Nowa twarz Violi z "BrzydUli"
Udało się jej dokonać czegoś niezwykłego. Viola, którą gra w "BrzydUli" - postać, która nie powinna wzbudzać żadnych pozytywnych uczuć - jest jedną z najbardziej lubianych serialowych bohaterek.
Spotykamy sie w Łazach pod Warszawą. Tam, w olbrzymiej hali pod lasem powstają odcinki "BrzydUli", które zobaczymy po wakacjach. Mimo kilku godzin pracy na planie aktorka jest uśmiechnięta i zrelaksowana...
Paweł Nosowski: Violetta to prawdziwa kreacja. Trudno w tej roli wyobrazić sobie inną aktorkę.
Małgorzata Socha: Zaskoczę pana. Kiedy przeczytałam scenariusz - który zresztą bardzo mi się spodobał - nie czułam się na siłach, aby zagrać tę postać. Wydawało mi się, że jest pisana zbyt grubą kreską, że Viola będzie przerysowana i widzowie będą ją tak jednoznacznie odbierać, że ja później mogłabym mieć problem jako aktorka. Obawiałam się zaszufladkowania w rolach naiwnych blondynek.
Takich jak kelnerka Marianna vel łączniczka Jasna w "Halo, Hans!"?
Małgorzata Socha: To była eteryczna, zwiewna kelnerka, która była ślepo zakochana w Hansie Klopsie. I to miłość sprawiała, ze gubiła się w tym świecie. Violetta jest dużo bardziej charakterystyczna. Czułam, że może to nie jest dla mnie i powinnam zrezygnować z roli. Do czasu, kiedy po drugim dniu zdjęciowym reżyser Wojtek Smarzowski wziął mnie na rozmowę i mówi: 'Soszka, widzę, że coś jest nie tak. Odpowiedz sobie na pytanie, czy chcesz to grac. Wiedział, co robi. Zadziałało dokładnie na zasadzie: 'Jak to? Ja nie dam rady?' Pomogli mi również widzowie, że tak dobrze od początku odbierali Violę. Bo tego bałam się najbardziej.
Dlaczego jest tak lubiana? Cały czas knuje, jest złośliwa i imponują jej bogaci faceci...
Małgorzata Socha: Kiedy zaczęłam tworzyć tę postać, pomyślałam o jej ludzkiej stronie. Viola przyjechała z małego miasteczka do Warszawy. Nie ma przyjaciół, ani nawet znajomych. Chce odnieść sukces, jak większość ludzi, którzy tu przyjeżdżają. Presja jest ogromna, dlatego jest gotowa zrobić wszystko, aby jej się udało. Zawsze miała też problemy z mężczyznami i to się niestety dalej za nią ciągnie. A mimo wszystko ciagle szuka miłości...
Czy jest szansa, że w nowych odcinkach "BrzydUli", które zobaczymy we wrześniu Viola się zmieni? A może znajdzie wreszcie miłość...
Małgorzata Socha: Oj, zmieni się, zmieni. Mogę powiedzieć tyle, że przejdzie na dobrą stronę mocy. Ale proszę nie myśleć, że przestanie być Violą...
Nie musimy się więc martwić, że kolejnym pomysłem wywoła lawinę kłopotów?
Małgorzata Socha: Wręcz przeciwnie! Kiedy widz myśli, że ona jest już dobra i że wreszcie zaczyna jej się układać w życiu, gdzieś nagle jakiś chochlik z tego pudełka wypadnie i znów będzie ja kusił.
Chochlik z pudełka. Jakbym słyszał Violę.
Małgorzata Socha: (śmiech) Nie chciałam mówić o diable z pudełka, bo ona ma właśnie takie malutkie chochliki, które co jakiś czas ją kusza.
Powiedzonka Violi to już serialowa klasyka. W internecie można ich znaleźć niemal setkę. Ma Pani jakieś ulubione?
Małgorzata Socha: Przede wszystkim bardzo mnie cieszy, że niektóre zaczynają wchodzić do potocznego języka. Lubię kilka, ale najbardziej ten: 'Boże, jaki twój świat jest wielki, a jakie małe w nim zwierzątka'. Mówi to do Pshemko... No cóż, Violetta to złote usta tego serialu.
Wydaje mi się, że humor w serialu z odcinka na odcinek jest coraz bardziej wyrafinowany. Jakby ekipa czuła się coraz pewniej i testowała poczucie humoru widza. Widać to także na przykładzie Violi, która już nie ma żadnych hamulców.
Małgorzata Socha: Cały czas balansuje na granicy. Zdarza się, że sama mam wątpliwości, czy tym razem nie poszłam w którąś stronę za bardzo. Ale wtedy słyszę, że Violi wszystko przystoi. Fajnie, że mam taki duży margines, który i tak jest coraz bardziej przesuwany (śmiech). Stworzyliśmy serial, jakiego jeszcze nie było, w którym świat jest całkowicie zmyślony. Nie da się go odnieść do rzeczywistości, ani do żadnego innego serialu. To pozwala nam wszystkie postaci grac w nawiasie. Na początku widzowie nie wiedzieli, jak traktować "BrzydUlę", czy to serial obyczajowy, czy komediowy. Ale szybko zrozumieli tę konwencje, a co więcej, zaakceptowali ją, co potwierdzają wyniki oglądalności.
Widzowie TVN mogą Panią jeszcze oglądać w "Na Wspólnej". Gra Pani Zuzę, w sumie pozytywną postać, ale nie wolną od problemów.
Małgorzata Socha: Zuza jest trochę zagubiona, przechodziła w życiu różne perypetie, ale teraz już wychodzi na prostą i pod opiekuńczymi skrzydłami Kamila próbuje ułożyć sobie życie.
A nie pokrzyżuje im planów Mikołaj, który za wszelką cenę chce zdobyć Zuzę? Powiedział jej o pobycie Kamila w izbie wytrzeźwień...
Małgorzata Socha: Ale Zuza nawet nie myśli o byciu z Mikołajem! Po prostu jest zła, że Kamil niszczy swoje życie. I bardzo ją boli, że jest podejrzewana o zdradę.
Zupełnie inna jest Dorota Sztern, którą gra Pani w "Tylko miłość"...
Małgorzata Socha: To z kolei przebojowa osoba, która żyje w szczęśliwym związku. Zawsze się wszystkimi opiekuje. Teraz już nie siostrą, a malarzem Wiktorem.
On marzy o rodzinie i dziecku...
Małgorzata Socha: I na razie musi poczekać, bo Dorota spełnia się w radiu. Zawsze była takim niebieskim ptakiem, ale tam wreszcie znalazła swoje miejsce i siedzenie w domu przy mężu i dzieciach nie wchodzi w grę. Zobaczymy jednak, co wymyślą scenarzyści. Im więcej perypetii, tym lepiej.
Gra Pani bardzo dużo w serialach. Karierę zaczęła zresztą od 18 roku życia, z przerwą na Akademię Teatralną. Ról filmowych jest w Pani dorobku zdecydowanie mniej.
Małgorzata Socha: To nie tak, że postanowiłam, że teraz gram w serialach, a np. później w filmach. Zawsze powtarzam, że aktor jest człowiekiem do wynajęcia. Jeśli proponują mi rolę w serialu, to nie odmawiam, bo czerpię z aktorstwa wielką przyjemność. Poza tym nie traktuję gry w serialach jako coś gorszego niż udział w filmie. Podchodzę do pracy zawsze tak samo - przygotowuje się na sto procent.
A zdarza się Pani nie przyjąć jakiejś roli?
Małgorzata Socha: Jeszcze nie mogę sobie na to pozwolić. Cały czas chodzę na castingi, nie jestem osobą, która dostaje zaproszenie bezpośrednio na plan. Role Violetty również zdobyłam w castingu. Nic się tak po prostu nie dostaje.
Bywanie na salonach pomaga?
Małgorzata Socha: Chyba nie...
A to nobilituje aktora, czy wręcz przeciwnie?
Małgorzata Socha: No właśnie nie wiem! Chodzę na premiere czy inne wydarzenie, kiedy jestem tego ciekawa albo jest szansa, że spotkam znajomych, z którymi dawno się nie widziałam. Nie czerpię wielkiej przyjemności z pojawiania się na bankietach.
O Pani życiu prywatnym też niewiele wiadomo.
Małgorzata Socha: To jest związane z moim charakterem. Nigdy nie lubiłam robić wokół siebie zamieszania. To trochę dziwnie brzmi: aktorka, która nie lubi błyszczeć. Ale tak trochę jest! Zawsze byłam normalna dziewczyna. A zawód aktora, który chciałam uprawiać odkąd pamiętam, miał mi przynosić frajdę, a nie splendor. To, że mnie ogladają widzowie to fajnie. Że tak pozytywnie odbierają moje role, zwłaszcza bardzo krytyczni internauci - to swietnie. Ale gram dla siebie.
Kilka dni temu obchodziła Pani pierwszą rocznicę ślubu. Były kwiaty, kolacja, wino?
Małgorzata Socha: Spędziliśmy z mężem przyjemny dzień. Tak po naszemu, czyli zwyczajnie, domowo. Byliśmy tylko na kolacji. Bardzo się cieszę, że mam poukładane, spokojne życie rodzinne, to moje oparcie. Ważne, żeby był ktoś, kto ci przypomni, skąd jesteś i gdzie masz wrócić. Gdzie twoje miejsce na ziemi.