Reklama

Niegroźne igranie z rzeczywistością

W filmach grywa matki, (byłe) żony, prawie nigdy kochanki. Kobiety silne, zawsze wystawiane na próbę i z zapamiętaniem oddające się walce z własnymi emocjami.

Przed rokiem została obsypana nagrodami za główną rolę w filmie Tomasza Wasilewskiego "W sypialni". Do dziś jej twarz zdobi okładki kolorowych magazynów, a talent przyciąga też uwagę tuzów polskich scen teatralnych. Prosto z nowojorskiej premiery "Płynących wieżowców" Katarzyna Herman wraca do Warszawy, żeby w filmie Marcina Solarza opowiedzieć o tym, jak wspólnie z Ewą Skibińską zostały OSZUKANE.

Z Katarzyną Herman rozmawia Anna Bielak.

Anna Bielak: Kreowana przez ciebie bohaterka w "Oszukanych", Anna, jest cenioną baleriną. Podobnie jak ty - pielęgnuje w sobie ogromną pasję do tego, co robi. Na co w życiu pozostaje jeszcze miejsce, kiedy z tak wielkim oddaniem traktuje się pracę?

Reklama

Katarzyna Herman: - Jeśli pasja jest tak silna, jak w przypadku moim czy filmowej Anny - miejsca na inne rzeczy zostaje niewiele. Pasja zarazem ogołaca życie z różnych doznań, ale i ogromnie je wzbogaca, ponieważ jej istnienie poszerza horyzonty. Zawsze wydawało mi się, że jednym z największych dramatów jest obserwowanie losów ludzi, którzy są jej pozbawieni. Nie wiedzą, co chcą robić; mam wrażenie, że błądzą wówczas we mgle.

- Ja dosyć wcześnie wiedziałam, w jaką stronę mnie gna i chciałabym, żeby moje dzieci w pewnym momencie też zyskały tego pewność. Kiedy byłam małą dziewczynką, zaczęłam naukę w szkole baletowej i to mnie nauczyło, jak ciężką i systematyczną pracą musi być okupione to, co jest wartościowe, przynosi autentyczne efekty i frajdę. Nic, co przychodzi zbyt łatwo, nie ma znaczenia. Chcielibyśmy być rozpieszczani, ale to przecież tak rozleniwia!

Wspomniałaś o szkole baletowej. Jak ją wspominasz z perspektywy czasu?

- Poszłam do szkoły baletowej, bo to było wówczas moje marzenie. W czasach, gdy nie było Top Model, dziewczynki chciały być baletnicami albo aktorkami - dla mnie sprawa była jasna. Moim rodzicom ów pomysł bardzo się jednak nie podobał. Nauka tańca wiązała się z wyjazdem z rodzinnego miasta i zamieszkaniem w internacie. Postawiłam jednak na swoim. Choć nie twierdzę, że było mi łatwo.

- Byłam wysoka, rodzice obcięli mi włosy na krótko (inne dziewczynki w szkole nosiły koczki), więc bałam się nawet, że będę zmuszona grywać męskie partie! Wkrótce wybuchł jednak stan wojenny i mama wypisała mnie ze szkoły. Nigdy już do niej nie wróciłam. Zdążyłam jednak otrzeć się o scenę i poczuć jej energię.

To wtedy złapałaś bakcyla?

- Tak, choć długo się oszukiwałam, że nie chcę być aktorką. Utożsamiałam ten zawód z próżnością i głupotą, bezmyślnym powtarzaniem cudzych tekstów. Wydawało mi się, że aktor ma w głowie więcej cytatów, niż własnych myśli. Wymyśliłam więc sobie, że będę plastyczką. Jeździłam na plenery, brałam udział w konkursach i chodziłam po okolicy z wielką teczką na obrazy - to było bardzo malownicze! Chciałam robić scenografię i kostiumy, dostałam się nawet do Policealnego Studium Techniki Teatralno-Filmowej w Łodzi.

- Ze spokojem, że nie zostanę na lodzie i ukradkiem (rodzice nie mieli o tym pojęcia!) zdecydowałam się wtedy zdawać jednak na Akademię Teatralną. Oczywiście, bałam się, że się nie dostanę. Przekonywałam samą siebie, że na egzaminy przyszło mnóstwo lepszych, ładniejszych i lepiej przygotowanych kandydatek. Nie dopuszczałam do siebie wiary, że to skrywane marzenie się spełni - wydawało mi się tak nierealne!

Powiedziałaś kiedyś, że dużo bardziej rzeczywiste są emocje wyrażane grą ciała, niż wypowiadane przy użyciu słów. To przekonanie to pokłosie lat spędzonych w balecie?

- Chyba tak. Wydaje mi się, że ciało potrafi wyrazić wszystko. Nie tylko na scenie, ale i w życiu komunikujemy się zresztą między słowami. Słowa rzucane zbyt szybko, nieprzemyślane - służą raczej do "nie-porozumiewania się". Czym innym są słowa pisane - do nich mam bardzo duży szacunek. Wolę jednak grać postaci, które nie są przegadane.

Jak reżyser ma poprowadzić aktora, który nie lubi mówić?

- [śmiech] Z miłością i czułością, jak przy tresurze dzikiego zwierzaka. Mistrzynią jest w tym Agnieszka Holland, umie to Tomasz Wasilewski [reżyser "W sypialni" i "Płynących wieżowców" - przyp. red.], bo kocha aktorów, z którymi współpracuje. To wystarczy, bo wtedy tworzy się zespół, jaki gra do jednej bramki. Tomek jest wodzem z charyzmą, który umie porwać za sobą drużynę. Jego oba filmy były robione praktycznie bez pieniędzy, a ekipa i aktorzy nawet w środku nocy kręcili sceny z wypiekami na twarzy, jakby robili zdjęcia do kolejnej części Bonda! [śmiech] Lubię reżyserów, którzy są bezkompromisowi i pewni siebie, odrobinę nawet bezczelni, bo potrafią postawić na swoim.


Twoje ostatnie role filmowe (w "Oszukanych", "Płynących wieżowcach" czy "W sypialni") świadczą o tym, że grasz głównie smutne, wycofane, melancholijne kobiety. To wynik jakiejś konkretnej właściwości twojego charakteru?

- Pewnie tak. Choć ja lubię takie role i sama je do siebie przyciągam. Role kobiet sponiewieranych przez życie są dla mnie ciekawe, stanowią rodzaj wyzwania, ponieważ uważam się raczej za osobę pogodną i stabilną, silną. Poza tym role dramatyczne mają w sobie więcej czystego d r a m a t u - w samym słowie zapisana jest większa historia. Bardzo jednak lubię grać też role komediowe. Obecnie, wspólnie z Redbadem Klijnstrą gramy w teatrze "Małe zbrodnie małżeńskie" na podstawie sztuki Erica-Emmanuela Schmitta.

- Uwielbiam rodzące się w teatrze poczucie, że podczas spektaklu kumuluje się pozytywna energia. Jeżeli można wykorzystać humor i zagrać coś śmiesznie należy to zrobić, choćby tylko po to, by później było bardziej tragicznie. Świetnie elementami dramatycznymi i humorystycznymi żongluje Grzegorz Jarzyna. Wyczarowuje na scenie precyzyjnie skonstruowaną rzeczywistość, w której aktorowi cudownie jest się zanurzać. Czy grając w "4:48 Psychosis" czy robiąc zastępstwo w "Uroczystości" czułam, że staję przed wyzwaniem. To coś, co uwielbiam! Jeśli odrzuciłam w życiu kilka ról, powodowało mną poczucie, że będę się powtarzać. To mnie nudzi, a aktorstwo ma być dla mnie frajdą.

A macierzyństwo? Ułatwia kreowanie filmowych matek, czy na planie nie ma znaczenia?

- Każdy aktor powie, że może zagrać mordercę, choć nigdy nie zabił - od tego ma wyobraźnię. Emocje związane z macierzyństwem są jednak nie do wyobrażenia. Zmieniają rzeczywistość. Od kiedy jestem matką na pewno gram szybciej. Częściej kropkuję zdania, ale jestem dociekliwsza. I wydaje mi się, że to mi służy. W niektóre dni myślę o sobie jako o matce; w inne uważam się przede wszystkim za aktorkę. Zazwyczaj kiedy gram nawet bardzo trudne przedstawienie - wracam do domu pełna energii.

- Kiedy w nim zostaję, usypiam dzieci, wczesnym wieczorem czuję się totalnie wyczerpana i zasypiam. Wydaje mi się wtedy, że moją właściwą naturą jest aktorstwo. Kilka razy próbowałam sobie je odpuścić, ale pasja wraca i uderza ze zdwojoną siłą. Jestem na nią skazana! [śmiech] Choć jednocześnie czuję, że prawdziwe życie toczy się w czterech ścianach mojego domu, a nie na teatralnych scenach, gdzie pozwalam sobie na niegroźne igranie z rzeczywistością.

Igranie bywa niebezpieczne. Jaką realną krzywdę może sobie wyrządzić aktor?

- Może się poczuć zbyt bezpiecznie i zacząć odcinać kupony. Znamy mnóstwo takich aktorów, prawda? Może się poczuć doskonały i przestać się rozwijać, zastygnąć w wiecznej kreacji tej samej postaci. Może też stracić z oczu granice i zatracić poczucie, kim jest. Może się też poczuć kimś ogromnie ważnym i swój zawód uznać za misję. Dla mnie jest on kaprysem, zabawą. Aktorzy są nośnikami ulotnych wrażeń, a nie misjonarzami niosącymi przesłanie. Inny problem dotyczy aktorek, które starzeją się na oczach widzów. Bolesną krzywdę wyrządzają sobie wierząc, że mogą być wiecznie młode.

A ty zgadasz się z tym, że z aktorem jest trochę jak z modelem na zajęciach z malarstwa na ASP? Im starszy, tym bardziej interesujący dla obserwatorów?

- Tak, pod warunkiem, że mądrze żyje. Co to znaczy? W moim odczuciu mądrze żyje osoba, która nie popełnia dwa razy tych samych błędów, ale podejmuje ryzykowne decyzje, więc pozwala sobie na pomyłki. Wierzy, że one wzmacniają. Człowiek mądry to człowiek odważny. I z poczuciem humoru.

A zamiana dzieci w szpitalu, czyli pomyłka będąca osią fabularną filmu "Oszukane" to rzecz, która wzmacnia? Jak wpływa na filmowe bohaterki - twoją Annę i kreowaną przez Ewę Skibińską Grażynę?

- Film jest oparty na prawdziwej historii, ale abstrahując od tego, jak ona się skończyła w rzeczywistości, scenariusz nie dopowiada zdarzeń. Być może filmowe rodziny stworzą patchworkową strukturę? Może każdy będzie żył osobno? Może się okaże, że prawda była bolesna i niepotrzebna, bo doprowadziła obie rodziny do emocjonalnej ruiny? Osobiście lubię jednak myśleć o bohaterkach filmu jako o silnych kobietach, które umieją się otrząsnąć i powstać niczym feniksy z popiołów.


Jak przygotowywałaś się do roli w filmie, który jest oparty na faktach? Spotykałaś się z pierwowzorami filmowych postaci?

- Absolutnie nie! Takich historii było wiele, a ta jedna, konkretna, o której wolałabym nie mówić, stanowiła tylko punkt zapalny do stworzenia fikcyjnego scenariusza. Jest taka teoria, że człowiek, który chce coś zrozumieć z warsztatu w danej dziedzinie, musi przerobić około dziesięciu tysięcy godzin, jakby był czeladnikiem. Mnie to zajęło około dziesięciu lat. Nauczyłam się kamery i siebie. Myślę, że wcześniej traktowałam ten zawód bardzo poważnie i to mnie krępowało. Siedziałam w kokonie. Czułam się obserwowana i oceniana, teraz mam to w nosie. Dziś skupiam się na grze i nie rozpraszam niepotrzebnie swojej energii.

Wczesne doświadczenia cię zbudowały, więc były potrzebne. A szczęście? Dużo ci pomogło? Przyczyniło się do niespodziewanego otwarcia jakichś drzwi?

- Wyklułam się po trzydziestce. Nic nigdy nie wydarzyło się nagle, choć nie ukrywam, że spotkało mnie w życiu dużo szczęścia. Dwukrotnie współpracowałam z Agnieszką Holland, która jest dla mnie bardzo ważna. To wybitna reżyserka i fantastyczna kobieta. Jeśli szukam autorytetów (a cały czas to robię), słucham tego, co mówi. Czuję się przez nią "artystycznie adoptowana", jakby była moją sceniczną matką chrzestną.

- Miałam szczęście, że spotkałam Grzegorza Jarzynę i Agnieszkę Glińską, bo współpraca z nimi zbudowała mnie jako aktorkę. Miałam też szczęście zagrać wiele ról, o których inne aktorki całe życie tylko marzą. Mimo tego mam poczucie, że nie jestem rozpieszczana i muszę wciąż udowadniać, że jestem niezła. To jednak mobilizuje do walki, a we mnie jest przecież wojownik...

Chcesz poznać lepiej swoich ulubionych artystów? Poczytaj nasze wywiady, a dowiesz się wielu interesujących rzeczy!

Ciekawi Cię, co w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!

Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Katarzyna Herman | aktorka | film
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy