Mirosław Haniszewski: Lubię pracować z profesjonalistami
Mirosława Haniszewskiego możemy oglądać na Playerze w nowym serialu "Żywioły Saszy", na podstawie powieści Katarzyny Bondy. Jacek "Cuki" Borkowski pomaga tytułowej bohaterce, granej przez Magdalenę Boczarską, rozwiązać tajemnicę łódzkich pożarów. Prywatnie aktorzy znają się od lat, ale dopiero po raz pierwszy spotkali się zawodowo.
Grany przez pana "Cuki" daje się poznać jako opanowany, ale przy tym niepozbawiony poczucia humoru funkcjonariusz Policji. Jak pan go postrzegał na kartkach scenariusza?
Mirosław Haniszewski: - "Cuki" jest policjantem, saperem, pirotechnikiem przydzielonym do śledztwa w sprawie niewyjaśnionych eksplozji i podpaleń w Łodzi. Ma do czynienia z materiałami wybuchowymi, więc musi zachować zimną krew i bystry umysł. "Cukiego" poznajemy w sytuacjach czysto zawodowych. Nie za dużo wiemy o jego przeszłości, poza tym, że był na kilku misjach w Afganistanie. To, co najbardziej mi się w nim podoba, to jego prostolinijność. Zazwyczaj gram skomplikowanych bohaterów, z drugim dnem, mroczną przeszłością, moralnie rozdartych, a "Cuki" to uczciwy facet, który mówi to, co myśli i niczego nie ukrywa.
Jak układa się jego współpraca z profilerką Saszą?
- Różnie, z zakrętami i przeszkodami po drodze. "Cuki" jest na początku trochę wycofany, obserwuje, nie ocenia, daje Saszy pole do wykazania się. Stopniowo przekonuje się do niej, otwiera się, próbuje podążać za nią i jej metodami. Obserwowanie rozwoju ich relacji jest bardzo interesujące. Sasza nie za bardzo dopuszcza do siebie innych ludzi, ma swoje tajemnice. Na początku jest dość chłodna i wyraźnie określa granice, co jednak nie zraża "Cukiego", który jest facetem z poczuciem humoru. Myślę, że ludzie, którzy wykonują na co dzień ten zawód muszą mieć trochę dystansu, więc w tę stronę prowadziłem swoją postać. Policjanci, żołnierze czy antyterroryści, których znam, mają duże poczucie humoru. Bez niego nie dałoby się w tej pracy długo wytrzymać.
Katarzyna Bonda osobiście wybrała Magdalenę Boczarską do roli Saszy. A jak było w pana przypadku?
- Z Katarzyną Bondą poznaliśmy się już w trakcie pracy na planie serialu, kiedy przyjechała nas odwiedzić. Ja zostałem wybrany podczas castingu. Byłem typowany do dwóch ról, ostatecznie produkcja stwierdziła, że lepiej sprawdzę się w roli "Cukiego". Nie wiem, czy te propozycje były później przedstawiane pani Katarzynie. Kompletowanie obsady to zazwyczaj jest bardzo złożony proces, poza aktorską wiedzą.
Czytał pan książki Katarzyny Bondy, przygotowując się do tej roli?
- Wiem, że Polska kryminałem stoi, ale przyznaję, że nie czytałem. Podchodzę do swojej pracy trochę jak dyrygent do partytury czy jak muzyk do zapisu nutowego. Pracuję przede wszystkim na scenariuszu. Adaptacja filmowa rządzi się innymi prawami niż dzieło literackie. To dwie oddzielne materie. Trzeba znaleźć jakiś ekwiwalent i to, co sprawdziło się literacko, przełożyć na język filmowy. Jestem zdania, że jeśli nie tworzy się bardzo skomplikowanej postaci, która wymaga wręcz detektywistycznego podejścia albo nie gra się bohatera historycznego, to nie ma potrzeby aż takiego zagłębiania się w materiał literacki. Wystarczy dobry scenariusz i praca z reżyserem. Dla mnie najciekawsze w mojej pracy jest kreowanie postaci w danym momencie, na żywo. To lubię.
Ma pan już wprawę w graniu policjantów.
- Mam już trochę ról policjantów na koncie, ale każda z granych przeze mnie postaci, oprócz tego, że wykonuje ten sam zawód, jest skrajnie inna. W "Żywiołach Saszy" gram sapera. Miałem to szczęście i przyjemność, że grałem kiedyś w serialu "Misja Afganistan", w którym byłem kapitanem i dowódcą saperów. Przy okazji przeszedłem przeszkolenie wojskowe, spędziłem dużo czasu na poligonie z wojskowymi, poznałem język i rzemiosło tej grupy. Miałem więc już przygotowanie, dlatego na planie "Żywiołów Saszy" było mi łatwiej. Współpracowaliśmy z grupą antyterrorystów. W aktorstwie kręci mnie to, że mogę pracować z profesjonalistami, dowiedzieć się jak funkcjonują ludzie wykonujący inne zawody. Jest to dla mnie bardzo ciekawe.
Jak pracowało się panu z Magdaleną Boczarską?
- Fantastycznie. To była czysta przyjemność. Magda jest świetną kobietą i aktorką, zawsze przygotowana, ale też chętna do improwizacji. Praca z nią daje poczucie bezpieczeństwa. Wiemy, że możemy na sobie polegać. Ciekawe jest to, że dopiero na planie "Żywiołów Saszy" po raz pierwszy spotkaliśmy się w pracy, chociaż znamy się od lat. Chodziliśmy do tej samej klasy w liceum. Później nasze drogi się rozeszły. Magda poszła do szkoły aktorskiej do Krakowa, a ja do Łodzi.
Jak pan ją zapamiętał z czasów liceum?
- Magda była bardziej skryta. Nikt nie wiedział, że będzie zdawać do szkoły teatralnej. Chodziliśmy do klasy o profilu artystyczno-teatralnym i już mniej więcej w trzeciej, czwartej klasie każdy wiedział, w którą stronę chce iść. Magda nagle wystrzeliła i dostała się za pierwszym razem do Krakowa. To była miła niespodzianka. Obserwowanie, jak jej kariera się rozwijała, było dla mnie dużą przyjemnością. Cieszę się, gdy coś się moim znajomym udaje, gdy robią to, co chcą i są w tym dobrzy.
Rozmawiała Adriana Nitkiewicz/AKPA