Nie lubię słowa "kariera"
Wszyscy znamy ją z występów w serialu "Barwy szczęścia" oraz telewizyjnego programu 'Kocham Cię, Polsko!", jednak Katarzyna Zielińska zaczynała swą karierę od fascynacji piosenką. O swym "krakowskim tacie" - klezmerze Leopoldzie Kozłowskim, przyjaźniach w show-biznesie oraz najbliższych planach kinowych (zobaczymy ją na dużym ekranie w 9. miesiącu ciąży!) opowiedziała w rozmowie z serwisem MWMedia.
Jesteś jedną z nielicznych aktorek młodego pokolenia, która zna jidysz. Czego nauczyła Cię kultura żydowska?
Katarzyna Zielińska: - Ważnej rzeczy, żeby się wspierać. Ten naród jest jednością. Nauczyła mnie też opowiadać muzyką. Nie wiedziałam przecież od początku, że będę śpiewać, a nagrałam płytę. Nauczyła mnie cierpliwości, wspólnej celebracji chwil i przede wszystkim smakowania życia. Dzięki niej poznałam mnóstwo fantastycznych ludzi z całego świata, m.in. z Niemiec, Francji czy Izraela.
I pozwoliła zaprzyjaźnić się z Leopoldem Kozłowskim, ostatnim klezmerem Galicji. Od czego się zaczęło?
- Najpierw była fascynacja piosenką, wierszami, poezją. Potem Leopold zaproponował mi lekcje. Tak ułożyło się moje życie. Bonus, który pozwolił odreagowywać w szkole teatralnej różne załamania. Prezent od losu. Uważam, że wspaniały.
Kultura żydowska nie cieszy się wielką estymą. Zostałaś zaakceptowana przez środowisko?
- Tak, Leopold Kozłowski jest moim ,,krakowskim tatą". Wpadałam do niego na sok marchwiowy. Zawsze miał u siebie gości. I tak, od człowieka do człowieka, przyjęli mnie jako swoją. Wszystko przychodziło w swoim czasie.
Dajesz się ponieść fali, odbierasz sygnały z zewnątrz, jakie niesie życie, czy też bardziej planujesz?
- Częściowo planuję, mam marzenia, stawiam sobie kolejne wyzwania, ale też często korzystam z tego, co przyniesie życie. Nie jestem jednak osobą, która szybko się decyduje. Lubię wszystko dokładnie przemyśleć. I staram cieszyć się z każdej, nawet najdrobniejszej rzeczy, bo one składają się na te wielkie. To się wynosi z domu. U mnie takim spiritus movens jest tata, który daje siłę mamie i swoim córkom. Jest naszym domowym bohaterem.
Jakie wartości rodzinne wyniosłaś z domu?
- Po pierwsze, żeby się zbyt łatwo nie poddawać. Los płata różne figle, a mamy tylko jedno życie. Po drugie, dużo się uśmiechać. Po trzecie, wspierać ludzi swoją energią. Rodzice mnie nauczyli, że warto wyciągać rękę do drugiego człowieka. Podziwiam ich siłę, że pomimo wielu problemów, zawsze nas wspierali. Czasami też potrafię tupnąć nogą, bo jestem z południa Polski.
Góralski charakter?
- Tak, mocno stąpam po ziemi. Kiedy nie chce mi się wstać, rozmawiam sama ze sobą: ,,tyle lat nad tym pracowałaś, więc teraz nie narzekaj!". Często powtarzamy w domu, że ,,psy szczekają, karawana idzie dalej". To arabskie przysłowie przypomina nam o tym, że nie ma sensu oglądać się wstecz i płakać nad rozlanym mlekiem. Po prostu trzeba najzwyczajniej w świecie dźwignąć problem.
W końcu naturą psa jest szczekać, naturą karawany - iść. To, co przekazują nam rodzice, ten background, jest niesamowicie ważny, bo daje siłę w pokonywaniu przeszkód, determinuje nasze dorosłe życie. Ale czasem tracimy energię, opuszczają nas moce. Skąd brać motywację?
- Wtedy patrzę wstecz, przypominam swoje marzenia, sukcesy i włożony wysiłek. Kiedyś musiałam wstawać rano na pociąg z Krakowa do Warszawy, przechodzić setki zdjęć próbnych. Wszystko osiągnęłam mozolną pracą, dlatego nie warto marnować chwil. Drugi raz możemy nie dostać szansy.
A biznes filmowy jest szczególnie kapryśny i niewierny, i jeszcze bardziej nierozerwalnie z nim związany show-biznes. Bywasz na bankietach, a nie doklejono Ci łatki typowego celebryty, znanego z tego, że jest znanym. Masz starannie wypracowany wizerunek.
- Nasz show-biznes jest taki, że wszystko zostaje wytknięte. Być może jestem zbyt ostrożna, Zastanawiam się dokąd wyjść, ale dbam też o to, żeby nie zwariować z drugiej strony i zamknąć się wyłącznie w domu. Mam doradców, agentki od PR-u, uczę się na swoich błędach. Cudzych także. Nie trzeba się łakomić na tysiąc rzeczy, żeby być.
Możliwe są przyjaźnie w show-biznesie?
- Myślę, że tak, natomiast ja mam przyjaciół spoza środowiska.
Dużo jest rywalizacji w środowisku?
- Dużo jest ,,ściągania na/za nogi", jak to nazywam. Mówię tu o zdobywaniu ról, czy nagród. Polska mentalność daje o sobie znać. Tracimy czas i energię, którą moglibyśmy spożytkować w inny sposób, bardziej amerykański. Tak to porównuję nie dlatego, że mam polską naturę i lubię chwalić innych. Po prostu brakuje tradycji cieszenia się z sukcesów innych. Kiedy jest nam źle, mamy bardzo wielu przyjaciół.
A nie jest tak, że kiedy odnosimy sukces, przypominają sobie o nas "starzy znajomi"?
- Na pewno też tak jest. Dlatego wychodzę z założenia, że należy otaczać się pozytywnymi ludźmi, a nie tymi którzy starają się podstawić nogę. Warto roztaczać wokół siebie dobro i nie odpłacać się złem za zło. Dzięki takiej postawie jest mi bardzo dobrze w moim życiu.
Spełniona w stu procentach?
- Bardzo szczęśliwa z tego, co robię. Oczywiście teraz, z perspektywy prawie trzydziestodwulatki, pewne sprawy pokierowałabym inaczej. Wszystko ma swój czas, wszystko jest po coś. Dalej gram w teatrach, mam program ,,Kocham Cię, Polsko!", biorę udział w ,,Tańcu z gwiazdami". Myślę, że będzie ze mną ,,kupa śmiechu". Niedługo w kinach zobaczymy ,,List do M.", film, w którym wcielam się w rolę modelki. Jestem w 9 miesiącu ciąży, z ciężkim brzuchem. Jest to inny etap w życiu kobiety, nie do końca szczęśliwej w życiu prywatnym, bo nie wszystko poukładało tak jakby chciała.
Stopniowe pięcie się po schodach jest dobrą strategią?
- Mam swoje cele, ale nie łapię wszystkich srok za ogon. Staram się zachować balans między życiem prywatnym a pracą i nie dać się zwariować. Marzy mi się film kostiumowy, kino akcji. Marzenia, które założyłam, gdzieś po kolei się spełniają. Bardziej lub mniej. Oczywiście, że chcę więcej. Myślę, że jeśli człowiek nie ma marzeń, i czuje że się spełnił całkowicie, coś z nim jest nie tak.
Podobno zaczynamy starzeć się w dniu, kiedy rezygnujemy z naszych marzeń. Twoja kariera ułożyła się tak, jak chciałaś?
- Nie lubię słowa kariera.
Spójrzmy na karierę przez pryzmat Amerykanów, pozytywnie, jak na każdy sukces zawodowy.
- Profesor Leopold Kozłowski nauczył mnie, że nigdy nie jest za późno na lekcje. Całe życie trzeba się kształcić. Nigdy nie jesteśmy doskonali, zawsze są kolejne stopnie do pokonania i mam to w pamięci. Krakowska szkoła tego uczy, że cały czas trzeba pracować nad sobą. Wolę spokojnie, szczebel po szczeblu, dochodzić do swojego celu mimo tego, że to zajmuje więcej czasu i może to, co robię teraz, powinnam zrobić pięć lat temu. Ale wszystko dobrze się ułożyło. Wolę taką drogę, niż mieć swoje pięć minut i za chwilę być bez pracy. Zawsze myślę, o tym co będzie. I zawsze mam plan awaryjny, żeby nie płakać, że się nie powiodło.
Dziękuję za rozmowę.