Nie dam się zaszufladkować
Jego odejście z "Klanu" było wydarzeniem. Dyskutowano, dlaczego rezygnuje z roli popularnego bohatera. Zastanawiano się, czy dostanie nowe propozycje. I czy nie będzie żałował tego kroku. Dziś już wiadomo: pracy ma więcej niż czasu.
Pracuje w teatrze, na planach seriali i znajduje jeszcze czas na udział w kampaniach społecznych. Piotr Cyrwus, po rozstaniu z serialem "Klan", ma aż nadmiar nowych propozycji zawodowych.
Powiedział pan, że dobry aktor zagra wszystko, nawet widelec czy krzesło. Nadal pan tak sądzi?
- Tak, ale trzeba spełnić kilka warunków: mieć dobry scenariusz niezłe dialogi, reżysera z pomysłem oraz dobrze rozumiejący się zespół. I nieważne, czy będzie to fabuła, serial, telenowela. Sztuka powinna przede wszystkim zadawać pytania, pobudzać do dyskusji i refleksji. Przeraża mnie stawianie jednostronnych tez. Na przykład takich, że świat jest tylko zły, a ludzie podli.
Jest rola, którą pan odrzuci?
- Jestem w takim wieku, że zależy mi, aby przez to, co robię, przekazywać, jacy powinniśmy być, do czego mamy dążyć. Ale bez moralizatorstwa, nic na siłę. Na szczęście mam tę możliwość, że poprzez swoje role mogę pokazywać ludziom świat. Grając w Teatrze Polskim w Warszawie czuję, że się spełniam. Nieustannie fascynują mnie różne aspekty mojego zawodu, chciałbym spróbować w nim wszystkiego.
To dążenie do "dotknięcia" różnych aspektów aktorstwa spowodowało, że po raz pierwszy zdecydował się pan na udział w komercyjnej reklamie?
- Zagranie w reklamie Banku Zachodniego WBK było ciekawym doświadczeniem. Praca przy tego rodzaju produkcji różni się diametralnie od gry w serialu czy filmie. W spocie reklamowym trzeba wszystko umiejętnie wycyzelować, zadbać o najmniejszy szczegół, nawet mrugnięcie okiem jest niezwykle ważne!
Nie boi się pan, że widzowie pomyślą: "Następny, który się sprzedał"?
- Kiedy studiowałem na PWST w Krakowie, jeden z prezesów ZASP-u powiedział, że gra w reklamie nie przystoi aktorowi. Z kolegami zaczęliśmy się zastanawiać, kto w takim razie ma w nich grać. Pielęgniarka? Górnik? Nie wiedzieliśmy wówczas, że w świecie zachodnim to coś oczywistego, że znani aktorzy pojawiają się w reklamach. Pamiętam, jak w 1982 roku pojechałem do USA i przeżyłem szok, widząc Burt Lancastera i Roberta De Niro polecających w telewizji jakieś produkty.
Zmienił pan wtedy swój stosunek do reklam?
- Nie, nadal chciałem być aktorem dramatycznym, liczył się tylko teatr. Tak jest zresztą do dzisiaj, ale z wiekiem człowiek zdaje sobie sprawę, że ludzie są w różnej sytuacji życiowej i zawodowej. Daleki jestem od oceniania kolegów po fachu, a nawiązując do słów księdza Józefa Tischnera powiem, że szanuję wszystkich, którzy wystąpili w reklamie, ale podziwiam tych, którzy dostali propozycję i odmówili.
Zdradzi pan swoje najbliższe plany zawodowe?
- Teraz serdecznie zapraszam do Teatru Polskiego na "Quo vadis...". Przygotowujmy się też do premiery "Karnawału" Mrożka. Jestem więc dość zabieganym człowiekiem, co z jednej strony jest dobre, a z drugiej pozwala mi niekiedy ponarzekać. Nie daję się jednak zaszufladkować, ani widzom, ani dziennikarzom. Odkąd przestałem grać Ryśka Lubicza, dostaję mnóstwo propozycji wywiadów, a po występie w "Przytul psa", gdzie zagrałem szefa mafii, przy chodzą do mnie maile sugerujące, że Cyrwus to "nie ten sam facet, co kiedyś". Tak, jakby do końca nie było wiadomo, czy grając w "Klanie" tylko udawałem, czy byłem po prostu sobą.
Rozmawiał Artur Krasicki