone.

Jest specjalistą od dobrych komedii. Wyreżyserowane przez niego filmy zarobiły już ponad miliard dolarów. Peter Segal debiutował jako twórca "Nagiej broni 33 1/3: Ostatecznej zniewagi" (1994) - ostatniej części jednej z najzabawniejszych trylogii w historii kina. Współpracował m.in. z Eddiem Murphym ("Gruby i chudszy 2: Rodzina Klumpów", 2000), Jackiem Nicholsonem ("Dwóch gniewnych ludzi", 2003), Burtem Reynoldsem ("Wykiwać klawisza", 2005) i Anne Hathaway ("Dorwać Smarta", 2008). Po dekadzie małych przyjemności przyszedł jednak czas na mocne uderzenie.

Reklama

Jego najnowszy film to znakomita komedia doprawiona szczyptą autoironii i flirtująca z gatunkowym dramatem. To film o sporcie, boksowaniu się z życiem, młodości, namiętności i legendarnej pasji do ringu, jaką mają we krwi Sylvester "Rocky" Stallone i Robert "Wściekły Byk" De Niro.

W filmie Segala kultowi aktorzy wcielają się w postaci dwójki podstarzałych bokserów - Henry'ego "Razora" Sharpa (Stallone) i Billy'ego "The Kida" McDonnena (De Niro) - którzy dostają od losu szansę na dogrywkę. Po latach spędzonych na użalaniu się nad sobą - znów stają na ringu.

W ekskluzywnym wywiadzie dla portalu INTERIA.PL reżyser opowiada, jak udało mu się przekonać do swojego pomysłu producentów filmu i dwóch legendarnych aktorów oraz jaką walkę musiał stoczyć, zanim cała ekipa znalazła się na planie.

Anna Bielak: Jedna z zabawniejszych scen w filmie "Legendy ringu" rozgrywa się podczas konferencji prasowej. Obecna na niej garstka dziennikarzy wyśmiewa ideę walki bokserskiej po latach. Jak producenci filmu odnieśli się do twojego pomysłu?

Peter Segal: - Filmowa scena jest dosyć ironiczna, ale chcieliśmy pokazać emocje, jakie może odczuwać widownia i konferencja prasowa była doskonałą przestrzenią, by je uwolnić. Na początku musieliśmy zresztą sami sobie uświadomić, na jak absurdalny pomysł się porywamy. To było konieczne, żeby iść dalej. Jestem przekonany, że nawet teraz wielu widzów może się zastanawiać, czy ktoś tu nie robi sobie żartów? Kiedy jednak zobaczą film, będą bardzo zaskoczeni. "Legendy ringu" to historia o czymś więcej, niż boks.


Opowiadasz zatem o bokserach uzależnionych od walki czy raczej o ludziach, którzy wracają na ring, bo pragną drugiej szansy?

- Dokładnie tak! Bohater grany przez De Niro boryka się z poczuciem niespełnienia. Kiedyś nie dano mu szansy na dogrywkę, co złamało całe jego życie. Winę za to zrzuca na postać graną przez (Sylvestra - przyp. red.) Stallone'a. Istotą jego problemu jest jednak świadomość, że porzucił własnego syna i nie zna swojego wnuczka. Brak dogrywki uznaje za powód swoich życiowych niepowodzeń i usprawiedliwienie dla ucieczki.

- Ten film jest tak naprawdę historią o odkupieniu win, o spłaceniu długów, o drugiej szansie. Czy umiemy przezwyciężyć problemy, które zawładnęły naszym życiem i iść wciąż do przodu? Czy stać nas na uświadomienie sobie, kim jesteśmy i jakie popełniliśmy błędy? Szukanie odpowiedzi na te pytania było moją główną inspiracją podczas realizacji "Legend ringu".

Jaką walkę musiałeś stoczyć w trakcie pracy nad filmem?

- Moja największa walka? Zamiast mówić o potyczkach, wolę opowiadać o wyzwaniach. Największe dotyczyło ściągnięcia na plan aktorów i zaangażowania ich w projekt. Gdyby nie udało nam się przekonać do pomysłu Boba (Roberta De Niro - przyp. red.) i Sly'a (Sylvestra Stallone'a - przyp. red.), studio nie uznałoby, że film jest wart realizacji. Wszyscy czuli, że tylko ci faceci mogą unieść ciężar tych ról. To było największe wyzwanie, walka z nim zajęła trochę czasu. Kiedy udało mi się przekonać aktorów i wszyscy znaleźliśmy się na planie - bitwa się skończyła.

Dlaczego aktorzy początkowo nie chcieli wziąć udziału w filmie?

- Bob był zdecydowanie bardziej chętny. Zresztą już raz puścił oczko do siebie i ikonicznej postaci mafiosa, występując w "Depresji gangstera" - jednej ze swoich pierwszych komedii. Dla każdego specjalizującego się w dramatycznych rolach aktora przeskok do komediowej formuły, z którą nie miał wcześniej do czynienia, jest jednak trudny. Sly od bardzo dawna nie wystąpił w komedii. Myślę, że z tego powodu się wahał. Czuł się też niepewnie ze względu na swój filmowy image. Szczerze mówiąc - Bob pomógł mi go przekonać.

- Spójrzmy zresztą na jego karierę? De Niro odważył się iść o krok dalej i zdecydował się brać udział w takich franczyzach jak np. filmy z cyklu "Poznaj mojego tatę"! Gdyby Sly pozwolił sobie na odrobinę autoironii, mógłby się przed nim otworzyć cały świat nowych możliwości. Nie musi cały czas trzymać w rękach karabinu maszynowego i zabijać ludzi.

Mówimy o komediach, bo do tej pory głównie je kręciłeś, ale w rdzeniu "Legend ringu" leży dramat. Co skłoniło cię do tego, by tym razem połączyć oba gatunki?

- Czułem, że mój film musi mieć mocne podstawy, żebyśmy mogli naprawdę uwierzyć w tę historię. Zależało nam, żeby dobrze się bawić, ale droga do celu musiała być usłana realistycznymi epizodami. W przeciwieństwie do innych filmów, które realizowałem, wydarzenia kształtujące tą opowieść wymagały odrobiny powagi. To była dla mnie nowość! Odpowiednie zbalansowanie elementów dramatu i komedii było wyzwaniem, ale podołanie mu dało mi spełnienie.

Kolejnym wątkiem, który gra ważną rolę w filmie, oprócz boksu, są nowe media i nowe technologie. Lubisz sposób, w jaki wpływają na rozrywkę i sport, czy odnosisz się do nich raczej krytycznie?

- Po trosze i tak i tak, bo świat jest, jaki jest. Ludzie Tweetują dziś recenzje - jeszcze kilka lat temu nic takiego nie miało miejsca. Dziennikarze Tweetują nagłówki, newsy - zmienia się forma pisania i struktura tekstów. Uznaliśmy, że to dobra okazja, by pokazać, w jaki sposób coś może przedostać się do sieci i spowodować wirtualny wybuch! Kolejny raz to podkreślę, ale parę lat temu nic podobnego nie miało prawa się wydarzyć. Zanim jeden z bohaterów na planie wyciąga telefon i zaczyna nagrywać bójkę (między De Niro i Stallonem - przyp. red.), wszyscy zdążyli już wybuchnąć śmiechem. Chyba nie zdawaliśmy sobie sprawy z komizmu całej sytuacji. Nie możemy mu jednak zaprzeczyć. Ludzie są dziś zorientowani na komórki, iPhony, Tweety - tworzy się nowy wirtualny język.

Co widzowie będą lubić bardziej w "Legendach ringu"? Fakt, że mogą się pośmiać ze starszych panów na ringu czy poczucie, że przeżywają z nimi autentyczny dramat?

- Zanim film miał premierę w Stanach Zjednoczonych, pokazywaliśmy go testowej publiczności. Ludziom się podobało, że nie daliśmy im tego, czego się spodziewali. Najbardziej pokochali harmonię między tragizmem a komizmem.

Jaki był wkład aktorów w scenariusz filmu? Mówiliśmy o Stallone i De Niro, ale nie zapominajmy o tym, że na planie pojawili się też m.in. Alan Arkin oraz Kim Basinger.

- Uwielbiam zapraszać aktorów do współkreowania swoich postaci. Sądzę, że to im się należy. Na etapie preprodukcji bardzo dużo rozmawialiśmy, żeby w czasie realizacji filmu móc wpisać ich pomysły w charakter postaci, którą będą ożywiać. Jeśli mowa o Alanie Arkinie - postać musi być pisana z myślą o nim od początku, musi mówić jego głosem. Ponieważ miałem okazję pracować z nim wcześniej, znałem go, byłem z nim oswojony i teraz było mi znacznie łatwiej budować dla niego nowego bohatera. Miałem świadomość rytmu, który mu odpowiada.

- Podobnie było z De Niro i Sly'em, z którym spędziłem mnóstwo czasu analizując postać Razora. Nie chodzi w tym tylko o to, żeby bohaterowie mówili znajomym sobie językiem, ale o pewne połączenie. Sly wykazał się ogromnym wyczuciem pracując nad fizycznym urazem Razora i ogrywając dzięki niemu emocjonalne rany bohatera. Nie było tego w scenariuszu - obecność w filmie jest dowodem na to, że dbałem o indywidualne potrzeby aktora. Zresztą musimy słuchać (tych - przyp. red.) aktorów - to przecież legendy! (śmiech).


Ciekawi Cię, co w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!

Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: WiN
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy