Reklama

"Marzy mi się zagranie mrocznego bohatera"

Jest zdolny, przystojny i skromny. Czy to wystarczy, żeby osiągnąć sukces? Antoni Pawlicki nie chce grać w telenowelach, nie zależy mu na taniej popularności i marzy o wcieleniu się w mroczną postać, w typie Dextera.

Znamy go z serialu "Czas honoru", kinowych produkcji "Jutro idziemy do kina", "Drzazgi" czy "Cudowne lato", niektórzy pamiętają jego świetną kreację w filmie "Z odzysku" Sławomira Fabickiego. O tym, jakim zasadami się kieruje, czy przeszkadza mu rozpoznawalność, jak to jest zagrać policjanta i co robił na targach pogrzebowych z młodym aktorem rozmawiała Emilia Chmielińska.

Wydawać by się mogło, że młody aktor powinien grać w wielu produkcjach, serialach - żeby się pokazywał. Ty zdaje się, że kierujesz się innymi zasadami?

Reklama

Antoni Pawlicki: - Nie mam konkretnej zasady, której sztywno się trzymam. Kiedyś myślałem sobie, że nigdy nie będę grał w serialach, ale gram w serialu. Ten zawód jest moją pasją i chciałbym, żeby tą pasją pozostał. Staram się wybierać rzeczy, w których mam coś ciekawego do zrobienia. Szukam ról, w których coś jest, scenariusza, który mnie osobiście fascynuje, rzeczy, które mi się po prostu podobają i chcę się nimi zająć.

- Mimo, że wcześniej miałem zasadę co do seriali, to jednak przyszedł taki scenariusz, jak "Czas honoru", w którym temat postaci, historii był dla mnie bardzo ciekawy. I zdecydowałem się w tym grać. Przychodzą propozycje filmów komercyjnych, takich jak "Los numeros". Ta postać była dla mnie wyzwaniem i zagranie w tej komedii też jakimś wyzwaniem było. Chciałem się z tym zmierzyć i zrobić to jak najlepiej. Zdarzają się też propozycje, w których siebie nie widzę - nudne, słabe - takie które mi się nie podobają. Kolejną zasadą jaką stosuję jest właśnie - moje własne odczucie - czy coś mi się podoba czy nie. Propozycje, które odrzucam najczęściej dotyczą seriali i jakichś telenowelowych historii, w których ja siebie nie widzę i mnie nie interesują.

Jednak podobno właśnie przez to, że nie jest zbyt "ograny", straciłeś główną rolę w pewnym filmie?

- Tak było, chociaż dziś nie ma czego żałować - bo ten film miał już swoją premierę i nie był taki fajny, na jaki się zapowiadał na etapie scenariusza. Jednak takie sytuacje to są konsekwencje moich decyzji. I z tego powodu nie będę ich zmieniał. Są dwie strony medalu - bo dostaję też propozycje z uzasadnieniem: "Szukam aktora, który ma doświadczenie, ale nie chce kogoś znanego. I ty jesteś idealny". To jest taki zawód i konsekwencje takich decyzji.

- Wydaje mi się, że popularność jest w jakimś sensie efektem ubocznym tego zawodu. Dla mnie nie jest drogą do grania, do otrzymywania propozycji. Wydaje mi się, że te bardziej ciekawe, fascynujące propozycje nie przychodzą ze względu na popularność, tylko ze względu na warsztat, doświadczenie i na to, że się po prostu pasuje do roli. Popularność przynosi takie propozycje, które i tak by mnie nie interesowały.

W jakim stopniu odczuwasz tę popularność? Po pojawieniu się w "Czasie honoru" pewnie zdecydowanie się zwiększyła?

- To prawda, jednak ja odczuwam ją w małym stopniu. Nie przeszkadza mi i nie jest szczególnie uciążliwa. Chociaż ostatnio byłem na nartach w Krynicy Górskiej, miałem kask i gogle - więc byłem zupełnie do siebie niepodobny (śmiech), a rozpoznawalność była większa niż zazwyczaj. I przez cały dzień zjeżdżania, co jakiś czas, ktoś tam do mnie podchodził.

Masz na swoim koncie sporo znakomitych ról. Są to bohaterowie współcześni, ale też historyczni. Czy budowanie jednych i drugich różni się jakoś znacząco od siebie?

- Kiedy buduje sobie rolę współczesnego bohatera, to z jednej strony - ja sam osobiście żyje w tych czasach, więc coś o nich powinienem wiedzieć. Ale z drugiej, często ten bohater, ten chłopak żyje w zupełnie innym środowisku niż ja, środowisku, o którym ja nie mam żadnego pojęcia.

- Tak było w przypadku bohatera z filmu "Drzazgi". Nagle mam zagrać kibica zespołu Górnik Zabrze, nie mam pojęcia jak to jest być kibicem Górnika Zabrze, co więcej - mam w ogóle blade pojęcia co, to znaczy być kibicem. W związku z tym muszę się trochę na ten temat dowiedzieć, zbadać, wyczuć - żeby mieć jakikolwiek pojęcie o swoich bohaterze, o tym, co on czuje, co może czuć, jak żyje. Z kolei jeśli gram chłopaka, który w 1939 roku lub trochę później, biegał po lesie z pistoletem, broni wolności Polski - też muszę zagłębić się w ten temat. W tym wypadku mam chyba trochę lepiej - materiał bazowy jest ogromny i wyobrażenie sobie tego świat jest chyba dla mnie trochę prostsze. Ja bardzo lubię zagłębiać się w te czasy. Zawsze interesowałem się historią, takie rzeczy zawsze mnie interesowały. Cieszę się, że mam tyle materiałów, żeby móc sobie ten świat stworzyć.

W kinach możemy oglądać najnowszy film z twoim udziałem, "Cudowne lato". To połączenie komedii romantycznej z komedią czarnego humoru. O czym dla ciebie jest ta historia?

- To jest film o miłości i śmierci, czyli tak naprawdę o życiu. Pracowałem nad tym filmem 2 lata temu, jednak po raz pierwszy zobaczyłem go zupełnie niedawno. I muszę powiedzieć, że bardzo mi się spodobał. Wyszedłem z seansu z takim poczuciem , że jest to bardzo ludzki film, z pozytywnym przekazem i z dobrą energią. To fajna historia, ciekawie i mądrze opowiedziana, czasami smutna i refleksyjna, czasami wesoła - bo takie też jest życie.

Też trochę oswajacie temat ostateczny, czyli śmierć...

- Trochę tak. W "Cudownym lecie" jest z zasady odrobina czarnego humoru. Żartowanie ze spraw ostatecznych - śmierci jest żartem wyszukanym, nie prostym, nie łatwo jest się z tego śmiać - ale myślę, że reżyserowi się ta sztuka udała. Śmierć w tym obrazie pokazane jest zabawnie, z pewnym dystansem, lekko ironicznie.

Twój bohater to Konrad, syn właściciela zakładu pogrzebowego. Jak się w tych realiach odnalazłeś?

- Tak naprawdę tematu zakładu pogrzebowego nie traktowałem bardzo priorytetowo, chociaż dla mojego bohatera i jego ojca to interes życia - oni są przede wszystkim biznesmenami. Zależało nam na tym, aby pokazać komizm tej sytuacji, tego biznesu. Ja jednak bardziej skupiłem się na relacji ojca z synem. Poczynania mojej postaci determinuje właśnie ta relacja z ojcem. Ojciec ma na Konrada ogromny wpływ. Starałem się jednak zbudować postać wielowymiarową i tu ogromna wdzięczność do reżysera Ryszarda Brylskiego, który pomaga aktorowi zbudować właśnie taką postać. Niejednoznaczną , wielobarwną.

- Każda z postaci w "Cudownym lecie" jest właśnie wielowymiarowa. Dzięki temu nic nie jest tylko czarne albo białe, bohaterowie nie są tylko albo głupi albo mądrzy - bo są i tacy i tacy. Mój Konrad z jednej strony jest posłuszny ojcu, wykonuje jego polecenia, jest dobry synem i wydawać by się mogło, że nie ma swojego zdania. Z drugiej jednak walczy, zaczyna myśleć po swojemu, zastanawia się i w końcu naprawdę prawdziwie zakochuje.

- Zazwyczaj bardzo krytycznie podchodzę do oceny swoich ról, do tego co zrobiłem. W tym wypadku sam byłem zaskoczony, jak mnie reżyser poprowadził i co z tego ostatecznie wyszło.

Dzięki tej roli dowiedziałeś się też o nietypowych targach... funeralnych. I o mały włos właśnie przez nie mogłeś stracić rolę w "Cudownym lecie"...

- Faktycznie, to prawda. Te targi funeralne były dla mnie ogromnym zaskoczeniem. W dniu, w którym była zaplanowana scena na targach, miałem od dawna zaplanowany ślub i wesele mojego przyjaciela. Powiedziałem więc produkcji, że niestety w tym terminie nie mogę być i musimy zrobić to kiedy indziej. Oni mi jednak odpowiedzieli bardzo krótki i brutalnie: "Jeśli nie będziesz mógł być na tych targach, nie zagrasz w tym filmie".

- Nie mogłem zrozumieć o co chodzi, dlaczego te targi są tak ważne. Okazało się, że targi odbywają się naprawdę i że jest to po prostu gotowa niesamowita scenografia do filmu. Na ogromnej hali wystawiają się producenci branży pogrzebowej, są pomniki, karawany i różne inne akcesoria, o których istnieniu nawet nie miałem pojęcia. To było niesamowite. I właśnie scena kulminacyjna w filmie została zrealizowana na prawdziwych targach funeralnych. Ostatecznie na weselu przyjaciela bawiłem się do 2.00 w nocy, a potem pojechałem na plan.

Kolejna produkcja z twoim udziałem, czyli "Los numeros", niebawem zadebiutuje w kinach.

- To zupełnie inna historia, inny gatunek komedii - większy nacisk w tym filmie postawiony został na zabawność i efektowność. To taka komedia z zabarwieniem kryminalnym Bardzo sobie cenię współpracę z reżyserem Ryszardem Zatorskim. Mamy taki system, że kiedy ja przychodzę do Rysia konsultować to, co mam zagrać i mówię: "Chciałbym, żeby to było tak i tak", Rysiu odpowiada: "Dobrze, tylko uważaj żebyś nie wyszedł na za dużego głupka". Potem mi tylko mówi, gdzie faktycznie wychodzę na za dużego głupka - ja to poprawiam i wszyscy są zadowoleni.

- W przypadku tej postaci pozwoliłem sobie na pewne pofolgowanie. Mój bohater to drugi plan, ale wraz z innymi stanowi tło, które ma dawać śmiech i zabawę. Filmu jeszcze nie widziałem, jestem bardzo ciekawy ostatecznego efektu. Poza tym rola w tym filmie to spełnienie moich marzeń, zawsze chciałem zagrać policjanta i w końcu się udało.

Skoro to komedia, to czy twój bohater ma duże poczucie humoru?

- On sam pewnie nie do końca, ale jego zadaniem jest rozśmieszyć widza. Przygotowując się do tej roli podszedł do tematu bardzo poważnie. Kolega podpowiedział mi, żeby obejrzał film dokumentalny Patryka Vegi "Prawdziwe psy". Byłem trochę sceptycznie nastawiony to tego pomysłu - bo jednak film, w którym miałem zagrać to komedia, a "Prawdziwe psy" to wstrząsający dokument o pracy policji. Jednak pomyślałem sobie: "Zobacz ten film i zobacz z czego chcesz zrobić parodię". Przyznaję, że po obejrzeniu tego dokumentu stwierdziłem, że ciężko będzie żartować sobie z pracy. To, co zaobserwowałem jednak mi pomogło. Miałem obraz prawdziwego policjanta - starałem się zrobić z tego coś ironicznego, pastiszowego, ale nie ośmieszającego.

Media i krytycy zgodnie uznali, że twoim aktorskim chrztem był film "Z odzysku" Sławomira Fabickiego. Taki też jest twoje prywatne zdanie?

- Bezapelacyjnie tak. Kiedy dostałem propozycję zagrania w "Z odzysku", byłem na III roku Akademii Teatralnej. Nie umiałem kompletnie nic, nie wiedziałem zupełnie nic o tym, co to znaczy robić film. Dostałem szansę pracowania z niezwykłymi profesjonalistami, którzy wymagali dużo od swoich współpracowników, ale jeszcze więcej od siebie. Zostałem naprawdę szybko ochrzczony. To była najlepsza lekcja aktorstwa i życia.

Marzenie o zagraniu policjanta właśnie się spełnia w filmie "Los numeros". Ale podobno marzy ci się też jakaś mroczna postać, jakiś polski Dexter?

- Polski Dexter? To mogłoby być ciekawe. Faktycznie marzy mi się zagranie bardziej mrocznego bohatera. Jeszcze tego nie doświadczałem, nie grałem nic takiego. Ocierałem się tylko o takie mroczne klimaty, czy klimaty "ciemnej strony mocy". Chciałbym się o nie bardziej otrzeć. To fascynujący temat. Mogę zdradzić, że na horyzoncie pojawiła się pewna propozycja. Mam nadzieję, że dojdzie do skutku. Trzymajcie kciuki.

Dziękuję za rozmowę.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy