Reklama

Muzyka daje mi o wiele większą wolność

W lutym 2010 do sklepów trafił jej nowy album pod tytułem "Dingue", niedawno zakończyła zdjęcia do nowego filmu Jerzego Skolimowskiego "The Essence of Killing". Polskę odwiedziła w związku z występem w programie "Taniec z gwiazdami".

Emmanuelle Seigner w rozmowie z Pawłem Budzińskim opowiedziała, dlaczego język francuski nie pasuje do muzyki rockowej, skąd wziął się pomysł, by jedną z piosenek na nowym albumie zaśpiewała w duecie Romanem Polańskim oraz jakie są jej ulubione polskie potrawy.


Jaką postacią była pani na tej płycie?

Emmanuelle Seigner: - Chciałam, żeby był to album radosny, popowy - a jednocześnie zawierający piosenki o głębszej treści.

Ale słyszałem też, że bardzo pani lubi muzykę rockową?

- Tak. Moja pierwsza płyta była bardziej rockowa. Tym razem jednak chciałam nagrać płytę po francusku, a połączenie rocka i języka francuskiego nie brzmi najlepiej. Zdecydowałam się więc pójść w kierunku muzyki pop.

Reklama

Czy w rocku śpiewanym po francusku jest coś nie tak?

- Uważam po prostu, że rock i język francuski nie pasują do siebie. Wydaje mi się, że do muzyki rockowej pasuje angielski.

Po tych doświadczeniach może pani porównywać pracę na planie filmowym z pracą nad muzyką, w studio. Która z tych dwóch rzeczy jest bardziej ekscytująca?

- Muzyka. Kiedy kręcę film, gram. Kocham aktorstwo, ale efekt końcowy nie należy w tym przypadku do mnie. Nie dokonuję żadnych wyborów, nie decyduję o niczym. Jeśli więc pracuję z wybitnym reżyserem, powstaje dzieło wybitne, ale to zdarza się rzadko. Najczęściej po obejrzeniu filmu ze swoim udziałem odczuwam rozczarowanie. Muzyka daje mi o wiele większą wolność.

W muzyce to pani jest szefem?

- Dokładnie. To właśnie mi się podoba.

Czy w życiu też lubi pani rządzić?

- Nie, prywatnie nie jestem apodyktyczna. Lubię mieć kontrolę nad tym, co robię; nienawidzę bycia narzędziem w czyichś rękach. Aktorstwo to świetna praca i naprawdę ją lubię, ale wymusza ona pewną bierność.

Wystąpi pani w najnowszym filmie Jerzego Skolimowskiego "The Essence of Killing".

- Tak, już jestem po zdjęciach.

Czy może pani opowiedzieć nam coś o postaci, w którą wciela się w tym filmie?

- Występuję tam gościnnie, to taki drobny epizod. Film opowiada o afgańskim Talibie, który zbiegł z niewoli i ukrywa się w Polsce. Pod koniec filmu spotyka pewną Polkę i tę właśnie postać zagrałam. Ale to tylko mała rólka.

Jedną z piosenek na tej płycie śpiewa pani z mężem, Romanem Polańskim. Czy łatwo było go przekonać do śpiewania?

- O, nie - na początku nie było to łatwe. Roman powiedział, że nie jest piosenkarzem i nie potrafi śpiewać. Przesłałam mu ten utwór i wytłumaczyłam, że nie musi w zasadzie śpiewać; że jego udział byłby w zasadzie bliższy aktorstwu. Wtedy stwierdził, że to dobra zabawa i zgodził się.

Czy to był pani pomysł?

- Nie, pomysł wyszedł od kompozytorki, która napisała piosenki na tę płytę. Powiedzieli mi, że szukają kogoś do tego konkretnego utworu i pomyśleli o Romanie. Bardzo mi się ten pomysł spodobał, bo przecież to u niego zagrałam swoją pierwszą rolę w filmie, pomyślałam więc, że miło będzie umożliwić mu nagranie jego pierwszej piosenki. Tak to właśnie wyglądało.

Kiedyś, zapytana przez polskiego dziennikarza o nasz kraj, powiedziała pani, że wszystko jest w porządku - poza pogodą i jedzeniem. Zgadzam się w stu procentach co do pogody - ale wiem też, że w waszym domu gotuje pani mąż. Smakują pani polskie potrawy tylko wtedy, gdy on je przygotowuje?

- Nie, nie - niektóre polskie potrawy naprawdę mi smakują, jak barszcz czy bigos. To nieprawda, że w ogóle nie lubię polskiego jedzenia.

A kiedy pan Polański gotuje, czy jest ono jeszcze lepsze.

- Nie, wcale nie. A, uwielbiam jeszcze to ciasto? jak ono się nazywa? To z masą z małych, ciemnych ziarenek?

Makowiec!

- Tak, makowiec. Naprawdę mi smakuje.

Jemy go na Wielkanoc.

- Są specjalne miejsca, w których można go kupić, prawda?

Myślę, że można go dostać w każdej cukierni... Porozmawiajmy jeszcze o pani aktorstwie. We "Franticu" była pani zbuntowaną Francuzką, która jednak wiedziała dokładnie, czego chce. Ile z Michelle jest w prawdziwej Emmanuelle Seigner?

- Myślę, że ze wszystkich moich ról właśnie ta postać najbardziej mnie przypomina, bo została napisana specjalnie dla mnie. Może dlatego jest mi w pewien sposób bliższa? I dlatego tak bardzo lubię ten film?

Tak, ja też go uwielbiam, to wspaniały film? Czy może pani opowiedzieć coś więcej o pracy z Harrisonem Fordem? Czy to była pierwsza pani rola u boku aktora tego formatu?

- Tak. Wcześniej zagrałam tylko epizod u Jean-Luka Godarda. Rola we "Franticu" była moją pierwszą dużą rolą u boku wielkiego gwiazdora. Harrison Ford okazał się przemiłą osobą. Z perspektywy czasu wydaje mi się, że ze wszystkich osób, z którymi pracowałam, właśnie on był najlepszy - jako aktor i jako człowiek.

Na koniec naszej rozmowy, jeśli pani pozwoli, chciałbym zapytać o jedną rzecz. Niedawno wygraliście państwo proces o naruszenie prywatności. Obecnie gazety, dziennikarze i paparazzi zachowują się jak hieny. Czy zmieniło to już na zawsze pani stosunek do mediów?

- Nie, mój stosunek do mediów się nie zmienił. Zawsze wiedziałam, na czym to polega. Wcześniej nie byłam nękana przez media, ponieważ moje życie było bardzo ustabilizowane, w związku z czym nie było interesujące dla nikogo. Ostatnio jednak moja osoba stała się na chwilę fascynującym tematem - czy raczej ja i mój mąż. Ale nie, nie zmieniło to niczego.

Dziękuję bardzo.

- Dziękuję, do widzenia!

Tłum. Katarzyna Kasińska

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy