Reklama

Nadia Tereszkiewicz: Wszyscy nosimy brody

Na ekrany polskich kin wchodzi właśnie film "Rosalie" w reżyserii Stéphanie Di Giusto. To rozgrywająca się w latach 70. XIX wieku opowieść o młodej kobiecie, która posiada wyjątkową tajemnicę - jej twarz i ciało pokrywają włosy. Przez całe życie ukrywała prawdę, aby zachować bezpieczeństwo i dopasować się do otoczenia. Główną rolę w tej przejmującej i wyjątkowo aktualnej opowieści o tolerancji oraz akceptacji dla inności gra francuska aktorka Nadia Tereszkiewicz. Mimo młodego wieku, bo ma zaledwie 27 lat, ma już na koncie pokaźną filmografię, a uznawana jest za jedną z najzdolniejszych europejskich aktorek młodego pokolenia. I choć akces po nią zgłasza już pewnie Hollywood, ona mówi wyraźnie: "Mam europejski sen". Być może także polski, bo jej znajomo brzmiące nazwisko, mówi o polskich korzeniach utalentowanej aktorki. Z Nadią Tereszkiewicz rozmawia Kuba Armata.

Na ekrany polskich kin wchodzi właśnie film "Rosalie" w reżyserii Stéphanie Di Giusto. To rozgrywająca się w latach 70. XIX wieku opowieść o młodej kobiecie, która posiada wyjątkową tajemnicę - jej twarz i ciało pokrywają włosy. Przez całe życie ukrywała prawdę, aby zachować bezpieczeństwo i dopasować się do otoczenia. Główną rolę w tej przejmującej i wyjątkowo aktualnej opowieści o tolerancji oraz akceptacji dla inności gra francuska aktorka Nadia Tereszkiewicz. Mimo młodego wieku, bo ma zaledwie 27 lat, ma już na koncie pokaźną filmografię, a uznawana jest za jedną z najzdolniejszych europejskich aktorek młodego pokolenia. I choć akces po nią zgłasza już pewnie Hollywood, ona mówi wyraźnie: "Mam europejski sen". Być może także polski, bo jej znajomo brzmiące nazwisko, mówi o polskich korzeniach utalentowanej aktorki. Z Nadią Tereszkiewicz rozmawia Kuba Armata.
Nadia Tereszkiewicz /Carlos Alvarez /Getty Images

Kuba Armata: Mimo młodego wieku robisz w ostatnich latach dużą aktorską karierę w Europie, a nie wszyscy wiedzą, że masz polskie korzenie, bo twój tata pochodzi z naszego kraju. Polska jest ci bliska?

Nadia Tereszkiewicz: - Niestety nie mówię po polsku, choć posługuje się innym trudnym językiem, a mianowicie fińskim, bo stamtąd pochodzi inna część mojej rodziny i z tym językiem się wychowałam. Wcześniej nie byłam aż tak blisko Polski, ale staram się to sukcesywnie nadrabiać. Niedawno na przykład pracowałam nad francuskim dubbingiem do filmu "Chłopi" (2023), gdzie podłożyłam głos do głównej kobiecej bohaterki Jagny. Wiele to dla mnie znaczyło, bo poczułam że w jakiś osobliwy sposób mogę wziąć udział w polskim projekcie. Także relację z krajem mojego ojca nie zaczęłam może od języka, ale właśnie od kina. Nie tak dawno byłam w Warszawie, gdzie promowałam nowy film Françoisa Ozona "Moja zbrodnia" (2023). Dziadek jak dowiedział się, że jadę do Polski, był przeszczęśliwy. To ciekawe uczucie, kiedy zdajesz sobie sprawę, że już w dorosłym życiu docierasz do jakiejś istotnej części swojej tożsamości. Mam też polskich reżyserów, których dzieła uwielbiam. "Zimna wojna" (2018) Pawła Pawlikowskiego to jeden z moich ukochanych filmów. Jakiś czas temu widziałam też "Boże ciało" (2019) Jana Komasy i zrobił na mnie ogromne wrażenie. Cóż za fantastyczny reżyser. Zdaje sobie sprawę, że brak znajomość języka trochę komplikuje sytuację, ale mam nadzieję, że nasza rozmowa rozniesie się szerokim echem (śmiech).

Reklama

Ponoć niewiele brakowało żebyś została nie aktorką, a zawodowa tancerką. Taniec to ważna część twojego życia?

- Paradoksalnie to właśnie dzięki niemu poznałam przed laty reżyserkę "Rosalie" Stéphanie Di Giusto. Byłam tancerką baletową i to była bardzo ważna część mojego życia. Z profesjonalnych treningów, z wielu powodów, zrezygnowałam jednak w wieku osiemnastu lat, kiedy zaczęłam pracować. Byłam nauczycielką francuskiego, studiowałam literaturę. A tańczyłam jedynie po godzinach, co było dla mnie dodatkowym źródłem zarobku. Występowałam m.in. w reklamach. Pewnego dnia, a to było dziewięć lat temu, trafiłam na casting do Stéphanie. Zagrałam ostatecznie w tym filmie małą, nieznaczącą rólkę, ale ważniejsze było to, że odkryłam wtedy, czym jest kino. Można powiedzieć, że to właśnie dzięki tańcowi trafiłam na wielki ekran. Poza tym pomaga mi on dzisiaj w inny sposób. Lubię patrzeć na postaci przez pryzmat ciała, bo ono naprawdę wiele potrafi o człowieku powiedzieć.

Nie czułaś nigdy żalu, że nie zdecydowałaś się kontynuować kariery tanecznej?

- Nie, bo po prostu myślę, że taniec najwidoczniej nie był mi pisany. Codzienne treningi były wyjątkowo ciężkie, poza tym zrozumiałam, że potrzebuję chyba czegoś innego. Choć tańca do końca nie porzuciłam, bo wciąż robię to dla siebie. Lubię obserwować jak dzięki temu postrzegam przestrzeń i jak reaguję na innych. W ciele kryje się wiele tajemnic. Możesz coś powiedzieć, a twoje ciało czy postawa wskazują na zupełnie coś innego. Fascynują mnie te sprzeczności. Zdarza mi się też czasami tańczyć w filmach, jeżeli tego wymaga rola, w jaką się wcielam. Można powiedzieć, że wtedy najpełniej łączę się z tym moim wcześniejszym życiem. Jeżeli mogę połączyć dwie rzeczy, które bardzo kocham, czyli kino i taniec, jest wręcz idealnie.

Reżyserka filmu Stéphanie Di Giusto opowiadała, że do głównej kobiecej roli w "Rosalie" robiła casting i zawsze problem pojawiał się z chwilą, gdy aktorki miały coś zagrać z doczepioną brodą. Kompletnie nie mogły się do tego przyzwyczaić, traktowały ją jak ciało obce. Jaki zatem jest sekret noszenia brody z przekonaniem?

- Przede wszystkim lubię być zaskakiwana i podobają mi się sytuacje, w których nasz wygląd jest przez coś modyfikowany. Zupełnie zaskoczył mnie fakt, że broda, jaką nosiłam w tym filmie, tak mocno wpłynęła na moje podejście do kobiecości i to, jak się ze sobą czułam. Zaczęło pojawiać się uczucie wstydu, a potem akceptacji. Mam wrażenie, że komfort w tej charakteryzacji przychodził stopniowo, wraz ze zdjęciami i poznawaniem tej postaci. Istotne zresztą były wszystkie rzeczy, które pomagały grać. Bo to nie tylko broda. Także suknia, determinującą odpowiednią postawę, fryzura. Musiałam w tym odnaleźć swoją kobiecość. Zwykle w życiu prywatnym nie mam potrzeby tego robić, ale tym razem było inaczej. Eksperymentowałam z tym, jak mam wyglądać czy jak się zachowywać, bo moja bohaterka początkowo była odrzucona przez swojego męża i próbowała zwrócić na siebie jego uwagę. Pociągała mnie dwoistość, która kryła się za tą historią. Kwestionowanie tego, co jest piękne, jak definiujemy normalność, gdzie w tym wszystkim jest zmysłowość. Ideą przewodnią "Rosalie" jest poszukiwanie zmysłowości w miejscu, gdzie byśmy sobie jej w ogóle nie wyobrażali. Bardzo podobało mi się to, że moja bohaterka najbardziej kobieco czuła się właśnie z brodą. Wtedy akceptowała się w największym stopniu, odkrywała swoją seksualność. Chodziło też o te wszystkie wyobrażenia i poszukiwania - co to znaczy być kobietą. Ja też często się nad tym zastanawiam. Wszyscy nosimy brody i wciąż poszukujemy... 

Czy inne role, w jakie miałaś okazję się wcielić, również prowokowały do podobnych pytań, związanych z własną osobowością, indywidualnością, eksplorowaniem siebie?

- Staram się brać udział w filmach, które eksplorują temat kobiecości w różnych czasach. Jak to jest być kobietą w latach 60., w latach 30. czy w XV wieku. Jak czujemy się w naszym ciele, jak bawimy się kodami kulturowymi. Ciekawym doświadczeniem, zupełnie innym od tego w "Rosalie", był film "Niania" (2022) mojej najlepszej przyjaciółki Moni Chokri, gdzie mogę bawić się stereotypami na temat seksualizowania kobiet. Moja bohaterka świetnie czuje się w swoim ciele, jest wyzwolona, niezależna, nie ma żadnych kompleksów. Totalna odwrotność od postaci Rosalie. Ciekawie jest odkrywać różne formy bycia kobietą, bo tak naprawdę jesteśmy połączeniem ich wszystkich.

Czy grając postać Rosalie, odczuwałaś jakiś niepokój czy dyskomfort związane z faktem nowego wizerunku, tego że takie zdjęcia będą funkcjonowały w przestrzeni internetowej, gdzie wyjątkowo łatwo różnymi rzeczami manipulować?

- To ciekawe, że o tym wspominasz, bo zdałam sobie sprawę, że początkowo w ogóle o tym nie pomyślałam. Ale to pewnie za sprawą Stéphanie, z którą współpracowałam przy wcześniejszym filmie. Wiedziałam, że to osoba szukająca piękna wewnątrz i na zewnątrz. Gdyby to nie ona odpowiadała za reżyserię "Rosalie", pewnie mocniej bym się nad tym zastanowiła, bo dzisiaj wyjątkowo łatwo wystawić się na śmieszność. Potem te zdjęcia zostają już na zawsze. I nie chodzi tylko o brodę, ale też w tym filmie jestem prawie naga. Cieszę się jednak z tego doświadczenia, bo raz że uwielbiam transformację, a dwa - kiedy jest to zrobione z taką czułością i wrażliwym spojrzeniem jak w tym przypadku, to czuję się bardzo bezpieczna.

Zastanawiam się, czy po roli w "Rosalie" twórcy będą cię jeszcze w stanie czymś zaskoczyć.

- To rzeczywiście dość trudne, ale życzę powodzenia i czekam na więcej wyzwań (śmiech). Być może związane jest to z faktem, że szukam ról, które stawiają mnie w innym miejscu i narażają na pewnego rodzaju dyskomfort. W sierpniu na przykład będę kręciła western. Już zresztą zaczęłam naukę jazdy konnej! Czekam na kolejne ciekawe projekty, ale rzeczywiście po "Rosalie" poprzeczka w kategorii wyzwań ustawiona jest wysoko. Nie chcę realizować jakiegoś filmu dla samego faktu. W końcu wkładasz w to całego siebie, emocjonalność, energię i czas. A później musisz tego bronić przed krytykami (śmiech). Jeżeli mam to robić, to chcę mieć chociaż dobry powód. Teraz na przykład jestem szczęśliwa, że mogę bronić "Rosalie".

Jak dzisiaj, w świecie, który przynajmniej wydaje się być bardziej otwarty i tolerancyjny na kwestie związane z płcią, niebinarnością, wyglądałoby życie Rosalie?

- To pewien paradoks, bo z jednej strony widać pewien rodzaj wyzwolenia i większej tolerancji dla odmienności, jakie nam towarzyszą, z drugiej przemoc oraz brutalność wciąż są obecne w naszej rzeczywistości. Może nawet w większym wymiarze, za sprawą mediów społecznościowych, bo nie jesteśmy oceniani wyłącznie przez nasze środowisko, a de facto przez cały świat. Wiąże się z tym też pewien rodzaj tchórzostwa, bo wyjątkowo łatwo dokonać na kimś linczu, będąc anonimowym przed ekranem komputera. Wydaje mi się, że żyjemy dzisiaj w czasach skrajnej przemocy.

Reżyserka Stéphanie Di Giusto to był taki twój bufor bezpieczeństwa?

- W przypadku Stéphanie niesamowite dla mnie było to, że ona jest bardzo precyzyjna. Dokładnie wiemy, co jako aktorzy mamy robić i wszystko jest przemyślane. Jednocześnie na planie mamy poczucie, że ta chwila należy do nas i mamy tyle czasu, ile chcemy. To oczywiście ze względów produkcyjnych nie jest do końca prawdą, ale Stéphanie daje aktorowi poczucie wolności. A to dla mnie siła do działania w tym zawodzie. Niezwykła była też jej sama obecność, zaangażowanie w proces i wsparcie, jakie od niej otrzymałam. Pewnie nie chciałaby, żebym o tym mówiła, ale jest w filmie scena z psami, kiedy osaczają Rosalie. Żeby to się udało, musiałam na swoim ciele mieć jedzenie dla psów. Stéphanie, chcąc dodać mi otuchy, powiedziała, że będzie mi towarzyszyć i też to zrobi. Nagle całe jej ciało było pokryte psim jedzeniem (śmiech). Kiedy ja płakałam, ona też płakała. Czułam, że między nami wytworzyło się naprawdę silne połączenie.

Nie zawsze jest chyba aż tak blisko we współpracy aktora z reżyserem?

- Z każdym aktorem Stéphanie budowała własną intymność, bo do każdego też trzeba było trafić w inny sposób. Wiedziała na przykład, że ja muszę się śmiać między ujęciami. A ponieważ na jej prośbę niewiele rozmawiałam na planie z innymi aktorami, żeby zachować ważny dla roli dystans, ona sama dostarczała mi rozrywki. Co czasami doprowadzało do szału naszego autora zdjęć, bo śmiałam się do łez, a za moment miałam zagrać scenę, w której płaczę. Myślę, że to zrozumienie aktora wykracza poza zwykłą reżyserię. Pracowałam z fantastycznymi twórcami, którzy czasami nie wiedzieli jednak, jak się do kogoś dostosować. Emocje są kruche, a aktorzy mają też różne metody do osiągnięcia danego stanu. Pamiętam, że w jednej ze scen "Rosalie" miałam zanosić się płaczem. Poprosiłam Stéphanie, żeby pomogła mi dojść do takich emocji. I ona nagle zaczęła mówić jakieś niemiłe rzeczy, a ludzie dookoła robili wielkie oczy i byli w szoku, że jest dla mnie taka wredna. Ale ja ją przecież o to właśnie poprosiłam!

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Rosalie
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy