Reklama

Mélanie Laurent o filmie "Siła naszych marzeń": Musiałam pokonać swoje lęki

W filmie "Siła naszych marzeń" w rolę mamy głównej bohaterki wspaniale wcieliła się Mélanie Laurent. Aktorka znana z takich filmów jak "Bękarty wojny", "Mia i biały lew" czy "Zabójcze wesele" stworzyła nie tylko naturalną i poruszającą postać, ale również doskonale odnalazła się w duecie z Pio Marmaï w roli jej męża Philippe’a.

W filmie "Siła naszych marzeń" w rolę mamy głównej bohaterki wspaniale wcieliła się Mélanie Laurent. Aktorka znana z takich filmów jak "Bękarty wojny", "Mia i biały lew" czy "Zabójcze wesele" stworzyła nie tylko naturalną i poruszającą postać, ale również doskonale odnalazła się w duecie z Pio Marmaï w roli jej męża Philippe’a.
Mélanie Laurent /Dave Benett /Getty Images

Co zaciekawiło panią najbardziej w projekcie pod tytułem "Siła naszych marzeń"?

Mélanie Laurent: - Bardzo poruszył mnie scenariusz, byłam podekscytowana zarówno castingiem, jak  i poprzednimi filmami Christiana Duguaya. Zresztą lubię też od czasu do czasu zagrać w filmie, który mogłyby obejrzeć moje dzieci i tym samym przybliżyć im mój zawód, przez który muszą tyle znieść! (śmiech) Mój syn obejrzał ostatnio ten film i pokochał go całym sercem, co też było dla mnie przyjemnym uczuciem.

Czy jest pani jakoś powiązana ze światem koni?

Reklama

- Niezbyt! Był to całkowicie nieznany mi świat, który jednocześnie mnie fascynował. Wiem, do jakiego stopnia konie mają terapeutyczną moc i do jakiego stopnia ludzie jeżdżący konno kochają ten świat. Wspaniale było z nimi pracować, zwłaszcza z Martine Cours, która jest jedną z pierwszych kobiet dżokejek. Była naszą konsultantką na planie, pozwoliła mi się zbliżyć do koni i je pogłaskać, poklepać. Niezwykłe jest obserwowanie tego robiącego wrażenie zwierzęcia, czułego i spokojnego w zależności od moich własnych reakcji.

Pani postać jest głosem rozsądku w filmie...

- Tak, ale naprawdę lubiłam tę postać, ponieważ widzimy proces jej zmiany. Na początku odnosimy wrażenie, że jest trochę zbędną matką, odstawioną na bok, ale potem lata mijają i wszystko się zmienia. Zwracałam szczególną uwagę na zmianę pozycji kobiety, która odzyskuje swoje miejsce jako matka, dzieląc nową pasję z córką. Odnalezienie porozumienia ze swoim zagubionym dzieckiem było niezwykle ciekawe.

Mimo to nie udaremnia ambicji Philippe'a.

- Nie przeszkadza w niczym. Żadne z marzeń jej męża nie wydaje się zbyt ambitne, Marie ma wystarczająco siły i charakteru. Niesamowita jest wytrwałość tej kobiety, w momencie gdy tragedia uderza we wszystkich, ona mówi ze spokojem: damy radę. Tymczasem jej mąż kompletnie się załamał i nie był w stanie nawiązać komunikacji. Ostatecznie para przetrwała, ponieważ wzajemnie się uzupełniali.

Jej więź z córką jest niewzruszona...

- Graliśmy w tej samej scenografii, ale dzieci się zmieniały, ponieważ jednego dnia kręciliśmy sceny z dwunastoletnim dzieckiem, a drugiego dnia z siedemnastolatką. Daliśmy się ponieść tym wspaniałym młodym aktorkom. Oczywiście nie uważam, że trzeba być matką, żeby ją dobrze zagrać. Jednak mam wrażenie, że coś się wydarzyło w moim aktorskim życiu, odkąd zostałam mamą, i że przenoszę pewne rzeczy na mój zawód. Tym samym wcielenie się w tę postać przychodzi mi z większą łatwością.

Jak przebiegło kręcenie pierwszej, tak ważnej dla filmu sceny?

- Była to bardzo wzruszająca chwila, ponieważ naprawdę graliśmy ze zwierzęciem, które robiło to samo co my. Znajdowaliśmy się bardzo blisko niego. Scenę zaczynaliśmy na sianie, a nawet na gołej ziemi, dotykaliśmy pyska konia i czuliśmy jego oddech. Rozpoczęliśmy pierwszy akt w kadrze ograniczonym do sceny pełnej miłości, czuć w tym było wiele spokoju i koncentracji. Mówi się, że filmy ze zwierzętami i dziećmi są dość skomplikowane, a w tym przypadku mieliśmy do czynienia z obojgiem. Jako że dzieci i zwierzęta były dla nas priorytetem, zaczęliśmy scenę trochę inaczej, od większego dystansu, co ułatwiło koncentrację.

Podobno boi się pani wody. Jak pokonała pani ten lęk?

- Zrobiłam wszystko, co mogłam! Chodziłam na intensywny trening, ćwiczyłam pływanie przez trzy tygodnie trzy godziny dziennie. Udoskonalanie pływania dawało mi wiele radości i, co ciekawe, stało się to dla mnie niczym medytacja. Jednakże stanowiło to wyzwanie dla mojego organizmu, ponieważ trenowałam z dawną profesjonalną pływaczką. Musiałam jednak pokonać swoje lęki po to, by sposób, w jaki uczę moją filmową córkę, był jak najbardziej naturalny i by pokazać, że czuję się swobodnie w wodzie. Kiedy trenuje się fizycznie do filmu, zawsze można dostrzec coś więcej. Praca nad ciałem i duchem idą w parze.

Jaką więź nawiązała pani z trzema młodymi aktorkami, wcielającymi się w postać Zoé? 

- Carmen Kassovitz, która grała najstarszą Zoé, miała w sobie coś z początkującej aktorki, która chce wypaść jak najlepiej. Carmen miała niesamowite pokłady energii i wywarła na mnie duże wrażenie, ponieważ bardzo dobrze jeździła konno. Bardzo mnie to wzrusza, ponieważ sama zaczynałam grać w bardzo młodym wieku, i kiedy widzę inne młode aktorki w tak pięknej roli, chciałabym znaleźć się na ich miejscu. Sama dobrze pamiętam aktorki, które kiedyś przychodziły, by mnie wspierać w moich debiutanckich rolach. Nawiasem mówiąc, spotkałam się niedawno z Carole Bouquet, która wzięła mnie pod swoje skrzydła w "Moście pomiędzy dwoma brzegami", kiedy miałam czternaście lat. Przywołałyśmy wiele wspólnych wspomnień.

Proszę powiedzieć mi coś o pani relacji z Pio Marmaï.

- Myślę, że Pio i ja mamy takie samo podejście do aktorstwa. Gramy bardzo instynktownie i nie musimy wyobrażać sobie ścieżki, która pozwoli nam wcielić się w postać. Wszystko przychodzi w jednej chwili i wiem, że to czuć. Bardzo pewnie się z nim czułam, odnajdywałam swoją postać u jego boku. Dawno nie odczuwałam takiego wzajemnego przenikania.

- Miło się zaskoczyłam w trakcie oglądania filmu. Widziałam, że wszystko skleja się w całość, tworzymy parę, która wydaje się znać od lat. Wychodzi to w spojrzeniach, w sposobie dotyku, w tym jak razem jesteśmy zmęczeni, w podobnym poczuciu humoru. Kiedy spotyka się aktora, który ma podobne podejście do aktorstwa jak ty, widać to od razu.

Jak reżyser Christian Duguay pracuje ze swoimi aktorami?

- Dopasowuje się do aktorów francuskich i do ich metod. Ma amerykańską energię, energię filmowca, który wie, co ma do zaoferowania i który jest podekscytowany swoimi planami. Najgorsze, co może się przydarzyć aktorowi, to znaleźć się na planie z reżyserem, który nie chce tam być. Reżyser opowiadający z pasją o swoich pomysłach, pokazujący kawałki montażu, to coś wspaniałego. Raczej rzadko spotyka się ludzi, którzy do takiego stopnia chcą tworzyć kino. Christian zapożyczył energię od twórców amerykańskich i dobrą cechę Francuzów, którzy dają wiele swobody swoim aktorom.

Czy jako reżyserka zwracała pani szczególną uwagę na sposób jego pracy?

- Tak, oczywiście, wychwytuje różne rzeczy jako reżyserka. Zwłaszcza teraz, kiedy jestem bardziej reżyserką niż aktorką, zwracam większą uwagę na technikę. Współpraca z reżyserem z pasją fascynuje mnie do takiego stopnia, że staram się z niej czerpać jak najwięcej.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Melanie Laurent
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy