Morgane Polański: Najważniejsza jest dyscyplina
Gdy powiedziała ojcu, że zamierza nakręcić swój pierwszy film, powiedział jej, żeby może najpierw, za pomocą komórki, nakręciła ich psa... Machnęła na to ręką i zrobiła swoje. Dziś Roman Polański jest chyba najlepszym agentem Morgane Polański i wszędzie, gdzie może, pokazuje jej filmy. Ostatni z nich, "Pieszczotę", aktorka i reżyserka pokazała na 23. Forum Kina Europejskiego Cinergia. Chociaż do Łodzi zajrzała tylko na chwilę, znalazła czas, żeby z nami porozmawiać.
Nie przepada za pytaniami o rodzinę. Mówi, że ją nudzą. Odpowiada na nie zwięźle. Ale dlaczego miałaby inaczej? Morgane Polański, córka Romana Polańskiego i Emmanuelle Seigner, ma własne życie i karierę zawodową. Od ośmiu lat mieszka i pracuje - na własny rachunek, jako freelancerka - w Londynie, gdzie wcześniej studiowała aktorstwo. Jako dziecko często gościła na planie filmowym - pojawiła się w "roli" dziewczynki w "Pianiście", potem w "Oliverze Twiście" i "Autorze widmo". Dziś patrzy na te występy raczej z przymrużeniem oka. Międzynarodowej publiczności dała się już poznać jako księżniczka Gisla z popularnego serialu "Wikingowie". Kilka miesięcy temu skończyła zdjęcia do brytyjskiego filmu "Looted", w którym gra Polkę. W 2016 roku przedstawiła swój debiut reżyserski - krótkometrażowy thriller "The Understudy".
W Łodzi - na Cinergii - pokazała swoją kolejną produkcję, przewrotną opowieść o obsesji - 9-minutową "Pieszczotę" ("The Stroke") o mężczyźnie, który cierpi na nerwicę natręctw. Jego plan dnia układa się perfekcyjnie do czasu, aż za szybą idealnie wysprzątanego mieszkania pojawia się... czarny kot. Bohater postanawia pozbyć się intruza! Historię zainspirował nagłówek z gazety - o mężczyźnie, który włamał się do sąsiadów tylko po to, żeby pogłaskać kota. "Nie czytałyśmy nawet tego artykułu" - mówiła w trakcie spotkania z widzami w Łodzi współscenarzystka filmu Serena Jennings. "To była tylko inspiracja. Całą historię wymyśliłyśmy".
Brawa w Łodzi i długa rozmowa po filmie. Jesteś zadowolona z pokazu "Pieszczoty" na Cinergii?
Morgane Polański: - Jestem bardzo z tego powodu szczęśliwa. To był ciekawy wieczór i świetne pytania. Czuję się zaszczycona, że nasz film - mój i Sereny - znalazł się w takim zestawie, obok produkcji z całej Europy.
Nie jest to twoja pierwsza wizyta w Polsce?
- Przyjeżdżałam już do Warszawy i Krakowa, który pokochałam. Są miasta, w którym można zakochać się od razu. Coś takiego jest w Krakowie. Byłam tam jako dziecko, a ostatnio dwa lata temu. Udało mi się być m.in. na Festiwalu Kultury Żydowskiej, który był wspaniały. Chcę przyjechać znowu - tym razem z przyjaciółmi.
A w Łodzi jesteś po raz pierwszy. Jak na razie podoba ci się miasto?
- Tak, jestem tu po raz pierwszy i dopiero od niespełna 24 godzin, a czas tak szybko mknie. Wieczorem byłam w świetnej restauracji, ale najbardziej poruszająca była dla mnie wizyta w Szkole Filmowej w Łodzi. Trochę jej wam zazdroszczę. Jestem pod jej ogromnym wrażeniem.
Sama studiowałaś w Londynie - to też nie jest złe miejsce do nauki?!
- Mieszkam w Londynie od 8 lat. To mój dom, miasto, w którym stykają się różne kultury i języki, a to otwiera umysł na świat, rozwija. Dobrze się tu czuję, inaczej niż w Paryżu, który też jest wspaniałym miastem - wychowałam się w nim, ale bardziej zamkniętym.
Do Łodzi przyjechałaś z filmem "Pieszczota", który wyreżyserowałaś. A w Londynie uczyłaś się aktorstwa. Zajmowałaś się też modelingiem. Bardzo różnorodne zajęcia - to reżyseria najbardziej cię pociąga?
- Trudno modelingiem nazwać to, co robiłam. Nie przesadzajmy. Natomiast zawsze chciałam reżyserować. Wiedziałam jednak, jaki to duży ciężar i odpowiedzialność. Pomyślałam, że najpierw opanuję inną sztukę. Dostałam się do The Royal Central School of Speech and Drama w Londynie. Miałam na tyle szczęścia, że szybko po niej dostałam pracę. Ale zawsze ciągnęło mnie do reżyserii. Gdy pojawiła się przerwa w graniu, stwierdziłam, że przyszła pora na to, żeby spróbować swoich sił po drugiej stronie kamery. Swój pierwszy film - "The Understudy", zrealizowałam za własne pieniądze, żeby się sprawdzić, bez narażania nikogo na straty. Okazało się, że film się spodobał i został wybrany na wiele festiwali. Dzięki niemu zostałam zauważona jako reżyserka. Przy "Pieszczocie" uzyskałam już wsparcie producenta wykonawczego - Bretta Ratnera. Uwierzył we mnie i dał mi tę niesamowitą szansę. Teraz, razem z Sereną Jennings, współscenarzystką "Pieszczoty", założyłyśmy własną firmę produkcyjną - The Stroke Production i przygotowujemy kolejny film. Serena napisała scenariusz i rozpoczęłyśmy castingi. Ze zdjęciami chcemy ruszyć za kilka miesięcy. Potem chciałabym zrealizować film pełnometrażowy - szukam tematu, który mnie porwie.
Ale z aktorstwa nie rezygnujesz?
- W wakacje nawet zagrałam Polkę - Kasię - w filmie "Looted", współfinansowanym przez Brytyjski Instytut Filmowy debiucie pełnometrażowym Renego Pannevisa, bardzo utalentowanego reżysera. Z niecierpliwością czekam na premierę.
Czy możesz zdradzić coś więcej na temat tego filmu? I swojej postaci?
- Kasia to dziewczyna ze Złotowa. Mówi po angielsku, ale z polskim akcentem. Jej matka jest alkoholiczką, a ona sama poznaje tych chłopaków... To historia o dojrzewaniu z zaskakującym, bardzo ciekawym pomysłem scenariuszowym.
Wróćmy do twojej pracy jako reżyserki. Krótki metraż to chyba dobra szkoła zawodu?
- Myślę, że to niezbędne ćwiczenie, zanim zacznie się zajmować filmami pełnometrażowymi, a taki mam plan. Dzięki takiej pracy można się nie tylko uczyć, ale i stworzyć zespół. Na pewno będę dalej pracować z osobami, z którymi zrealizowałam "Pieszczotę".
To dopiero twój drugi film. Co było w nim dla ciebie najtrudniejszego?
- Kot! Nie można w żaden sposób ujarzmić kota, a miał do odegrania bardzo ważną rolę. To był chyba jeden z najbardziej stresujących dni na planie, a potem też w trakcie montażu. Ale udało się nam - zagrał tak, jak chciałam. Nawet w scenie próby uduszenia - miny, które w niej robi, widzowie odczytują tak, jak zamierzyłam i nie muszą wiedzieć, że robił je zawsze, gdy był głaskany po grzebiecie. Nie potrzebowaliśmy żadnych efektów specjalnych, tylko dobrego montażu.
Czy dziś, już po dwóch filmach, czujesz się w reżyserii pewniej?
- Ciągle się rozwijam, uczę - pracując. Studenci szkół filmowych uzyskują dyplom po realizacji około 10 filmów krótkometrażowych. Kręcę swoje krótkie metraże. Nie tylko "The Understudy" i "Pieszczotę". Ostatnio współreżyserowałam film dla Diora i wyreżyserowałam inną produkcję na zamówienie nowego magazynu. To takie małe kroczki do przodu. Zdobywam doświadczenie i na pewno dziś czuję się pewniej niż jeszcze te kilkanaście miesięcy temu. Zresztą podobnie jest z moim aktorstwem. W Central School of Speech and Drama uczy się aktorstwa scenicznego, które bardzo różni się od pracy przed kamerą. Tego uczyłam się na planie "Wikingów", na którym spędziłam półtora roku. Teraz moje doświadczenie aktorskie wykorzystuję w pracy reżyserki. Dzięki temu mam lepszy kontakt z aktorami. Lepiej się rozumiemy.
Podobno o tym, żeby reżyserować zaczęłaś marzyć jako... czterolatka, gdy ojciec zabrał cię ze sobą do Wiednia, gdzie pracował nad musicalową inscenizacją "Nieustraszonych pogromców wampirów".
- To prawda - już wtedy mnie to zafascynowało. Nie znałam ani słowa po niemiecku, ale przez pięć miesięcy chodziłam na każdą próbę. Oszalałam na punkcie muzyki, tego wszystkiego, co się tam działo. Do tego stopnia, że w pewnym momencie zwołałam wszystkich swoich przyjaciół i kazałam im odgrywać cały spektakl. Jako mała dziewczynka. Dyrygowałam nimi i ustawiałam. Byłam bardzo autorytatywna i nie tolerowałam błędów... A później, gdy miałam 10 czy 12 lat poprosiłam tatę o kamerę wideo i postanowiłam nakręcić film o naszej rodzinie. Ze względu na to, że nie miałam pojęcia, jak montować, wszystko kręciłam chronologicznie, dokładnie ustawiając sceny, które sobie zaplanowałam. Najpierw, oczywiście, nakręciłam kartkę z napisami początkowymi.
Masz jeszcze ten film?
- Znalazłam pudełko, ale nie wiem, co stało się z płytą DVD. Muszę ją znaleźć - bardzo bym chciała.
Wiem, że nie lubisz pytań o swoją rodzinę...
- I dlatego o niej porozmawiamy?
Podejrzewam, że męczą cię, irytują...
- Na ogół nudzą.
Spróbuję cię nie zanudzić... Podobno twoja mama, Emmanuelle Seigner, odradzała ci aktorstwo i próbowała nawet zniechęcić?
- Nie tyle zniechęcić, co raczej ochronić. Kto, jak nie ona, najlepiej wie, z czym ta praca się wiąże? Mówiła, że nigdy w tym zawodzie nie będę do końca spełniona - szczególnie dziś, gdy praca ta wiąże się z ciągłym czekaniem, nie ma się na nic wpływu. Nawet, gdy dostanie się rolę, której się chciało, i tak jest się zależnym od wskazówek i decyzji reżysera. Dla mnie rozmowy z nią o aktorstwie były bardzo cenne i jestem za nie ogromnie wdzięczna. Chroniła mnie, ale też doskonale, w głębi serca, wiedziała, że chcę robić też inne rzeczy.
A jak zareagował twój ojciec, gdy oznajmiłaś mu, że będziesz reżyserować. Zniechęcał? Podpowiadał?
- Podszedł do tego bardzo rzeczowo: "Chcesz się tym zajmować? Chcesz reżyserować? Naucz się tego". Gdy powiedziałam mu, że chcę zacząć pracę nad swoim pierwszym filmem, stwierdził, że nigdy wcześniej tego nie robiłam i zasugerował, żebym może najpierw na iPhonie spróbowała nakręcić psa. "Dobra, tato, nie mów mi już nic więcej!". Zrobiłam swoje i pokazałam mu dopiero zmontowany film.
I?
- Odpowiedział: "O.K.". Nigdy mnie do niczego nie zniechęcał, przeciwnie - zachęca do tego, żebym dawała z siebie jak najwięcej i robiła wszystko jak najlepiej potrafię. Dziś wszystkim pokazuje moje filmy. Chyba powinien zostać moim agentem?
A jaka jest najważniejsza lekcja, którą wyniosłaś z domu rodzinnego?
- Hmmm... Dyscyplina. W stu procentach - w pracy i w życiu. Jako freelancerka muszę być bardzo zdyscyplinowana. Muszę być zdyscyplinowana na planie, prowadząc cały zespół jako reżyserka. Tak - dyscyplina to najcenniejsza lekcja.
Gdy byłaś nastolatką, nie chciałaś, żeby padało twoje nazwisko, żeby rozmawiać o rodzinie.
- Tak, chciałam, żeby mówiono tylko Morgane.
Jesteś jednak córką swojego ojca. I zajmujesz się tą samą profesją. Czy mając za ojca Romana Polańskiego czujesz, że oczekuje się od ciebie więcej? Czy sama sobie stawiasz wyżej poprzeczkę? Więcej od siebie samej wymagasz?
- Czy inni więcej ode mnie oczekują? Nie wiem - to ich trzeba pytać. Jeżeli chodzi o mnie - nie zadawałam sobie nigdy takich pytań. Nie analizuję, podążam za swoim sercem. Po prostu chcę być najlepsza w tym, co robię - i gdyby to było coś innego niż reżyseria, zachowywałabym się tak samo. Nie potrafię inaczej.
------------------------------------
23. Forum Kina Europejskiego Cinergia odbywa się w Łodzi w dniach 23 listopada -1 grudnia. Morgane Polański jest jednym z gości festiwalu.