Młoda polska aktorka w szczerym wyznaniu. "Budowanie postaci zaczynam od siebie"
Sandra Drzymalska przebojem wdarła się do aktorskiej pierwszej ligi w Polsce. Ma 30 lat i na koncie udział w nominowanym do Oscara filmie "IO" Jerzego Skolimowskiego. Obecnie możemy ją oglądać w "Białej odwadze", w której wcieliła się w postać góralki Bronki, a już wkrótce zobaczymy ją w tytułowej roli w filmie "Simona Kossak".
W "Białej odwadze" grasz Bronkę, która kocha Jędrka, młodszego z braci, ale jej ojciec decyduje, że musi wyjść za mąż za Maćka, starszego brata. Podobno reżyser filmu, Marcin Koszałka na początku wybrał ciebie do roli Bronki, a dopiero potem obsadził role Jędrka i Maćka?
Sandra Drzymalska: - Dokładnie tak było. Kiedy Marcin wysłał mi scenariusz, wiadomo już było, że zagra Filip (Pławiak, aktor, który wcielił się w rolę Jędrka Zawrata - przyp.red.), ale wtedy jeszcze był obsadzony w roli Maćka. Z biegiem czasu sporo się zmieniało, a ja rzeczywiście od początku byłam Bronką i pozostałam nią do końca.
Nie dziwi mnie to. Twoja Bronka jest niesamowita. Mówi niewiele, ale w jej oczach jest wszystko - miłość, złość, bezradność, nienawiść. Ile jest ciebie w tej roli?
- Za każdym razem budowanie postaci zaczynam od siebie. Z Bronką było tak, że kiedy przeczytałam scenariusz, momentalnie ją zobaczyłam, miałam w głowie obrazy, jak ona siedzi, jak chodzi, jak wyraża emocje. Czułam, że po prostu muszę ją zagrać. A kiedy zaczęłam ją zgłębiać, coraz bardziej mnie fascynowała. Czułam, że ta postać jest we mnie, mamy podobne cechy, ale z drugiej strony jest inna. Bo jednak żyję w kompletnie innych czasach niż ona, w innym środowisku, nikt za mnie nie decyduje tak jak za nią. Zrozumienie sytuacji, w jakiej znalazła się Bronka, było na początku dla mnie trudne, ale podeszłam do tego z dużą akceptacją i to właśnie pozwoliło mi się z nią utożsamić. Bronka rzadko się odzywa, ale jest to częścią jej charakteru. Ona jest wsobna, delikatna, subtelna i nie wyraża siebie tylko poprzez słowa.
"Biała odwaga" dzieje się na Podhalu. Bronka jest góralką, mówi gwarą góralską, pięknie tańczy. A ty pochodzisz z Wejherowa na Kaszubach. Góry są ci w jakiś sposób bliskie?
- Mówiąc szczerze - jestem morską dziewczyną. Uwielbiam morze. Urodziłam się w Wejherowie, ale potem przez kilka lat mieszkaliśmy na Pomorzu. Do Wejherowa przeprowadziliśmy się, kiedy miałam osiem lat i tutaj spędziłam następnych 10 lat mojego życia. Morze zawsze miało na mnie kojący wpływ. Czasem po prostu wsiadałam w eskaemkę i jechałam, żeby posiedzieć na plaży, patrzeć na wodę. Góry tak naprawdę były mi obce, byłam kilka razy na wycieczkach szkolnych. Dopiero na planie "Białej odwagi" miałam okazję pobyć na Podhalu dłużej i poznać je lepiej niż z perspektywy turysty. A takie rzeczy jak taniec na zamarzniętym Morskim Oku, poznanie górali, ich kultury, spotkania w ich domach, pozostaną na zawsze w mojej pamięci.
Bronka jest bardzo przywiązana do miejsca, z którego pochodzi, nie chce wyjeżdżać, bo "nie chce oddychać obcym powietrzem". W tym roku do kin wejdzie jeszcze jeden film z tobą w roli głównej - "Simona Kossak". Simona z wielkiego rodu Kossaków szukała z kolei swojej tożsamości w naturze, w oderwaniu od słynnej rodziny. A jaka była twoja droga?
- Wszystko było ukierunkowane szkołą teatralną. Co prawda w Gdyni przy Teatrze Muzycznym jest Studium Wokalno-Aktorskie im. Danuty Baduszkowej, ale ja chciałam iść do szkoły teatralnej, więc musiałam wyjechać. W liceum, krótko przed maturą, byłam w Krakowie i totalnie zauroczyłam się tym miastem. Stwierdziłam, że to będzie jedyna szkoła, do której będę zdawać. Albo ta, albo żadna inna.
Kraków jest daleko od Wejherowa.
- Bardzo daleko, około 650 kilometrów. Myślę, że poza fascynacją Krakowem doszła też chęć, żeby wyjechać gdzieś dalej od domu, pobyć samej, poczuć smak wolności, dorosłości. Potem się przekonałam, że początki samodzielnego życia bez rodziców nie były łatwe, w wieku osiemnastu, dziewiętnastu lat jesteśmy jeszcze dziećmi, które potrzebują wsparcia. Kiedy studiowałam, pociągi nie jeździły jak teraz sześć godzin, tylko 12 albo 15 i to była przeważanie całonocna podróż; w szkole miałam bardzo dużo zajęć, nawet w weekend nie mogłam pojechać do domu, bo to po prostu nie miało sensu.
A teraz jesteś słynną wejherowianką. Czytałam lokalne portale - Wejherowo jest z ciebie dumne.
- To naprawdę miłe. Oprócz mnie z Wejherowa jest jeszcze jedna aktorka - Joanna Kurowska. Do mojego liceum chodziła też Dorota Masłowska. Z czasów szkolnych się nie znamy, bo Dorota skończyła liceum wcześniej, ale poznałyśmy się na festiwalu filmowym w Gdyni.
Twoja mama jest pielęgniarką, tata - mechanikiem samochodowym. Jak zareagowali, kiedy im powiedziałaś, że chcesz zostać aktorką? Próbowali cię odwieść od tego pomysłu?
- Nie, wręcz przeciwnie. Myślę, że paradoksalnie to, że nie mieli nic wspólnego z artystycznym środowiskiem i nie wiedzieli, z czym wiąże się wykonywanie tego zawodu, pomogło, nie musiałam im udowadniać, że tego bardzo chcę. Moi rodzice spełniają się w swoich zawodach. Mama zawsze chciała być pielęgniarką, a tata zajmować się samochodami, więc oni podążali za swoimi marzeniami. Widzieli, że aktorstwo jest dla mnie bardzo ważne, od dziecka brałam udział w przedstawieniach, jakichś konkursach recytatorskich. Mam wrażenie, że moja mama chyba bardziej niż ja sama czuła, że to jest moja droga. Kiedy dostałam się do drugiego etapu egzaminów, dopadł mnie spory lęk. Powiedziałam, że nie ma opcji, żebym jechała do Krakowa, bo na pewno nie zdam i generalnie to wszystko nie ma sensu. A mama po prostu wsadziła mnie w pociąg i powiedziała: "Musisz pojechać, bo jeżeli nie pojedziesz, nie spróbujesz, to będziesz żałować do końca życia", więc pojechałam, spróbowałam i w jakiś sposób także dzięki niej do tej szkoły się dostałam. Faktycznie więc tego wsparcia dostałam w domu bardzo dużo i to był dla mnie ogromny komfort. Ale chociaż w mojej rodzinie nikt nie miał czysto artystycznego zawodu, to osobą, która miała na mnie wpływ, była babcia Renia. Była niesamowicie kreatywną krawcową, sama projektowała ubrania, uczyła mnie szyć. Miała niesamowitą wrażliwość, jakiś artystyczny rodzaj postrzegania rzeczywistości, który chyba po niej odziedziczyłam.
Krakowska Akademia Teatralna jest marzeniem wielu młodych osób, a ty zdałaś za pierwszym razem. Jak wspominasz egzaminy?
- Dobrze, ponieważ nie wiedziałam, co mnie czeka (śmiech). Myślę, że gdybym wiedziała, jaki długi jest to proces, jakie umiejętności się sprawdza, czego będą ode mnie oczekiwać, to totalnie bym się zablokowała. A tak podeszłam do tego z ogromną wolnością, radością i wdzięcznością, że mogę w ogóle tam być. Pamiętam, że między innymi mówiłam tekst Stanisława Różewicza "Kosmos". W pewnym momencie pani rektor Dorota Segda poprosiła mnie, żebym wyszła z sali. Pomyślałam sobie: "Okej, to chyba już koniec". Ale za chwilę wyszła do mnie i poprosiła mnie, żebym wróciła na salę i powiedziała ten tekst z zupełnie inną energią. To było zaskakujące. Myślę, że w ten sposób po prostu mnie sprawdzali, ale ja w ciągu tych paru sekund pożegnałam się z aktorstwem.
Dobrze się czułaś w szkole?
- Czułam się... osobna. Byłam jedną z najmłodszych osób na roku, w wielu dziedzinach, takich jak rytmika, zajęcia taneczne nie miałam żadnego przygotowania i musiałam się dużo więcej napracować niż moi koledzy. Ale w sumie to jest ciekawe, że się nie poddałam, poznałam dużo wspaniałych osób, profesorów, którzy we mnie wierzyli, podtrzymywali na duchu i sprawiali, że czułam ogromną przyjemność z tego, co robię. Pierwsze doświadczenia przed kamerą miałam już na studiach. Zagrałam jedną z głównych ról w "Raju", etiudzie Nastazji Gonery. Potem dostałam rolę Oli w serialu "Belfer", który reżyserował Łukasz Palkowski. Uwierzyłam w siebie i poczułam, że film to jest coś, co mnie uwodzi w tym zawodzie, chociaż wcześniej byłam przekonana, że będę aktorką teatralną.
Mówi się, że aktor z jednej strony powinien mieć w sobie bardzo dużo pokory, a równocześnie bardzo dużo pewności siebie. Jaka ty jesteś?
- Wydaje mi się, że mam w sobie pokorę, ale też potrafię jej nie mieć. Pewność siebie w aktorstwie pomaga. Nie chciałabym jednak mówić o pewności jako o pysze, tylko raczej o poczuciu, że to, co się robi, to jest najlepszy wybór. Mam w sobie dużą wdzięczność, że mogę uprawiać zawód, który sprawia mi tyle radości. Za każdym razem, kiedy jadę na plan zdjęciowy, wprost rozpiera mnie ogromna ekscytacja.
Wchodzenie w rolę bardzo cię angażuje?
- Tak, ten proces jest bardzo angażujący i pochłaniający, wręcz chodzę z moimi postaciami po ulicy. Ale to nie znaczy, że zaczynam, jak Bronka mówić gwarą góralską, czy jak Simonka nagle zamieszkuję w lesie z gromadą zwierząt z dala od miasta. Chociaż i to się zdarza (śmiech). Na pewno jednak na jakiś czas łapię cechy postaci. Poznawanie i zgłębianie mechanizmów różnych zachowań, wchodzenia w buty innego człowieka, czasem podróż w czasie, to wszystko jest niesłychanie wciągające. Kiedy przygotowuję się do roli, staram się jak najwięcej dowiedzieć, czytam, oglądam, ale chyba przede wszystkim czerpię z obserwacji.
Masz dość nieoczywistą urodę, która predestynuje cię do grania ról niejednoznacznych postaci. Zawsze się akceptowałaś?
- Nie zawsze. Myślę, że moja akceptacja siebie rosła wraz z tym, jak coraz lepiej poznawałam świat filmu. Jestem świadoma tego, że nie mam klasycznej urody. Ale mam wrażenie, że charakterystyczność jest bardzo pomocna w zawodzie aktora. Poza tym nie chodzi tylko o to, jak się wygląda, ale jaki mamy rodzaj ekspresji i jak to kamera kupuje. To jest też powiązane z charyzmą, jakąś intensywnością, plastycznością. Takie mocne bycie przed kamerą jest superważne.
Jesteś gotowa eksperymentować ze swoim ciałem, ekstremalnie przytyć czy schudnąć dla roli?
- Pamiętam słowa mojego dziekana, który mówił nam, że nasze zdrowie jest w tym wszystkim najważniejsze. Bo jeżeli podupadniemy na zdrowiu, to już później nic nie zagramy. Oczywiście wszyscy znamy historie amerykańskich aktorów, którzy przez wiele miesięcy przygotowywali swoje ciało do zagrania jakiejś roli, mieli dietetyków, coachów do pomocy. U nas jeszcze w ten sposób to nie działa. Dla aktorki czy aktora czasem nawet zmiana włosów jest problemem, bo czasem jeden plan nachodzi na drugi, więc to nie są takie proste decyzje, biorąc pod uwagę kontynuacje w projektach.
Często grasz w scenach intymnych. Zastanawiasz się wtedy, jak będziesz oceniana?
- Ciekawe, że często pyta się o to aktorki, a bardzo rzadko aktorów, chociaż przecież same w tych scenach nie uczestniczymy. Dla mnie moje ciało, tak jak moja twarz, jest narzędziem pracy, które ofiarowuję postaci. Myślę, że im bardziej będę je seksualizować i myśleć o nim w taki sposób, tym będzie gorzej. Podoba mi się właśnie to, że jest naturalne, nieperfekcyjne. Intymność i seksualność są wpisane w nasze życie, więc to normalne, że pojawiają się w kinie. Chciałabym, żeby przestało być jakimś tabu. Dziś kręcenie scen intymnych odbywa się w bardzo komfortowych warunkach. Osobiście, nigdy nie czułam, żeby moje granice zostały przekroczone. Ale jest coś dziwnego w tym, kiedy spotykasz się na planie z niedawno poznaną osobą, z którą musisz zagrać scenę intymną. Dla mnie to nie nagość jest najtrudniejsza, ale właśnie to, że na chwilę musisz zakochać się w tym człowieku i okazać mu prawdziwą namiętność. Nie wiem, czy to kiedykolwiek będzie dla mnie łatwe.
Rodzice oglądają filmy, w których grasz?
- Zawsze. Nie wszystkie im się podobają, ale też nie każdy projekt jest dla nich. Myślę, że dla nich najważniejsze jest, że się spełniam, rozwijam.
A ty lubisz siebie oglądać na ekranie?
- Dla mnie kluczowy jest etap pracy na planie. Muszę być jak najlepiej przygotowana i dać z siebie tak dużo, ile w danym momencie jestem w stanie. A potem już nie mam na nic wpływu, bo film przechodzi w inne ręce - do montażu, do postprodukcji. I to, co widzę na ekranie, jest efektem nie tylko mojej pracy, ale też wielu innych osób. Generalnie, jestem bardzo otwarta i akceptująca to, co zobaczę na ekranie. Ale też proces powstawania filmu jest długi i zanim on trafi do kin, mija sporo czasu. A ja zrobiłam już inne projekty, gdzie byłam zupełnie innymi osobami. Oczywiście jakieś cząstki tych postaci zostają we mnie, ale kiedy oglądam film na ekranie, to patrzę na historię, a nie analizuję siebie, nie zastanawiam się, co mogłabym zrobić lepiej. Może też dlatego, że jestem osobą, która żyje tu i teraz, skupiam się na teraźniejszości i na kolejnych planach.
Dużo teraz pracujesz?
- To zależy, co to znaczy dużo, dla mnie wystarczająco. Za każdą rolę jestem bardzo wdzięczna. Dobrze pamiętam moment, kiedy wydawało mi się, że wszystko się dobrze układa, a nagle przesunęły się zdjęcia do filmu, w którym miałam grać główną rolę i prawie przez rok nie miałam pracy. Nie wiedziałam, co ze sobą zrobić. Pojawił się lęk, co dalej. Dlatego doceniam wszystko, co teraz mi się przydarza.
Rozmawiała Iza Komendołowicz