Monika Mrozowska: Na tropie Agenta
W programie „Agent – Gwiazdy” Monika Mrozowska robiła rzeczy, o które sama siebie nie podejrzewała.
Jak było na planie "Agenta"?
Monika Mrozowska: - Super! Piękny wyjazd, piękne miejsce i piękne wakacje przy okazji. Zdarzało się co prawda, że spaliśmy zaledwie po 4 godziny na dobę, ale plusów było zdecydowanie więcej.
Czy między uczestnikami często dochodziło do konfliktów?
- Był Agent, który przeszkadzał w wykonywaniu zadań i zdobyciu pieniędzy, a do tego miał wywoływać różnego rodzaju konflikty. W czasie całego pobytu w RPA bardzo rzadko byliśmy zupełnie sami, więc chcąc nie chcąc dochodziło do różnych spięć, co już w pierwszym odcinku widzowie mogli zobaczyć. To jest jednak presja, gdy tak długo przebywa się z niedawno poznanymi osobami, a do tego niemal każdy krok śledzą kamery.
Powiedzmy szczerze - nie wszystkie zadania dobrze pani szły...
- Najbardziej bałam się skoku na bungee. Jeszcze na lotnisku mówiłam, że jeśli takie zadanie się pojawi, to jestem na 99 proc. pewna, że go nie wykonam. Ku mojemu przerażeniu już w pierwszym odcinku musieliśmy skakać. Paradoksalnie dla mnie okazało się to bardzo dobre, gdyż po zadaniu odetchnęłam z ulgą, bo wiedziałam, że najgorsze mam za sobą. Potem okazało się, że produkcja postanowiła zaskoczyć czymś dużo gorszym (śmiech).
Bała się pani wysokości? Przecież skakała pani z wieży w "Celebrity Splash!".
- Tak, ale największa wysokość, z jakiej odważyłam się skoczyć, to było 5 metrów. Choć wykonałam kilkadziesiąt takich skoków, za każdym razem bałam się. Uważałam, że to granica moich możliwości. W "Agencie" okazało się, że sama siebie nie doceniam, bo są rzeczy, o które bym siebie nie podejrzewała, a jednak je robiłam. Nawet teraz, gdy myślę o niektórych zadaniach, to mam gęsią skórkę na całym ciele.
Osłodą pewnie było to, że pojechaliście do niezwykłego kraju.
Nawet nie przypuszczałam, że Republika Południowej Afryki jest tak piękna, że jest tam tak zielono. Wszyscy zachowywaliśmy się trochę jak dzieci i siedzieliśmy w autobusie z nosami przyklejonymi do szyby. Stale towarzyszyło mi poczucie, że już nic ładniejszego nie zobaczę, a następnego dnia przed moimi oczami pojawiało się coś jeszcze bardziej zachwycającego.
Czy to była pani najbardziej egzotyczna wyprawa?
- Na pewno najdalsza. Do tej pory byłam w kontrze do moich znajomych, którzy ulegli modzie na dalekie podróże. Ja większość wakacji planowałam więc na naszym kontynencie. Uwielbiam Włochy, Hiszpanię, Portugalię, Grecję. Po powrocie z Afryki pomyślałam, że chyba jednak muszę to zmienić. Jest tyle pięknych miejsc na świecie. Chciałabym je pokazać dzieciom, póki jeszcze nie dorosły na tyle, by nie chcieć jeździć ze mną. W tym roku wyjeżdżamy więc na miesiąc do Tajlandii.
"Agent" to niejedyny program, w którym pani wystąpiła ostatnio. Była pani też bohaterką "Salonu sukien ślubnych".
- Chyba każda kobieta lubi się przebierać, stroić, a tutaj na dodatek mogłam poprzymierzać sukienki, które specjalnie dla mnie wybrano. Ja wcześniej wysłałam opisy i zdjęcia sukienek, które mi się podobają. A podobają mi się tak zróżnicowane rzeczy, że stylistka miała duży wachlarz możliwości. Było cudownie! Nie dość, że mogłam zobaczyć, jak wyglądam w tych pięknych kreacjach, to towarzyszyła mi przy tym jedna z dwóch moich najlepszych przyjaciółek, moja mama, moje córki i córka mojego narzeczonego Sebastiana.
Suknia jest, może czas na ślub?
- Może w przyszłym roku? Teraz jestem zajęta wybieraniem szkół dla moich córek - starsza idzie do gimnazjum, a młodsza do pierwszej klasy. Bardzo poważnie do tego podchodzę i dlatego to głównie mnie absorbuje.
Iwona Leończuk