Reklama

"Najbardziej lubię Zawróconego"

Zbigniew Zamachowski rozpoczął swoją karierę aktorską w 1981 roku. Pretekst do rozmowy o wydarzeniach sierpniowych nasunął się więc automatycznie. Pan Zbigniew nie protestował, kiedy rozmowa telefoniczna przedłużała się ponad zaplanowane "kilka słów komentarza". Kiedy jednak padła z jego ust ostatnia odpowiedź, z ulgą westchnął: "Ale mnie Pan wymęczył". W międzyczasie zdołał opowiedzieć o tym, jak Sierpień '80 wpłynął na jego życie, przyznać się, że jego ulubioną rolą jest kreacja w filmie "Zawrócony" Kazimierza Kutza oraz opowiedzieć o swoich najbliższych zawodowych planach.

Reklama

Ze Zbigniewem Zamachowskim rozmawiał Tomasz Bielenia.

Jak Pan pamięta Sierpień 80.? Był Pan już dorosłym człowiekiem, u progu aktorskiej kariery. Czy zachował Pan jakieś wspomnienia z tego okresu?

Zbigniew Zamachowski: To był szczególny czas w moim życiu, ponieważ skończyłem liceum i nie bardzo wiedziałem co mam w tym swoim w życiu robić. Wiedziałem jedynie, że nie będę technikiem ekonomistą, mimo, że skończyłem z takim profilem szkołę. W dodatku właśnie wtedy, w czerwcu 80. występowałem w Opolu, gdzie śpiewałem piosenki. Wypatrzył mnie tam reżyser filmowy Krzysztof Rogulski i zaproponował rolę w swoim filmie "Wielka majówka". Gdyby nie Sierpień, to ten film w ogóle by nie powstał, bo nie był to film, którego scenariusz był prawomyślny dla ówczesnych władz. W pewien sposób Sierpień 80. przyczynił się więc do tego, że robię to, co robię, a moje życie potoczyło w tym, a nie innym kierunku.

Więc powodzenie "Wielkiej majówki" skłoniło Pana do zdawania do szkoły filmowej?

Zbigniew Zamachowski: Tak, niecały rok później zdałem do szkoły filmowej. Miałem przyjemność rozpocząć rok akademicki w Filmówce jeszcze w pierwszym okresie Solidarności, po czym 13 grudnia nastąpił stan wojenny i wszystko się, jak wiemy, gwałtownie skończyło. Niemniej jednak ten moment był dla nas oddechem wolności, którego myśmy w ogóle nie znali. Ja nie byłem jeszcze wtedy ani razu za granicą, nie miałem więc możliwości zobaczyć ani nawet przeczuć, jak ta wolność smakuje. A Sierpień nam to dał. Dał nam też siłę, która pozwoliła nam później przetrwać słynne mroki stanu wojennego. I oczywiście nie można nie wspomnieć, że mieliśmy ogromne wsparcie w osobie Jana Pawła II, którego zawsze mieliśmy w głowach i w sercach. To dodawało nam otuchy, że nie jesteśmy sami.

W tym czasie Andrzej Wajda realizował "Człowieka z żelaza"...

Zbigniew Zamachowski: Ten film mną wstrząsnął. To co zobaczyłem, zwłaszcza fragmenty dokumentalne, to był dla mnie prawdziwy wstrząs. Ja nigdy czegoś takiego nie widziałem na oczy. Nie przypuszczałem, że człowiek - z jakichkolwiek powodów, a już zwłaszcza ideologicznych - może traktować w ten sposób drugiego człowieka. Po drugie to był genialnie, jak na tamte czasy zrobiony film. Ani osoba Jurka Radziwiłowicza ani Krystyny Jandy nie była mi znana i ja ten film oglądałem jak dokument. Pan Wajda znajdował się chyba wtedy w swoim najlepszym momencie. Więc ten film nie miał bezpośredniego wpływu na decyzje dotyczącego mojego osobistego życia, natomiast wyklarował mi pewną świadomość, dotyczącą miejsca w którym żyję i świata, w którym się znajduję.

Czy polskie kino poradziło sobie z tematem "Solidarności"?

Zbigniew Zamachowski: Mogę mieć pewne luki w filmach, które powstały na temat Solidarności lub na temat tamtego okresu, a których ja być może nie widziałem. Z tego co sobie przypominam, nie zdążyło tych filmów aż tak dużo powstać, żebyśmy mogli mówić o jakimś rogu obfitości. "Człowiek z żelaza" jest najważniejszym, najlepszym filmem o tamtym okresie. W latach 80. powstawały filmy, które próbowały dotknąć tego problemu, ale tylko próbowały i to było filtrowane dodatkowo przez cenzurę. Więc jak się pewnie ogląda teraz te filmy, to one nie oddają do końca ducha tego czasu.

Ale są chyba jakieś filmy, które Pan szczególnie zapamiętał.

Zbigniew Zamachowski: Nie chcę tu mówić o reżyserze, którego cenię, którego znam i z którym pracowałem, ale przecież Kazimierz Kutz odważył się w dwóch filmach podjąć ten temat, i w dwóch filmach zrobił to zupełnie inaczej. Chodzi mi o "Śmierć jak kromkę chleba" o górnikach kopalni Wujek, i o film "Zawrócony", w którym zresztą miałem przyjemność grać. Kazimierz Kutz spojrzał na ten sam moment, na ten sam okres dwukrotnie, lecz za każdym razem z zupełnie innej perspektywy.

Myśląc o filmach dotykających tamtego okresu i podejmujących ten wątek mimowolnie pomyślałem właśnie o "Zawróconym" i Pana pamiętnej roli Tomasza Siwka.

Zbigniew Zamachowski: Realizacja tego filmu była dla mnie niezwykłym przeżyciem. Po pierwsze Kaziu napisał ten scenariusz z myślą o mnie, co zupełnie inaczej ustawia aktora wobec materiału, a na pewno szalenie zobowiązuje. Po drugie zrobił ten film w odreagowaniu na traumę, którą przeżył - jak sam o tym mówił - na planie filmu "Śmierć jak kromka chleba". Tak się fantastycznie złożyło, że ten film, mimo dosyć bolesnego tematu, jest niezwykle strawny. A stało się tak dlatego, że ma bardzo dużą dozę humoru. To jest wielka sztuka zrobić komedię, która będzie wiarygodna, która będzie śmieszyła i jednocześnie będzie chciała coś ważkiego powiedzieć. Ja się bardzo cieszę, że udało mi się w tym filmie zagrać. Mało tego, pytany wielokrotnie na różnorakich spotkaniach z publicznością, zmuszany do odpowiedzi, który ze swoich filmów lubię najbardziej, zdecydowanie odpowiadam, że jednak właśnie "Zawróconego".

Kazimierz Kutz odciął się jednak od obchodów rocznicy Solidarności, dosyć krytycznie wypowiadając się na temat indolencji elit politycznych i zaprzepaszczeniu szans, które otworzył przed nami Sierpień 80.

Zbigniew Zamachowski: Mnie nie było teraz w Polsce, więc nie jestem na bieżąco i nie czytałem wywiadu z Kutzem (chodzi o wywiad "Nie jadę do Gdańska" z "Gazety Wyborczej" z 25 września 2005 - przyp. red.). Ale jak znam Kazia, to po pierwsze... ma rację. Ja mu szalenie ufam. Po drugie Kutz nigdy nie był człowiekiem płynącym z prądem, raczej zawsze pod prąd, więc myślę, że to tez nie jest bez znaczenia. A po trzecie, ja nawet nie odważyłbym się oceniać tego okresu. Byłem zbyt młody, nie byłem aż tak zaangażowany w to, co się działo. Przebywałem wtedy na przedziwnej wyspie o nazwie "szkoła filmowa" i zajmowałem się czymś, co było zupełnie nieadekwatne do tego, co się działo na ulicach. Zresztą my chyba podświadomie siedzieliśmy wtedy w szkole od rana do nocy i zajmowaliśmy się sztuką. Jak czytam różne publikacje i wspominam tamten czas to rzeczywiście człowiek dochodzi do wniosku, ze nie był to czas wykorzystany idealnie, który przyniósł nam same korzyści, bo tak nie może być. Rzecz tylko w tym, by znaleźć odpowiednie proporcje. Z mojej perspektywy, kiedy patrzę teraz na tamten czas i na obchody 25 - lecia, to widzę obraz Polski skłóconej, w której na jeden temat nie może paść choć raz jeden sensowny i spójny głos. Tylko zawsze te głosy muszą być przynajmniej dwa i to zdecydowanie sobie przeciwstawne. A trochę szkoda, bo to jest zaprzepaszczenie pewnego etosu.

Nie gra Pan teraz zbyt dużo w filmie. W Gdyni będzie można zobaczyć Pana tylko w epizodzie w "Skazanym na bluesa" Kidawy-Błońskiego oraz we "Wróżbach kumaka" Glińskiego (trzeci tegoroczny film, w którym wystąpił Zamachowski, "Czas surferów", nie został zakwalifikowany do konkursu - przyp. red.). Jak wyglądają Pana najbliższe filmowe plany?

Zbigniew Zamachowski: Prawdopodobnie ze względów terminowych przejdzie mi koło nosa rola w filmie Völkera Schlöndorffa o Annie Walentynowicz (robotnica Stoczni Gdańskiej, inicjatorka wydarzeń sierpniowych - przyp.red.). Miałem tam zagrać jedną z większych ról, ale w związku z tym, że chyba nie uda nam się zgrać terminów, to chyba to przepadnie. Przez najbliższe pół roku będę się zajmował głównie teatrem, bo 10 września planujemy premierę sztuki, którą przygotowywaliśmy pod koniec zeszłego sezonu, czyli "Rzeźnię" Mrożka. Od razu po tym wchodzę w próby do "Pana Jowialskiego" w reżyserii Grzegorza Wiśniewskiego w fantastycznej obsadzie: Wiesław Michnikowski, Danuta Szaflarska, Gabriela Kownacka oraz młodzi aktorzy. Mam nadzieję, że 17 grudnia odbędzie się niezwykła premiera w Teatrze Narodowym. Więc do tego czasu będę siedział w teatrze. Natomiast na wiosnę następnego roku mam jakieś propozycje z Łotwy - to są ciągle echa moich występów w filmach Krzysztofa Kieślowskiego. Zresztą wszystkie moje zagraniczne propozycje, które dostawałem czy z Europy, czy ze świata, to są reperkusje mojego udziału w filmach Kieślowskiego. Więc prawdopodobnie na tej Łotwie na wiosnę wyląduję.

Żadnej reklamy w najbliższym czasie?

Zbigniew Zamachowski: A owszem. Na pohybel wszystkim krytykom za chwilę wejdzie na ekrany reklama ING Banku, którą zrobiłem razem z Markiem Kondratem. Natomiast jeśli chodzi o reklamę piwa w reżyserii Jonathana Glazera ("Sexy Beast", "Narodziny"), w której wystąpiłem, a która nie jest pokazywana w Polsce, bo po prostu nie ma w naszym kraju tego piwa, to bardzo byłbym szczęśliwy, gdyby ona się w naszej telewizji pojawiła. Moglibyśmy wtedy zobaczyć, jak myśli się o reklamie "tam", a jak "tu" dalej tkwimy w reklamowym zaścianku.

Dziękuję za rozmowę.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Zamachowski Zbigniew
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy