Reklama

Nikt nie będzie mi mówił, że muszę coś zrobić

Był szefem radia, jurorem na sopockim festiwalu, od niedawna gra w serialach... Teraz nowe oblicze Roberta Kozyry oglądamy w programie "Mam talent!".

Ta informacja wzbudziła sensację! W jury "Mam talent!" zamiast Kuby Wojewódzkiego zasiadł Robert Kozyra. Kim jest człowiek, który przebojem wdarł się do polskiego show-biznesu i już w nim miesza?

Programy typu talent show bardziej promują jurorów niż uczestników...

- Nie zgadzam się. Ja nie jestem w "Mam talent!" po to, żeby siebie promować. Uważam, że mam talent do wyłapywania talentów i dlatego przyjąłem propozycję Edwarda Miszczaka.

Wyłapuje Pan talenty muzyczne, czy różne?

- Mam oko. Potrafię znaleźć talent nie tylko u piosenkarzy. Znajomi do mnie dzwonią, jak mają problem, gdzie znaleźć dobrego fachowca. Potrafię wyczuć dobrego szewca, krawca, neurochirurga, ale też saksofonistę, tancerza i oczywiście jurora.

Reklama

Sądzi Pan, że jest dobrym jurorem?

- Rozkręcam się.

Ma Pan pomysł na siebie w programie?

- Chcę być sprawiedliwy. Jeśli ktoś liczy, że będę tylko krytykował, to się zawiedzie.

To znaczy, że nie zrobiłby Pan tak jak Kuba Wojewódzki, który w "X Factor" wyeliminował zespół "Dziewczyny", głosując na słabiej śpiewającą panią Małgosię?

- To idiotyczne zachowanie, obliczone tylko na to, by zwrócić na siebie uwagę. Było wiadomo, że w następnym programie słabiutko śpiewająca pani Małgosia i tak odpadnie, więc nie ma co dorabiać do tego zagrania filozofii - chodziło o wyzwolenie większych emocji. Jeśli ktoś wycina takie numery, to sprawia, że program staje się dla widza nielogiczny, bo dlaczego odpada lepszy, a zostaje ten dużo słabszy?

Pan nie lubi zwracać na siebie uwagi?

- Nie jest mi to potrzebne.

Ale show-biznes na tym polega! Inaczej się nie istnieje.

- To nie jedyny sposób na zaistnienie, choć najłatwiejszy.

Kto w Polsce marnuje talent?

- Natalia Kukulska. Bardzo dobrze śpiewa, jest niezwykle profesjonalna. Kiedy robiłem z nią piosenkę do "Och, Karol 2", była fantastyczna. Gdy prosiłem, żeby inaczej zaśpiewała jakiś fragment, wchodziła do studia i robiła to perfekcyjnie. Myślę, że oczekiwania w stosunku do Natalii są inne, niż to, jak ona prowadzi swoją karierę. Ludzie oczekują, że będzie nową wersją swojej mamy, śpiewającą klasyczne, melodyjne piosenki, a ona robi wszystko na przekór tym oczekiwaniom. Nagrywa płyty, które mają bardzo amerykańskie, a tym samym niszowe w Polsce brzmienia. A Polacy lubią, jak w piosenkach słychać nutę ludowo-bałkańsko-zabawową, stąd sukces Budki Suflera czy Kayah z Bregoviciem.

Jak się zostaje aktorem po 40.?

- Przez przypadek i niemyślenie stereotypami. Scenarzyści "Hotelu 52" wymyślili postać poważnego biznesmena, który przyjeżdża do luksusowego hotelu i z jednej strony bajeruje jego menedżerkę, czyli Magdę Cielecką, z drugiej jest kleptomanem i kradnie mydełka z łazienki. I pomyśleli sobie, że zabawnie będzie, jeśli tego biznesmena zagram ja z moim wizerunkiem ostrego, zasadniczego szefa. Michał Kwieciński zapytał mnie nieśmiało, czy bym tego nie rozważył. Uznałem, że to fajna zabawa. Przed pierwszą sceną nie spałem całą noc. Z kolei przed tą serią "Czasu honoru" zadzwoniła do mnie pani z produkcji: - Panie Robercie, akcja tej części miała dziać się po wojnie, ale plany nam się zmieniły i nadal będzie wojna, tyle że myśmy wybili wszystkich Niemców, został tylko pan i Adamczyk. Czy możemy rozbudować pański wątek? Zgodziłem się i teraz będzie mnie dużo więcej.

Aktorzy mogą Pana znienawidzić.

- Nie mam zamiaru zabierać im chleba. W ciągu ostatniego roku odrzuciłem kilka propozycji. Ja tego nie robię dla pieniędzy, tylko dla zabawy. Wczoraj nagrywaliśmy sceny bitwy. Dużo strzelałem. Poczułem się jak chłopiec. Bardzo mi się to podobało, choć w efekcie scen bójek miałem wstrząśnienie mózgu i zerwane ścięgna prawej ręki. To skutki bycia amatorem, gdybym był profesjonalistą, zrobiłbym to bezpieczniej.

Z czego Pan żył, kiedy skończył pracę w radiu?

- Z tego, co zarobiłem wcześniej i z tego, w co zainwestowałem.

W co Pan inwestował?

- Głównie w nieruchomości, zrobiłem też kilka transakcji na zagranicznych giełdach.

Jak to się robi, żeby robić tylko to, co się lubi?

- Jak wszedłem do radia Zet, miałem 26 lat, jak z niego wyszedłem - 41 i poczucie, że na pracy prze... najlepszy okres życia. Kiedy moi znajomi bawili się, wyjeżdżali na wakacje, rodzili dzieci, ja pracowałem, 24 godziny na dobę. Miałem tylko 40 minut na lunch, a poza tym spotkanie za spotkaniem. Często jednak myślałem sobie, że będę pracował do 40.

Ale jak się Panu udało wypaść z tego pędu?

- W 2007 roku miałem wypadek, musiałem leżeć pół roku w łóżku ze złamanym kręgosłupem. Zacząłem wspominać i okazało się, że wspominałem tylko takie momenty, kiedy z kimś wyjechałem lub spotkałem się ze znajomymi. Zdałem sobie też sprawę, że w tej firmie nic więcej nie zrobię. Ostatniego dnia w pracy kupiłem torty i szampana dla mojego zespołu. Potem wsiadłem do samochodu i już tam nie wróciłem. Na drugi dzień byłem już w samolocie do Nowego Jorku, żeby się odciąć od wszystkiego. Po przylocie poszedłem do Central Parku, położyłem się na trawie i pomyślałem: "O Boże, jestem wolny! Już nigdy nikt nie będzie mi mówił, że coś muszę zrobić". Rozmawiała Iwona Aleksandrowska

Najlepsze programy, najatrakcyjniejsze gwiazdy - arkana polskiej telewizji w jednym miejscu!

Nie przegap swoich ulubionych programów i seriali! Kliknij i sprawdź!

Tele Tydzień
Dowiedz się więcej na temat: Robert Kozyra | Mam Talent | Czas honoru | Hotel 52
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy