Michał Żebrowski: Jestem góralem z Warszawy
Święta to dla Michała Żebrowskiego czas refleksji. Patrzy, jak rosną dzieci i robi wszystko, by wierzyły w Mikołaja. Czekają go zdjęcia do słowackiego filmu, trzy premiery w Teatrze 6.piętro, rozstrzygnięcie Telekamer oraz kolejne spotkania z doktorem Falkowiczem w serialu "Na dobre i na złe".
Gdzie spędzi pan święta?
- Mam przyjemność być dyrektorem naczelnym Teatru 6.piętro, a co za tym idzie przywilej układania harmonogramu pracy w ten sposób, by dzielić mój czas sprawiedliwie. Staram się jak najczęściej przebywać z najbliższymi, ponieważ chcę świadomie przeżyć ojcostwo. Mówię o codziennych obowiązkach, także przedświątecznych, które spadają na mężczyznę. Święta i sylwester są dla mnie jedynym czasem w roku, gdy mogę w spokoju, bez gonitwy porozmawiać i podzielić się refleksją z bliskimi. Tradycyjnie Boże Narodzenie spędzimy z rodziną i przyjaciółmi. Obserwujemy, jak dorastają dzieci, co jest bardzo miłe. Robię wszystko, żeby jak najdłużej wierzyły w Świętego Mikołaja.
Wykorzystuje pan w tym celu umiejętności aktorskie?
- Pozostawiam sobie Falkowicza. Na Podhalu jest mnóstwo Mikołajów, niektórzy mają konie i sanki. Są lepsi ode mnie. Jakiś się znajdzie - casting trwa.
Na pana wigilijnym stole pojawią się góralskie przysmaki?
- To, co ma być wigilijne, staropolskie, będzie. Obok staną potrawy zaczerpnięte z kuchni Podhala, np. wędzony pstrąg.
Złowiony przez pana?
- Owszem, mam podstemplowaną kartę wędkarską. Teraz jest okres ochronny, nie można łowić pstrągów potokowych, ale kilka zamrożonych czeka na święta.
Nie można też zakłócać spokoju niedźwiedziom, o czym przypomina akcja edukacyjna WWF Polska "Nie mów do mnie misiu", której jest pan ambasadorem.
- Przyłączyłem się do niej, bo chciałbym, żeby Podhale pozostało Podhalem. Żeby jeden, dwa, trzy, a może kilkanaście misiów, żyło tu w spokoju i nadal kojarzyło się turystom z dreszczykiem emocji.
Pan jest już bardziej góralem niż warszawianinem!
- Jestem warszawskim góralem albo góralem z Warszawy. Duchowo przynależę do Podhala, to mój kąt na ziemi. Górale mają poczucie humoru, są honorowi i nie martwią się z byle powodu.
Ma pan plany na przyszły rok?
- Jesteśmy w przededniu premiery spektaklu "Polityka" Włodzimierza Perzyńskiego w reżyserii Eugeniusza Korina. To przedstawienie w doborowej obsadzie, które nazywam awangardą retro: komedia o tym, że żadne różnice polityczne czy partyjne nie mogą zabić tego, co jest najsilniejszym spoiwem międzyludzkim, czyli miłości. Potem, na pięciolecie teatru, sam Wojciech Młynarski zadedykuje nam przedstawienie napisane wierszem - "Młynarski obowiązkowo". Następnie uderzenie z grubej rury literackiej, mianowicie spektakl "Wujaszek Wania". Mówi się, że poziom teatru weryfikuje poziom wystawianego Czechowa. Mam nadzieję, że widzowie nie będą zawiedzeni. Mam jeszcze w planach dokończenie zdjęć do filmu "Wszystko albo nic" na podstawie bestselleru słowackiej pisarki Evy Urbaníkovej. Gram jednego z głównych bohaterów.
Naprawdę chce pan przenieść spektakle Teatru 6.piętro do Zakopanego?
- Starosta tatrzański, pan Andrzej Gąsienica-Makowski, pokazał mi imponujące plany dwupoziomowego parkingu dla samochodów na pięknym placu na końcu Krupówek, u podnóża Gubałówki. Częścią kompleksu miałaby być hala widowiskowa. Podzieliłem się refleksją, że gdyby znalazło się tam miejsce na teatr, można byłoby organizować przeglądy teatralne, czy nawet cyklicznie grać przedstawienia z najwyższej półki. Każdy Polak przynajmniej raz w życiu chce przyjechać do Zakopanego i spędzić tam tydzień czy dwa. W tym czasie na pewno będzie taki wieczór, gdy żona powie do męża: idziemy na przedstawienie, które znam z prasy, ale nie mogłam go zobaczyć, bo mieszkam w Bydgoszczy, Kaliszu, Szczecinie... Przy odpowiedniej promocji można by zrobić z teatru pod Gubałówką miejsce, które będzie się kojarzyć ze sztuką na wyższym poziomie.
Klamka jeszcze nie zapadła?
- Najważniejsze, że jest wola władz i to, że ta inwestycja zostanie zrealizowana. Jaki będzie rozmach, zależy od ludzi. Zgłosiłem swój akces, bo od lat jestem związany z tym regionem, mam tam dom, chciałem, by Zakopane kojarzyło się z teatrem literackim, do którego przyjeżdżaliby ludzie z całej Polski. Możliwości jest wiele.
Wkrótce może pan zostać laureatem Telekamer. Ma pan nominację w kategorii najlepszy aktor za rolę w "Na dobre i na złe".
- Biorąc pod uwagę szkaradność charakteru Falkowicza, którego mam przyjemność grać od trzech lat, to olbrzymie zaskoczenie i miła niespodzianka. Mam nadzieję, że plebiscyt zakończy się dla mnie szczęśliwie.
Falkowicz ma szkaradny charakter, ale da się go lubić.
- Od początku chciałem, żeby był tragikomiczny. Pomyślałem, że skoro mam grać w serialu, który od 15 lat ogląda parę milionów ludzi, to postać charakterystyczną. Chciałem przestać kojarzyć się z postaciami spiżowymi. Cieszę się, że to się powiodło. Co dalej? Wszystko w rękach widzów.
Co czeka Falkowicza w odcinkach, które zobaczymy w nowym roku?
- Chciałbym, żeby wrócił do zdrowia, odzyskał swój koloryt, znowu stał się pewny siebie, zarozumiały i zajadły w zwalczaniu innych, bo to świetny materiał do grania. Dzięki temu mógłbym kontynuować tę rolę pod hasłem: każdy ma w życiu swojego Falkowicza.
Rozmawiał Kuba Zajkowski