Mikołaj Roznerski: Nie spocząć na laurach
Od sześciu lat gra Marcina w serialu "M jak miłość". Tymczasem przed nim nowe wyzwanie - rola w filmie "Diablo" o nielegalnych wyścigach superszybkich aut (premiera w styczniu 2019 r.). Ten skromny, utalentowany aktor sumiennie się do niej przygotowuje. A prywatnie nie widzi świata poza swoimi bliskimi.
Otrzymał pan w tym roku Telekamerę. Nagroda potwierdza, że widzowie pana kochają. A jakie pan szykuje dla nich niespodzianki?
Mikołaj Roznerski: - Pracuję na planie komedii romantycznej Ryszarda Zatorskiego "Pech to nie grzech" oraz nowej produkcji sensacyjnej "Diablo", natomiast w teatrze przygotowuję się do premiery spektaklu "Dwoje na huśtawce" (18 sierpnia, Teatr Imka). To tyle, jeśli chodzi o nowości. Poza tym nadal krążę po Polsce ze spektaklami (m.in. "Kłamstwo"). I gram w serialu "M jak miłość". To on przyniósł mi Telekamerę, która jest dla mnie zaszczytem i wyróżnieniem.
Co słychać u pana bohatera, Marcina Chodakowskiego?
- Scenarzyści zaszaleli. W jego życiu dużo się dzieje, są nawet wątki sensacyjne. I choć takiego happy endu, jakiego pewnie wszyscy się spodziewają, raczej nie będzie, dojdzie do pewnego przyjemnego zdarzenia. Nasze trio w składzie: Adriana Kalska, Tomek Ciachorowski i ja na pewno dostarczy widzom wielu wrażeń. Więcej nie mogę zdradzić, bo w dalszym ciągu musimy budzić emocje (nowe odcinki pod koniec sierpnia - przyp. red.).
Mimo odniesionego sukcesu pozostał pan skromnym człowiekiem, z dystansem do siebie. Jak z takim podejściem funkcjonować w twardym świecie show-biznesie?
- Po prostu trzeba zachować siebie. W dalszym ciągu jestem przecież tym samym Mikołajem, którym byłem dawniej, tyle że teraz mam więcej pracy, a inni częściej rozpoznają mnie na ulicy. Wszyscy jesteśmy ludźmi i popełniamy mnóstwo błędów. Trzeba się od nich w jakiś sposób uwolnić, mieć dookoła przyjaciół i rodzinę, która wspiera w trudnych momentach. Dobrze jest zajmować się bliskimi i życiem, nie tylko zawodowym. Taka jest moja recepta na to, by nie zwariować.
Co wobec tego jest dla pana w życiu najistotniejsze?
- Po trzydziestce zmieniły mi się priorytety. Z głowy wyparowało młodzieńcze "fiu-bździu" i teraz najważniejsze jest dla mnie dziecko, bliscy, moja kobieta oraz to, żeby iść przez życie zgodnie z własnymi przekonaniami. A praca? Jak nie ta, będzie inna.
Czyli jest pan stały w uczuciach?
- Jestem oddany wspaniałej kobiecie, która jest u mojego boku, wbrew różnym pojawiającym się ostatnio plotkom.
Podobno ważny jest dla pana rozwój osobisty. W jaki sposób pan nad sobą pracuje?
- Poznaję siebie poprzez relacje z innymi ludźmi. Do niedawna byłem człowiekiem mało asertywnym. Zdawało mi się, że jeśli komuś odmówię, to sprawię mu przykrość, albo gdy odrzucę propozycję zawodową, to żadna nowa już do mnie nie przyjdzie. Z tego powodu zacząłem czytać książki psychologiczne. Pomogły mi nie tylko lepiej zrozumieć własne postępowanie, ale też tych, z którymi żyję i współpracuję. Nauczyły mnie, że trzeba być pokojowo nastawionym do świata i dbać o siebie, nie będąc egoistą. No i że trzeba pokochać siebie, żeby móc kochać innych. Nie chcę spocząć na laurach, więc kształcę nie tylko ciało i warsztat aktorski, ale też umysł.
A udaje się panu przełożyć jakoś teorię na praktykę?
- Tak, choć w dalszym ciągu uczę się mówić "nie" w pewnych sytuacjach. Cieszy mnie, że jestem już w stanie rozmawiać z ludźmi wprost i nie unikam trudnych tematów. Jeżeli nie interesuje mnie dana propozycja zawodowa, odmawiam. Bez tłumaczenia się, unikania odpowiedzi czy nieodbierania telefonu.
Ma pan autorytety?
- Dla mnie to rodzice, którzy dali mi życie i poprowadzili tak, że dzisiaj jestem tym, kim jestem. Zawodowo natomiast podziwiam Wojtka Malajkata, z którym gram w jego spektaklu "Kłamstwo". Poza tym bardzo cenię Zbyszka Zamachowskiego, Zbigniewa Zapasiewicza - mojego starego profesora i Marcina Dorocińskiego, dla którego poszedłem na film "Pitbull. Ostatni pies". A w przyszłości chciałbym osiągnąć taki pułap, jak Marek Kondrat: wyjechać i robić swoje.
Od wielu lat uprawia pan sport. Jakie to dyscypliny i co panu dają?
- Lubię aktywny tryb życia. Gdy byłem młodszy, uprawiałem sporty ekstremalne, m.in. snowboard, skateboard czy wyczynową jazdę na nartach. Dziś nie mam już takiej kondycji jak jeszcze pięć lat temu, więc trochę się uspokoiłem. Codziennie rano biegam i robię pompki, żeby mieć formę. Chyba mam to po dziadku, byłym pilocie wojskowym, który ma 85 lat i co rano robi taki sam trening, jaki robił w wojsku. (śmiech)
Kto uczy pana szybkiej jazdy samochodem do filmu "Diablo"?
- Bardzo ściśle współpracujemy z grupą kaskaderską Tomka Lewandowskiego. Wszystko, co odbywa się na planie, robione jest z zachowaniem wszelkich zasad bezpieczeństwa.
Czy pod wpływem ćwiczeń do tej produkcji zdarza się panu w życiu prywatnym przekraczać dozwoloną prędkość na drogach?
- Prywatnie nie lubię sportowych samochodów ani dużych prędkości. Lubię natomiast duże i ciężkie samochody, które wszędzie wjadą i zewsząd wyjadą. A na drodze staram się zachowywać rozważnie i trzymać się tych prędkości, które są wyznaczone znakami.
Rozmawiała Dorota Czerwińska.