Nie wrócę do M jak Miłość
Od czasu sukcesu filmu "Dług" (1999), w którym zagrał jedną z głównych rół, ciężko było wypatrzeć go w kinie. Bo też Robert Gonera (rocznik 1962) zajęty był wtedy przede wszystkim pracą na planach seriali telewizyjnych (m.in. "M jak Miłość", "Świat według Kiepskich", "Glina"), choć zagrał także w "Przedwiośniu", "Sezonie na leszcza" i "Dwóch miłościach". W lipcu i wrześniu 2006 r. w kinach pojawiły się aż dwie produkcje, w których można zobaczyć Roberta Gonerę. W "Dublerach" Marcina Ziębińskiego wcielił się w postać ściganego przez sycylijską mafię "pechowca i nieudacznika" Maksa, natomiast w "Palimpsest" Konrada Niewolskiego, wystąpił u boku swego partnera z "Długu", Andrzeja Chyry.
O tym, że wcale nie uważa ostatnich lat za stracony czas, o flircie z kinem offowym i o tym, iż to nieprawda "że mnie nie było a teraz nagle jestem", w rozmowie z Emilią Chmielińską opowiedział Robert Gonera.
Proszę na początek opowiedzieć o swojej roli w "Dublerach".
Robert Gonera: Mój bohater Maks jest policjantem, który został wyrzucony z policji za uczciwość. Bez wątpienia ma pecha, ponieważ trafia w miejsca i na ludzi, na których nie powinien trafiać. I to jest przyczyną wielu zabawnych spotkań i historii. Oczywiście głównie chodzi tutaj o postać graną przez Andrzeja Grabowskiego, czyli Leona - nauczyciela łaciny. On, podobnie jak mój bohater Maks, jest pechowcem i nieudacznikiem.
Leona i Maksa los łączy ze sobą i stawia wobec coraz to nowych perypetii związanych z walką dwóch rodów mafijnych, które toczą się najpierw na Sycylii, a później już na terenie Polski. Maks jest tą stroną, która bardzo cierpi na spotkaniach z Leonem. Mimo to idą razem przez te perypetie i tworzą - mam nadzieję - sympatyczną parę takich nie do końca udanych bohaterów.
Rola w "Dublerach" to właściwie pana pierwsza pierwszoplanowa rola w kinie od czasu "Długu"... Dlaczego tyle lat musieliśmy czekać na kolejne filmowe objawienie?
Robert Gonera: Mnie jest trudno odpowiadać na to pytanie, ponieważ ja jakiejś przerwy nie odczuwam. To jest raczej taki slogan zauważalny w ostatnim czasie. Po prostu ktoś rzucił hasło, że Roberta Gonery nie ma, albo nie było. A to według mnie nie jest do końca prawdą.
Po "Długu" zagrałem szereg ról, choćby w "Strefie ciszy" Krzysztofa Langa, która została zauważona może nie w kinach, ale na pewno na wideo. To bardzo ciekawy i interesujący film, moja rola zresztą też. Później grałem w filmie niemieckim, potem w "Glinie". Dla mnie każdy rok to rok pracy i takie hasłowe "że mnie nie było a teraz nagle jestem", jest dla mnie troszkę naciągane. Chociaż pewnie niektórzy mogą to w ten sposób odbierać, bo filmy w których zagrałem dopiero wchodzą na ekrany.
"Dublerów" kręciłem trzy lata temu, rok temu był "Palimpstest" Konrada Niewolskiego, który premierę będzie miał dopiero we wrześniu. Ja cały czas pracowałem, a efekty mojej pracy wychodzą dopiero teraz.
Niedawno widzieliśmy pana w filmie Dominika Matwiejczyka "Krew z nosa". Po co uznanemu aktorowi serialowemu zabawa w kino offowe?
Robert Gonera: Po pierwsze, mnie interesuje kino w ogóle, a nie czy ono jest zależne czy niezależne, czy offowe czy nie. To już są określenia tych, którzy pracują w szufladkach. Dla mnie te szuflady nie istnieją. Ja widzę albo interesujące albo mniej interesujące zjawiska filmowe.
Z drugiej strony nie wydaje mi się, żeby tzw. "uznanie" powodowało odrzucanie pewnych rzeczy, pewnych projektów. Staram się żywo, normalnie reagować na pewne historie, w szczególności, kiedy rodzi to nadzieję na przyszłość. Mówiąc to mam na myśli młodych ludzi, którzy robią filmy, a u których często zdarza mi się grać. To moje zainteresowanie tymi projektami może w jakiś sposób wynikać z - w pozytywnym znaczeniu tego słowa - mentorskiego poczucia, że mogę ich jakoś wesprzeć, że sam kiedyś byłem w podobnym momencie.
Ja sam miałem wiele szczęścia, że grałem tak naprawdę od samego początku - od "Marcowych migdałów" - jakieś określone role. Może dlatego gram teraz u młodych ludzi epizody. Zawsze to jest ciekawe spotkanie i cieszę się, kiedy ci reżyserzy później się rozwijają. To jest trochę taka wymiana - ja im daję swoją wiedzę, swoją koncentrację i rodzaj pasji, a z drugiej strony bardzo często dostaję też to w zamian. Po prostu lubię to robić i nie jest mi obce to, co się w kinie na różnych jego poziomach dzieje.
Pana partnerem w "Dublerach" jest Andrzej Grabowski, który jak chyba żaden inny polski aktor zapłacił za swą serialową postać (Ferdek Kiepski ze "Świata według Kiepskich"). Jeśliby miał pan wskazać rolę, która naznaczyłaby pana nabardziej jako aktora, która by to była kreacja?
Robert Gonera: Ja jestem ostatnim człowiekiem, który powinien na to pytanie odpowiedzieć. Ja naprawdę nie czuję się na siłach wyszczególniać którejkolwiek z moich ról. Z pewnością widz patrzy na to inaczej. Dla mnie jest to szereg mniejszych lub większych epizodów. I w każdy z nich wkładam tyle samo serca i pracy. Byłoby wysoce nietaktowne którąś z moich dotychczasowych kreacji pogrążać albo wyciągać na wierzch. To jest tak samo jak z pytaniami typu: "Jakiej muzyki pan słucha i jaki utwór w szczególności pan lubi?" To są dla mnie "pytania Nelsony" i tak naprawdę nie potrafię na nie odpowiedzieć.
Czy po "Dublerach" będziemy częściej oglądać Roberta Gonerę w kinie?
Robert Gonera: Czy częściej? Trudno powiedzieć. Tak jak już mówiłem, cały czas pracuję. Teraz w kinach są "Dublerzy". Zagrałem także w "Wieży" Agnieszki Trzos, ale ten film ma bardzo trudną drogę na ekrany. Wiem, że już odbywają się pokazy. Mam nadzieję, że w końcu uda się znaleźć dystrybutora i większa liczba widzów obejrzy ten film.
Za chwilę do kin wchodzi "Palimpstest" Konrada Niewolskiego i chyba na razie to tyle.
Czy po otrzymaniu tytułu "Najpiękniejszego", przyznawanego przez magazyn "Viva" w 2003 roku, trudniej było o filmowe role? Wpłynęło to w jakiś sposób na pana aktorstwo?
Robert Gonera: Ja nie wiem, co wpływa na moje aktorstwo, choć oczywiście mam nadzieję, że to ja sam je kształtuję. A jaki wpływ na to ma miła "laurka" zacnego czasopisma? Nie wiem. Myślę, że trzeba oddzielić tę "robotę" - mówiąc brutalnie - od takich zabaw medialnych, które oczywiście mają też swój sens.
Ja nie jestem aktorem, który unika kontaktów z mediami. I nie robię tego dlatego, żeby się wybijać, czy pokazywać. Po prostu uważam, że naturalne w dzisiejszym świecie jest komentowanie tego, co się robi w mediach i w miarę możliwości staram się to rzetelnie robić .
Czy to nie gorzkie doświadczenie, że popularność zdobył pan głównie jako aktor serialowy?
Robert Gonera: Dla mnie nie ma pojęcia "gorzkiej pigułki", bo nie widzę w zagranych przeze mnie rolach objawów chorobowych. Moim zadaniem jako aktora jest grać w różnych propozycjach, w różnych historiach - niemniej jednak mogę sobie pozwolić na prawo wyboru. Kiedy kończy się we mnie pewna formuła, to się po prostu kończy.
Nie zwykłem postępować wbrew sobie i wybierać to, czego później miałbym się wstydzić, czy przełykać jako "gorzką pigułkę". Oczywiście wpadki się zdarzają, ale to jest normalne, jeśli robi się czegoś dużo. Ja jakiegoś poczucia dyskomfortu z tego powodu nie mam, jednak z pewnością do "M jak miłość" już nie wrócę.
Jakie ma pan plany na przyszłość?
Robert Gonera: Jestem w obsadzie "Oficerów". Mam jakieś propozycje, ale o nich za wcześnie jeszcze mówić. Zresztą staram się o planach nie mówić, ponieważ, jak doskonale wiemy, koleje losu są różne i czasami dwa dni przed zdjęciami okazuje się, że film jednak nie będzie realizowany.
Dziękuję za rozmowę.