Musiałam dojrzeć
Nieważne, czy gra George Sand, Pomponię Grecynę czy zwykłą Annę Kowalską, zawsze jest równie wiarygodna. Mimo że dość późno zadebiutowała na dużym ekranie, w ciągu kilkunastu lat stworzyła wiele wybitnych kreacji, które przejdą do historii polskiego kina. Obecnie Danuta Stenka pracuje na planie nowego filmu Jacka Bromskiego "Uwikłanie".
Krystian Zając: Od niemal dwudziestu lat co roku pojawia się co najmniej jeden, a często kilka, filmów z pani udziałem. Jest pani chyba najbardziej zapracowaną polską aktorką.
Danuta Stenka: - Ja nie mam takiego poczucia, żebym była tak bardzo zapracowana w filmie. Rzeczywiście pojawiają się produkcje z moim udziałem, natomiast tych istotnych, ważnych dla mnie ról na przestrzeni lat, czyli od 1994 roku, kiedy miał miejsce mój debiut, który wypadł zresztą dość późno, bo w wieku trzydziestu bodajże kilku lat, tych, które pamiętam i nad którymi musiałam się napracować, jest tak naprawdę kilka.
A dlaczego tak późno miał miejsce ten debiut na dużym ekranie. Co się na to złożyło?
- Ten debiut miał miejsce tak późno, ponieważ późno dotarłam do Warszawy, bo dopiero w wieku 30 lat, czyli już po kilku sezonach teatralnych.
Wcześniej była pani nad morzem.
- Byłam w Szczecinie, Gdańsku, Poznaniu. Z tego ostatniego miasta trafiłam do Warszawy.
Nie żałuje pani, że gdyby miało to miejsce wcześniej, tych ról mogło być więcej?
- Nie. Ponieważ wiem, że to był czas przeznaczony na dojrzewanie. Na moje dojrzewanie jako aktorki. Podejrzewam, że gdybym się wcześniej spotkałam z kinem, byłoby zdecydowanie trudniej. Wierzę, że tak musiało być. To musiał być czas, który musiałam spędzić w teatrze, w którym musiałam sama siebie odnaleźć jako aktorka.
Może dzięki temu z równą łatwością gra pani zarówno w filmach, jak i w teatrze czy serialach. Co decyduje o tym, że przyjmuje pani daną rolę, a inną, wydawałoby się równie ciekawą, odrzuca?
- Materiał oczywiście jest ważny, ale dla mnie niezwykle ważne jest spotkanie z ludźmi, czyli kto reżyseruje i z jakimi kolegami aktorami się spotykam. Bo zdarzyło mi się w moim życiu zawodowym dostawać wspaniałe role, piękne role teatralne na przykład, ale niewiele z nich wynikało, ponieważ nie dogadywaliśmy się z reżyserem.
U Jacka Bromskiego jeszcze pani nie pracowała, przynajmniej w filmie.
- Z Jackiem w ogóle spotkałam się po raz pierwszy.
Jak się ta współpraca układa?
- Moje zadanie jest niewielkie. Natomiast bardzo dobrze mi się z nim pracuje. Jest to nasz trzeci czy czwarty dzień zdjęciowy i już teraz żałuję, że nie możemy dłużej ze sobą pracować, ponieważ mam do niego zaufanie, co jest niezwykle ważne.
Należę do osób, które ciągle mają niedosyt i uwielbiam dłubać i powtarzać, wciąż proszę o kolejne duble. Tutaj staram się tego nie robić ze względu na moją niewielką rolę, wiem, że ta uwaga skupiona jest na głównych postaciach, nie chcę absorbować sobą. Ale złapałam się na tym, że mam do niego zaufanie, że on wie, czego chce i w momencie, gdy jest zadowolony, to wierzę, że rzeczywiście tak jest, że nie chce inaczej.
W "Uwikłaniu" wciela się pani w żonę bohatera, granego przez Krzysztofa Globisza. Z tym aktorem akurat bardzo często spotyka się pani na planie filmowym. To kolejny raz, gdy pracują państwo wspólnie.
- Nie powiedziałabym, że aż tak bardzo często, ale rzeczywiście już się spotykaliśmy. Nie pamiętam przy czym ostatnio.
Naliczyłem kilka filmów. Może nie będę "rzucał przykładami", ale w kilku na pewno wspólnie państwo zagrali (tylko ostatnio m.in. "Idealny facet dla mojej dziewczyny", "Lejdis" czy "Katyń").
- Spotkaliśmy się już oczywiście, a tu akurat się nie spotykamy, ponieważ pojawiam się dopiero w momencie, kiedy grany przez niego bohater zostaje zamordowany.
Może pani jeszcze coś więcej powiedzieć o swojej roli?
- Nie chciałabym za dużo zdradzić, bo jest to sensacja, kryminał. Moja postać mimo że niewielka jest ważnym ogniwem, dlatego opowiadając zbyt dokładnie o swojej roli odebrałabym widzom przyjemność.
W takim razie odłóżmy ten temat. Podczas niedawno zakończonego Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni ponownie wcieliła się pani w George Sand. Aż tak spodobała się pani ta rola?
- To była propozycja reżysera, czyli pana Krzysztofa Materny. Powiązane to było z rokiem chopinowskim - to właśnie pod hasłem Chopina odbywała się ta gala.
Miło było ponownie wcielić się we francuską pisarkę?
- Tak. Po dziesięciu latach weszłam w te same kostiumy. Z tym samym partnerem u boku. Zabawne.
Jakiś czas temu zagrała pani w pokazywanym w tym roku na festiwalu w Cannes filmie "Robert Mitchum nie żyje. Może pani coś więcej powiedzieć o tym filmie? Czy jest szansa, że zobaczymy go w polskich kinach?
- Nie mam zielonego pojęcia, czy zobaczymy go w polskich kinach, ale jest szansa, że zobaczymy go w polskiej telewizji. Ale powiem szczerze, że niewiele na ten temat wiem.
A jaką rolę grała pani w tym filmie?
- To jest męskie kino, przygoda facetów, którzy wędrują przez Europę i zatrzymują się w Polsce. Jeden z głównych bohaterów spędza z moją postacią 'kilka chwil'. To jest taki przystanek, spotkanie ludzi. Ona jest kobietą starszą od niego, bo to jest niespełna trzydziestoletni mężczyzna. Jest to spotkanie niezwykle istotne i dla niego, i dla niej. A filmu jestem sama ciekawa, chętnie bym go zobaczyła. Niestety, nie mogłam być na pokazie, także tym w Cannes.
Pojawia się pani także w filmach niezależnych. Za rolę w "Janku" Piotra Lewandowskiego dostała pani nawet nagrodę Grand Off. Jak porównałaby pani doświadczenia z kina komercyjnego z kinem niezależnym?
- Tak naprawdę istotne jest to, z kim się pracuje, bo to decyduje o tym, jak się pracuje. Wiadomo, że kino niezależne ma mniej pieniędzy, z tym związana jest mniejsza ilość dni zdjęciowych, dubli, itp. czyli tego, co lubimy (aktorzy - przyp. red.) lub co jest nam czasem kulą u nogi. Ale najistotniejsze w tej robocie jest to, z kim się pracuje, a w tym wypadku reżyser był świetnie przygotowany, dzięki czemu to była piękna dla mnie przygoda. W ogóle nie myślę o tym jako o filmie offowym.
Gdzie w najbliższym czasie zobaczymy Danutę Stenkę, poza oczywiście "Uwikłaniem"?
- Jeżeli chodzi o kino, to chyba nigdzie. To są zawsze trudne pytania, bo ja nie mogę tego pozbierać, coś się wydarza i wrzucam do pawlacza. W związku z tym nie wiem, czy jest coś, co zrobiłam i co się może w najbliższym czasie pojawić.
A poza kinem?
- Moje spektakle teatralne, które są na deskach Teatru Rozmaitości, m.in. "T.E.O.R.E.M.A.T." Jarzyny. Także "Krum" i "Anioły" Warlikowskiego oraz spektakle Teatru Narodowego, mojego macierzystego, "Fedra", "Tartuffe" czy ostatnio "Marat/Sade". Niebawem wchodzę w próby (w nowym sezonie) z Mają Kleczewską - "Orestei". Tego jestem ciekawa. Moje spotkania ze światem antycznym były dotąd "ciekawymi"- jak to nazywam - przygodami.
- Jest jeszcze "(A)pollonia" w Nowym Teatrze Warlikowskiego I to jest właśnie ciekawe, bo w "(A)polonii" - jest to jeden z fragmentów tego spektaklu - gram Klitajmestrę, czyli tę postać, którą prawdopodobnie zagram u Mai Kleczewskiej. Czegoś takiego jeszcze w moim życiu nie było. Wejdę w ten sam monolog, bo przecież nie sposób wykreślić monologu po zabójstwie Agamemnona. Jak to ugryźć raz jeszcze? Zdarzyło mi się już grać tę samą rolę. Grałam przed laty Elmirę w "Tartuffie" w Poznaniu u Cywińskiej, gram teraz w spektaklu Lassalle'a w Narodowym. Oczywiście partnerzy są inni, reżyser jest inny, ja też jestem już innym człowiekiem po tych kilku czy kilkunastu latach.
A tutaj będzie się to odbywało w ciągu krótkiego czasu.
- Na tym samym materiale człowieczym. Mam ją w sobie. Ona we mnie żyje jeszcze ta Klitajmestra z Krzysia Warlikowskiego "(A)pollonii", a tu trzeba będzie zbudować jeszcze raz tą samą postać w innych okolicznościach.
Dziękuję bardzo za rozmowę.
- Dziękuję.