Mateusz Banasiuk: Nie chcę odcinać kuponów od ról, które dotąd zagrałem
Często jest obsadzany w rolach sympatycznych lekkoduchów i wiecznych chłopców. I choć Mateuszowi Banasiukowi to nie przeszkadza, nie ukrywa, że ma ochotę grać też inne, bardziej skomplikowane postaci. Niebawem w takiej roli go zobaczymy. Chodzi o czekający na premierę film "Różyczka 2", w którym wystąpił u boku swojej życiowej partnerki Magdaleny Boczarskiej. Aktor opowiada m.in. o tym, jak pracowało mu się z ukochaną, czego na temat aktorstwa nauczył się od swojego ojca i jak zmieniły go narodziny syna.
Mateusz Banasiuk - aktor teatralny, telewizyjny i filmowy, absolwent Warszawskiej Szkoły Filmowej oraz Akademii Teatralnej w Warszawie. Telewidzom znany jest z roli Radka z serialu "Pierwsza miłość". Ważnym momentem w jego karierze była rola Kuby w filmie "Płynące wieżowce". Ma na koncie kilkadziesiąt ról, ostatnio mogliśmy go oglądać w serial "Pajęczyna", filmach "Furioza", "Listy do M. 5", "Nie cudzołóż i nie kradnij" oraz trzech częściach "Miłości do kwadratu". Wkrótce zobaczymy go w filmie "Różyczka 2". Prywatnie syn aktora Stanisława Banasiuka i partner Magdaleny Boczarskiej, z którą ma 6-letniego syna Henryka.
PAP Life: Niedługo skończysz 38 lat, w co trudno uwierzyć, bo wyglądasz bardzo młodo. Dostrzegają to też reżyserzy, bo często grasz role wiecznych chłopców. Sam czujesz się bardziej chłopcem czy mężczyzną?
Mateusz Banasiuk: - Wydaje mi się, że najwięcej się zmieniło, kiedy zostałem ojcem. Narodziny syna były dla mnie momentem przełomowym. To bardzo mocno na mnie wpłynęło i oddziałuje cały czas. Stałem się głową naszej rodziny i czuję się za nas odpowiedzialny. Ale wciąż mam w sobie dużo radości życia, entuzjazmu, pogody ducha, często się uśmiecham, jestem dość bezpośredni w kontakcie. Myślę, że to może powodować, że sprawiam wrażenie młodszego niż jestem. I pewnie dlatego takie role dostaję. Ale coraz częściej gram dojrzałych mężczyzn. I to bardzo mnie cieszy.
Aktualnie można cię oglądać w trzeciej części "Miłości do kwadratu" na Netflixie. Grasz tam beztroskiego Enzo. Film bije rekordy oglądalności, może więc ludzie chcą oglądać takiego Mateusza Banasiuka?
- Nie odcinam się od wizerunku, który najbardziej się ze mną kojarzy. Sukces trzech części "Miłości do kwadratu", gdzie gram w sposób lekki, z dystansem i przymrużeniem oka, pokazuje, że to się podoba. Niedawno na swoim Instagramie poprosiłem swoich obserwatorów o zadawanie pytań i pojawiło się mnóstwo komentarzy, że idealnie pasuję do roli Enzo. Ale umarłbym z nudów, gdybym tylko w takie postacie się wcielał. Cenię różnorodność. Za każdym razem staram się wymyślić i zbudować rolę od podstaw, a nie korzystać z wcześniejszych pomysłów i po prostu odcinać kupony od rzeczy, które łatwo mi przychodzą. Myślę, że to jest uczciwe podejście do swojej pracy.
Ostatnio kręcisz film za filmem. Czujesz, że teraz nadszedł twój czas?
- Oczywiście cieszę się, że mam mnóstwo propozycji i co chwilę wychodzi kolejna premiera z moim udziałem. To jest bardzo dobry moment zawodowy, zostałem dostrzeżony przez różnych twórców, którzy wcześniej o mnie nie myśleli. Ale właściwie odkąd pamiętam, na brak pracy nie narzekałem. Zawód aktora daje wiele możliwości, od dubbingu po różne widowiska telewizyjne, teatr, seriale. U mnie ciągle coś się działo. Teraz dużo jest mnie w fabularnych produkcjach, których kiedyś nie grałem, ale podchodzę do tego zainteresowania moją osobą spokojnie. Mój tata jest aktorem, więc wiem, że w tym zawodzie są momenty, kiedy jesteś rozchwytywany i nie możesz przyjąć wszystkich propozycji ról, a potem przychodzi okres, gdy telefon tak często nie dzwoni. Na to też trzeba być przygotowanym.
Twój tata, Stanisław Banasiuk jest znanym aktorem teatralnym i telewizyjnym. Czego dowiedziałeś się od niego o zawodzie?
- Nie musiał mi za dużo mówić, bo ja sam wyciągałem wnioski. Byłem blisko ojca i po prostu obserwowałem go. Pamiętam, jak zabierał mnie na nagrania postsynchronów do "Ekstradycji", na swoje różne występy, na próby do teatru. To, jak on był zawsze przygotowany do roli, jaki był punktualny, jak z ogromnym szacunkiem podchodził do kolegów, do pracy, którą wykonywał, jest dzisiaj moją bazą zawodową. Idę własną drogą, ale te mocne fundamenty, na których buduję swoją karierę, zawdzięczam mojemu ojcu.
Z której swojej roli jesteś najbardziej dumny?
- Trudno mi wskazać jedną. Na mojej drodze zawodowej były różne występy, zarówno w teatrze, jak i filmach, które mnie kształtowały i powodowały, że szedłem do przodu. Na pewno chciałbym wspomnieć o roli w "Furiozie" Cypriana Olędzkiego. Tak naprawdę od tego momentu zacząłem dostawać dużo ciekawych propozycji filmowych. Chyba wiele osób było zaskoczonych, że wcieliłem się w postać zupełnie inną niż te, z którymi dotąd mnie kojarzono. Ten film był niezwykle popularny wśród młodzieży, co mnie niezwykle cieszy, bo dzisiaj coraz trudniej trafić do młodych ludzi. I mimo, że jest bardzo mocny, momentami wręcz brutalny, to cały czas dostaję sygnały, że jest dla nich ważny. Dla mnie osobiście duże znaczenie miała rola w filmie "Nie cudzołóż i nie kradnij". Dzięki niej poznałem Mariusza i Magdę Kuczewskich, wyjątkowych twórców, którzy mają fantastyczne podejście do pracy. Ich sposób myślenia o robieniu filmów jest mi bardzo bliski.
Masz taki typ urody, który pozwala ci grać zarówno współczesne, jak i kostiumowe role.
- Często słyszę od kolegów, że kostium mnie lubi, że mam urodę z dawnych lat i że kiedy mam wąsik, jestem uczesany, to wyglądam jakbym był wyciągnięty z przeszłości. Niedawno skończyliśmy zdjęcia do "Czerwonych maków", gdzie po raz pierwszy grałem w mundurze żołnierza wojsk alianckich, nosiłem specyficzny hełm, taki trochę jak kapelusz. Ten film był dla mnie wspaniałym wyzwaniem, niezwykłą przygodą, czuć było, że to jest wyjątkowy projekt, że opowiadamy historię, która jest ważna i wciąż żywa dla wielu Polaków. Wydaje mi się, że pokazaliśmy ją w brawurowy sposób. Myślę, że to będzie kawał sensacyjnego kina.
Na premierę "Czerwonych maków" trzeba jeszcze poczekać, ale niedługo będziemy mogli cię zobaczyć w "Różyczce 2", gdzie zagrałeś razem ze swoją życiową partnerką Magdą Boczarską. To pierwszy film, w którym razem gracie?
- Graliśmy już razem w dwóch serialach, ale tam nasze wątki się nie przecinały. Teraz w "Różyczce 2" po raz pierwszy gramy ze sobą, ja właściwie mam tylko sceny z Magdą. Oczywiście ona ma tych scen znacznie więcej, bo cały film jest zbudowany na jej postaci, w zasadzie na jej postaciach, bo gra ich więcej niż jedną. W "Różyczce 2" mieliśmy z Magdą relację do stworzenia i to były też dosyć ważne sceny w całej opowieści.
Jesteście w związku dziesięć lat. Czy bliska relacja pomagała wam w pracy, czy było wam z tego powodu trudniej razem grać?
- Przyznam, że długo czekałem na to, żeby ktoś w końcu dostrzegł potencjał w tym, że możemy zagrać razem ze sobą i wykorzystać to, że się dobrze znamy i że to może być dodatkowa wartość na planie. Ale tak się składało, że do tej pory nie łączono nas w rolach, więc myślę, że tym bardziej w kontynuacji "Różyczki" będzie to dla widzów ciekawe. Ja chętnie bym pracował z Magdą częściej.
Gdy wracaliście ze zdjęć do domu, omawialiście to co działo się na planie?
- To jest specyficzny zawód, który wiąże się z ogromnymi emocjami i naturalne jest, że rozmawia się z bliską osobą o tym, co nas dotyka, co jest dla nas ważne. Ten film był bez wątpienia ważny dla nas obojga, więc temat "Różyczki 2" towarzyszył nam w domu. Ale mamy z Magdą też mnóstwo innych codziennych spraw do omówienia, więc nie jest tak, że praca, nawet najciekawsza i najważniejsza, przesłania nam nasze życie prywatne. Bardzo o nie dbamy. Oboje z Magdą dużo pracujemy, ale ostatnio zrobiliśmy sobie najdłuższe wakacje, odkąd pamiętam. To było nam bardzo potrzebne.
Każdy aktor chciałby, aby światła były skierowana na niego. W waszym domu jest dwoje popularnych aktorów. Na które z was skierowane są światła?
- W naszym domu światła są skierowane przede wszystkim na naszego syna. Jesteśmy skoncentrowani głównie na nim, a nie na sobie. Nam wystarczą światła na scenie w teatrze czy na planie filmowym.
Czy wasz synek odziedziczył po was talent aktorski?
- Staram się o tym nie myśleć. Nie chcę mu projektować przyszłości. Zależy mi, żeby miał fajne dzieciństwo, zbierał doświadczenia, dużo podróżował, oglądał świat. Dlatego staram się dawać mu różne możliwości, by w dorosłym życiu mógł wybrać z nich to, co będzie mu odpowiadało. Mówię w swoim imieniu, bo nie chciałbym się wypowiadać za Magdę, ale ona ma podobne zdanie. Jesteśmy w tej kwestii zgodni.
A zabieracie syna ze sobą na plan?
- Oczywiście, że tak. Często na planie bardzo dużo się dzieje, są dla niego różne atrakcje, jakiś wóz strażacki, światła jak w lunaparku. Chcemy, żeby dobrze się bawił, ale też żeby wiedział, czym zajmują się jego rodzice. Dzięki temu zrozumie, z jakimi emocjami to się wiąże.
Rozmawiała Izabela Komendołowicz-Lemańska