Reklama

O młodych ludziach chcę mówić prawdę

Jerzy Stuhr, aktor, scenarzysta i reżyser. Jedna z najwybitniejszych postaci w polskim kinie. Jego najbardziej znane filmy to "Spis cudzołożnic", "Historie miłosne", "Tydzień z życia mężczyzny", "Pogoda na jutro". Lubiany także za użyczanie głosu w polskich wersjach językowych popularnych bajek ("Mulan", "Shrek"). O swoim najnowszym projekcie, w którym porusza problem lustracji i ludzkich dramatów z tym związanych, reżyser rozmawia z Emilią Chmielińską.

Jest Pan w trakcie realizacji zdjęć do swojego najnowszego filmu "Korowód". Tematyka tego obrazu chyba po raz pierwszy porusza jakże żywy obecnie temat lustracji, czystek po minionej epoce i ludzkich dramatów z tym związanych. Dlaczego pan się pokusił o taką tematykę?

Jerzy Stuhr: Dla mojego pokolenia jest to dramat. Mało jest osób, które patrzą na ten problem od strony psychologicznej. Ja chciałem się o to pokusić, pokazać jak bardzo wewnętrznie dotyka to ludzi, ich najbliższych.  Mój film będzie pierwszą wypowiedzią na temat lustracji, rozliczenia się z przeszłością - nie licząc rozpraw Pasikowskiego na początku lat 90-tych. Bardzo mnie to dziwi, że nikt wcześniej nie poruszył tego tematu, nawet ci młodzi reżyserzy, których uczę w Katowicach. Wydawało mi się, że to oni - młode pokolenie musi ten problem pokazać. Chociaż teraz doszedłem do wniosku, że jednak chyba moje pokolenie musi się z tym uporać do końca. Ja obserwuję codziennie w prasie te wszystkie dramaty ludzkie, często moich kolegów. Jednak chciałbym obejrzeć te dramaty z psychologicznego punktu widzenia, chciałbym się dowiedzieć ile te dramaty ich kosztują. Jak oglądam te telewizyjne doniesienia to sobie myślę, jaki to musi być straszny koszt, takiego publicznego obnażenia, dla nich samych, ich rodzin, ich najbliższych. To właśnie chciałbym pokazać w "Korowodzie". Spróbować ukazać człowieka w takim kluczu psychologicznym. Bo polityk uchwalający takie prawo, chyba jednak nie bierze pod uwagę tych ludzkich dramatów i tego wątku psychologicznego. Ale zarówno ja, jak  i mam nadzieję, że także widz w kinie, będzie chciał i od tej strony spojrzeć na ten problem.

Reklama

Czy w "Korowodzie" ukazuje pan to, jak powinna wyglądać sprawiedliwość?

Jerzy Stuhr: Sprawiedliwości nigdy nie ma. To jest pojęcie, które można z tak różnych stron oglądać, że czasem dopiero historia pokazuje, gdzie tak naprawdę ta sprawiedliwość jest. W moim filmie jest podobnie - bohater po latach zaczyna dociekać sprawiedliwości, jednak wie, że jej dociec nie może .

Postawił pan na młodych. Dziewczyny wziął pan ze swojej szkoły, a główną rolę w "Korowodzie" powierzył pan Kamilowi Maćkowiakowi, który widzom bardziej znany jest z gry w serialach? Czy aktor serialowy potrafi się odciąć od swoich postaci i być wiarygodny w innej roli? Często mówi się, że aktorzy w serialach grają zachowawczo?

Jerzy Stuhr: Oni biedni muszą tak grać. Jak ja bym grał w  serialu, też bym się nie odważył użyć jakichś zdecydowanych środków aktorskich - bo wiedziałbym, że to może być dla kontynuacji tej postaci niedobre, że mnie za chwilę skreślą . Bo jak aktor ma grać rolę,  jak on nie wie,co się z jego postacią stanie jutro. Jak on ma sobie ułożyć tę drabinkę, a my w szkole ich tego uczymy - układania drabinki postaci . Przecież to cała szkoła teatralna,  jest właśnie po to. No i to ich tak wyjaławia. Na próbnych zdjęciach do "Korowodu" dziewczyny łatwiej było mi wybierać - bo je lepiej znam ze szkoły, to są moje studentki. Natomiast jeśli chodzi o chłopaka -  to około 60. młodych ludzi testowaliśmy. A potem człowiekowi robi się taka magma, tych młodych aktorów. Oni wszyscy jednakowo grają - takie małe środki, taki mały realizm, takie "zachowanko" jest w nich . I ja wolałem, kiedy Kamil nawet przesadził, pokazał się drapieżnie, ostrzej. Ale pomyślałem  sobie - on ma odwagę użyć ostrzejszych środków . I on mnie tym zafascynował, takim wyjściem poza stereotyp. Młodzi aktorzy dzisiaj grzęzną w stereotypach. To jest czasem bolesne. Bo w szkole oni tacy nie są.

A jaki jest główny bohater "Korowodu"?

Jerzy Stuhr: Główny bohater zaczyna rozumieć, że to co robił w życiu jest naganne. A przedtem nie miał tej świadomości. To tak jak moi studenci, kiedy mówię do jednego z nich "Słuchaj, ale ty  podrobiłeś podpis w indeksie" - a on do mnie: "No, ale ja dostałem zaliczenie, tylko nie mogłem znaleźć pana profesora. A przecież pan profesor sam mi mówił, że dał mi zaliczenie", a ja znowu do niego:  "Ale podrobiłeś mój podpis" i tak się przebijamy. I ja widzę, że on nie rozumie istoty problemu. I wtedy muszę tłumaczyć, że sfałszował dokument, że to jest niewłaściwie. I podobnie jest z głównym bohaterem, który dochodzi do właściwej życiowej postawy.

Oprócz tego, że jest pan w "Korowodzie" po drugiej stronie kamery jako reżyser, widzowie zobaczą pana także w filmie. Kogo pan zagra?

Jerzy Stuhr: Ja gram rektora - a co ja mogę zagrać? Muszę się ubrać w togę i wypowiedzieć parę słów do moich współpracowników, w tym wypadku bohaterów filmu. Moja rola jest tylko cytatem - chociaż też trochę dopełniającym całość.

"Korowód" jest w jakimś stopniu filmem politycznym. Czy myśli pan, że ekipie rządzącej spodoba się pana spojrzenie na problem lustracji?

Jerzy Stuhr: Po pewnych głosach, wewnętrznych recenzji niedoszłych producentów zauważam, że nie popierają mojej postawy. Wywnioskowałem, że wyczytują w tekście, że autor jednak nie jest wielkim zwolennikiem przewertowania przeszłości do końca.

W "Korowodzie" jest scena, gdzie jeden z bohaterów znika.....

Jerzy Stuhr: Tak. Znika dla rodziny, a my go obserwujemy. To była scena - obsesja mojego życia. Ponieważ pół życia spędzam w pociągu relacji Kraków- Warszawa-Warszawa- Kraków, to często sobie siedziałem i myślałem co by było, gdyby nagle ktoś z tego przedziału zniknął. Co by się stało, kiedy bym się zorientował, kiedy bym wszczął alarm, czy w ogóle wszcząłbym alarm. I tak sobie o tym długo myślałem, ale nie miałem pomysłu jak to ubrać. Na szczęście nie zapomniałem o tej scenie, tyle lat to we mnie drążyło i nagle znalazło miejsce.

Czy tym filmem opowie się pan za lustracją?

Jerzy Stuhr: Nie moim zadaniem jest opowiadanie się za czymś. Moim zadaniem jest pokazanie tego problemu i tego w jaki sposób odbija się on na ludziach. Pewnie ktoś, kto będzie chciał wyciągnąć wnioski, wyciągnie sobie takie wnioski - że ja jednak za czymś sie opowiadam. Ja po prostu pokazuję różne oblicza skutków lustracji.

Początkowo zdjęcia do "Korowodu" miały ruszyć w marcu, jednak dopiero teraz - rozpoczęto prace. Skąd to opóźnienie?

Jerzy Stuhr: Powód jest prosty. Z powodu pieniędzy. Cały czas gromadziliśmy pieniądze na ten film. Myślę, że i tak mam ogromne szczęście, że już zacząłem kręcić film. Mam znajomych, kolegów ze środowiska, którzy mając nawet częściowe fundusze na film  - nic nie mogą zrobić - bo nie mają tyle, ile potrzeba na cały film. Więc uważam, że dwa miesiące to jest naprawdę bardzo mały poślizg. Chociaż to przesunięcie jest dla mnie ogromnie komplikujące - bo dla rektora właśnie teraz zaczyna się najgorętszy okres - bo i koniec roku i egzaminy wstępne.

"Korowód" ma być gotowy już we wrześniu,  na Festiwal Filmów Fabularnych w Gdyni. To zaledwie parę miesięcy - zdąży pan do września?

Jerzy Stuhr: Muszę. Festiwal w Gdyni to największe święto filmu polskiego i  byłby dobrym miejscem do zaprezentowania "Korowodu". A poza tym, dla mnie Gdynia zawsze jest ważna. Takim filmom jak moje, Gdynia daje naturalną promocję. Ja mam tak niski budżet na ten film, że już nie mam w nim przewidzianego funduszu na promocję. I Gdynia - co by nie było - jest naturalną promocją mojego filmu. Muszę zrobić wszystko, aby ten film w Gdyni był.

Zdjęcia do "Korowodu" będą kręcone w kilku miejscach w Polsce, ale także za granicą, na Majorce. Skąd pomysł akurat na Majorkę?

Jerzy Stuhr: To jest signum temporis. Jak się dzisiaj opowiada o młodych ludziach - no to przecież oni gdzieś wyjeżdżają. Dawniej wyjeżdżali do Kołobrzegu, Ustki. A dzisiaj dla młodego człowieka wymyśleć sobie, żeby pojechać na Majorkę to jest nic. I jeśli dzisiaj opowiadasz o młodych ludziach i chcesz mówić o nich prawdę,  to trzeba tę prawdę pokazać. Oczywiście dla ludzi wyjazd na Majorkę, Cypr -  czy gdzie tam jeszcze - nie jest problemem - jest tyle możliwości i ciekawych ofert. Jednak dla takiego przedsięwzięcia jak film, to już sie staje potężną inwestycją i straszliwym wysiłkiem. Ale jak chce się mówić o młodych ludziach prawdę - to trzeba to pokazać.

Podobno zakończenie "Korowodu" to happy end?

Jerzy Stuhr: Tak, może nawet aż za bardzo i aż się tego boję. W moich ostatnich filmach lubię się bawić gatunkami. Już  "Pogoda na jutro" była komediodramatem. Mnie korci bardzo jak mieszać gatunki, na ile rozśmieszyć widownię, żeby potem ona nagle spoważniała. Na scenie jest mi to łatwiej robić, bo mam większe doświadczenie płynące z całego życia spędzonego na deskach teatru . Ale w  kinie też jest wiele elementów, żeby balansować u widza nastrojem. To jest kuszące. I tutaj w "Korowodzie" też są różne gatunki - od kryminału po komedię romantyczną. Ale przede wszystkim  to mieszanie gatunkami jest po to, żeby widz dobrze zrozumiał, że to co się dzieje na końcu, to nie jest tak naprawdę,  tylko, że to jest taki cytat, taki oddech troszkę innego gatunku. "Korowód" kończy się optymistycznie, taką wiarą, że można człowieka zmienić na lepsze. A często oglądam filmy, gdzie twórca zupełnie nie kusi się, żeby zmienić coś na lepsze. Wystarczy mu pokazać, że jest źle.

A czy trudne tematy - chociażby ten, który porusza pan w "Korowodzie" przerażają pana, czy raczej mobilizują?

Jerzy Stuhr: Mam taką naturę, że rzeczy które stawiają mi duże wymagania nie przerażają mnie, wręcz przeciwnie - mobilizują mnie. Nawet czasem sam prowokuję różne sytuacje, żeby tę mobilizację, ten entuzjazm z siebie wydobyć. Ciężko jest przez tyle lat ciągle być w ataku. Już wielu moich kolegów zamienia się powoli w obserwatorów świata, a ja jeszcze ciągle w nim wolno grzebię.

W wielu pana obrazach z przeszłości daje się zauważyć, że to człowiek jest najważniejszy. Czy nadal tak jest?

Jerzy Stuhr: Tak. Ja po to robię cokolwiek, po to zostałem aktorem. Najpierw lepiłem tego człowieka z własnego ciała, z własnego temperamentu. Teraz opowiadam o nim lepiąc go na innych. Ale to ciągle człowiek jest moim głównym tematem zainteresowania.

Nie kusi pana, by nakręcić film o exodusie młodych Polaków?

Jerzy Stuhr: To pytanie często mi zadają, jak jeździmy z filmami po Europie i spotykam tam  zupełnie nową widownię.  Dawniej spotykałem się z Polonią i wiadomo było, że Polonia to jest Polonia - od argentyńskiej po londyńską. A teraz spotykam się z młodymi ludźmi, którzy czasowo przebywają za granicą, i którzy są bardzo zadowoleni, że nie muszą przyjechać do Krakowa, żeby zobaczyć mnie i mój film - tylko to ja do nich przyjeżdżam.  To są tłumy młodych ludzi - to nie jest Polonia, to są Polacy, którzy są tam na chwilę, na jakiś czas. Rozmawiam z nimi i często oni mają w sobie ten straszny dylemat, który Mrożek opisał w "Emigrantach" - ta nutka tego mrożkowego - czy jeszcze wrócę, czy nie wrócę - ciągle w nich jest . I okazuje się, że jest to wieczne pytanie Mrożkowe, młodzi w tym dylemacie żyją. I teraz znowu ja - dobry starszy wujek, muszę im powiedzieć, wskazać, jakie są teraz ceny tego pozostania - gdzie są koszta tego, że już nie wrócisz. Z innych trochę korzeni wyrastamy i nie możemy siebie odciąć od  tych korzeni. Chociaż czasem fascynacja pracą te korzenie odcina.

Więc myśli pan o podjęciu tematu?

Jerzy Stuhr: Nie ukrywam, że mnie to korci, mam duży bagaż obserwacji tego tematu. Myślę, że mógłby to być temat na film, jeśli ten problem w Polsce będzie nadal aktualny. A na razie jest.

Dziękuję za rozmowę.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Jerzy Stuhr
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy