Marzy mi się ekstremalna podróż
Lizbona to tylko kilkutygodniowy przystanek na trasie jego podróży. Za nim: Rzym, Paryż, Syberia, przed nim - być może Mount Everest. Piotr Adamczyk nie zapuszcza korzeni. "Twojemu Stylowi" zwierza się, że jednak nadszedł czas na zmianę, przystanek, stabilizację. Jest gotów do nowych ról - jako aktor i jako mężczyzna.
Na tarasie ogrodu Miradouro de Santa Luiza Piotr Adamczyk obejmuje szczupłą szatynkę. Rozmawiają, dziewczyna odchodzi. Za chwilę dzwoni komórka. On odbiera telefon i po włosku tłumaczy innej kobiecie: "Kochanie, nie ma mnie przy tobie ciałem, ale jestem duchem". Z balkonu, na którym stoi, roztacza się widok na najstarszą dzielnicę Lizbony - Alfamę. Domy z białego piaskowca, brukowane strome uliczki, elewacje wyłożone malowanymi kafelkami azulejos, rozwieszone na sznurach kolorowe pranie. Jest koniec września. W słońcu prawie 30 stopni. W powietrzu pachnie grillowanymi sardynkami, bo właśnie zbliża się tu pora lanczu. "Cięcie", krzyczy reżyser i kończy dzień zdjęciowy portugalskiej superprodukcji "Auguri" ("Drugie życie"). Piotr odkłada telefon, schodzi z planu. Na taras wjeżdżają stoły ze smażonymi rybami i skrzynki porto.
Twój Styl: Myślałam, że miasto Piotra Adamczyka to Rzym. Grasz w tamtejszych filmach, Włosi Cię kochają. Tymczasem spotykamy się na planie filmowym w Lizbonie.
Piotr Adamczyk: "Żyję na najszybszym pasie autostrady", tak mówią o sobie zabiegani Anglicy. To powiedzenie dokładnie opisuje moment, w którym teraz jestem. Pędzę 250 kilometrów na godzinę i jedyne, na co mam czas, to zmiana pasa. Więc aktualny etap mojego życia mógłbym podsumować tak: wczoraj Rzym, dziś Lizbona, jutro Paryż. Moje miejsce jest tam, gdzie akurat przebywam z walizką i książkami Kapuścińskiego. Można mnie złapać tylko w drodze, bo kręcę dużo zagranicznych filmów, jeżdżę na festiwale, zwiedzam. Ogromną przyjemność daje mi odebranie telefonu od portugalskiego reżysera i odpowiedź: "tak, zagram, jadę". Niedawno z rosyjską ekipą kręciłem film na Syberii. Minus trzydzieści stopni, piliśmy wodę z przerębla, a do wychodka brnęliśmy przez śnieg, wyprawa jak na Spitsbergen. Ale przez cztery tygodnie to miejsce było moje, zaprzyjaźniłem się z tubylcami, z Izmaiłem, który odmrożenia leczył nam okładami z cebuli, wtedy żyłem jak oni. Mam łatwość przystosowywania się, myślę, że wszędzie mógłby być mój dom.
A ten w Warszawie jaki jest?
Kawalerka w centrum miasta. Od siedmiu lat ze ściany wisi kabel, bo nie mam czasu kupić kinkietu. W przedpokoju stoi masa przypadkowych rzeczy, jakieś wieszaki, kartony. Moje najważniejsze rzeczy są w walizkach, których nawet nie mam czasu rozpakować, dlatego gdy ląduję w każdym nowym miejscu, pierwsze, co robię, to szukam najbliższej pralni.
W podróży tęsknisz?
Uruchamia mi się patriotyzm emigracyjny. Brakuje mi polskiego rześkiego powietrza, narzekania, kiszonych ogórków...
Kobiety?
Ten wywiad zmienia się w kozetkowe wyznania, wolałbym tego uniknąć...
Właściwie dlaczego? Wypracowałeś sobie socjotechnikę. Z góry wiadomo, że nie można Cię o nic zapytać.
Lubię rozmawiać, ale mam kłopot ze zwierzaniem się. Wywiad to dla mnie udziwniona forma rozmowy, bo to, co powiem, nie zostanie tylko między nami. Ale jesteśmy w tak pięknym miejscu... Rozmawiajmy.
Zastanawiam się, czy w życiu 36-latka, który nie rozpakowuje walizki, jest miejsce na stabilizację, czy może jedno drugie wyklucza?
Życie wciąż mnie pogania, więc przy takiej prędkości nie mam czasu na spokojny dom. Ale to tylko etap, mam świadomość, że zbliżam się do momentu, kiedy znudzi mi się ta Formuła 1. Już zauważam, że poprzez różne doświadczenia obrastam czymś, co się kobietom podoba, zaczynają widzieć we mnie dobrze rokujący materiał na męża. No cóż, będę się starał... Chciałbym być ojcem, gdy przejadę odcinek, na którym teraz jestem. To naturalny proces, że ludzie w końcu łączą się w pary.
Posmutniałeś...
Ja mam z tym problem, bo wszędzie mi dobrze i mam ogromne perspektywy, że wszystko może się zdarzyć. Ale gdy z drugiej strony patrzę na swoje życie, to widzę faceta, który w swoim mieszkaniu nocuje kilka dni w miesiącu, jeździ po świecie, obściskuje się z pięknymi aktorkami i wciąż w wywiadach mówi o sobie... To trochę żałosne.
Wielu mężczyzn powiedziałoby: "Też tak chcę"!
Być może żonatych mężczyzn. Kobiety myślą inaczej: co to za życie, ile tak można? Dorastam dla nich, to znaczy dla niej. Chęć deklaracji to kwestia dojrzałości, a nie spotkania odpowiedniej osoby. Znałem wiele kobiet, które były wspaniałe, ale ja wtedy potrzebowałem wolności, ucieczki od smyczy, z którą kojarzył mi się związek.
Jak się z nimi rozstawałeś?
Starałem się być uczciwy. Nigdy nie obiecywałem: "będziesz ze mną szczęśliwa".
Czego szukasz w kobiecie?
Ale tematem wywiadu było ulubione miejsce.
Właśnie o to pytam.
Szyja. To niezwykłe miejsce za uchem, o którym pisał w wierszu Herbert. Uwielbiam, gdy kobieta ma włosy spięte do góry. Na szyję można bezkarnie patrzeć, a ona nie widzi, że się ją obserwuje. To miejsce niewstydliwe.
Pamiętasz pierwszy wyjazd zagraniczny?
Grecja. Miałem wtedy kilka lat. Jechaliśmy dużym fiatem, mama zrobiła na drogę mnóstwo weków, a ja po raz pierwszy widziałem sklep z kolorowymi zabawkami. Znaleźliśmy bezludną plażę. Nauczyłem się pływać w morzu i odróżniać kierunki, gdzie jest lewa strona, a gdzie prawa. Stawałem przodem do morza. Po prawej stronie były skałki, a po lewej góry. Jadłem oliwki z drzewa, rozbijałem migdały. To upodobanie do absolutnej wolności i beztroski wzięło się z dzieciństwa.
Ale jako czternastolatek pracowałeś na budowie.
Wyjechałem najpierw na warsztaty aktorskie do Londynu z ogniska teatralnego, do którego chodziłem. Wysłali mnie, bo dobrze znałem angielski. Ale w Anglii byłem przybyszem zza żelaznej kurtyny wśród dzieci zagranicznych dyplomatów. Długo musieli mi tłumaczyć, co to znaczy szwedzki stół, że można tak po prostu podejść, wziąć jabłko, a nawet banana i je zjeść. Kiedy warsztaty się skończyły, zacząłem szukać pracy. Chciałem przywieźć do domu pieniądze, jak prawdziwy mężczyzna. Może dlatego, że mój ojciec zmarł kilka lat wcześniej, a ja czułem się odpowiedzialny za mamę. A może dlatego, że pamiętam, jak ona cieszyła się z pierwszych zarobionych przeze mnie pieniędzy. Dostałem je za statystowanie w "Doktorze Żywago" w Teatrze Ochota, pamiętam, że moja rola polegała na trzymaniu za rękę pięknej dziewczyny, w której się kochałem. Wtedy postanowiłem, że będę aktorem. Na budowę w Londynie przyjęli mnie od razu, choć byłem dosyć wątły, jeszcze przed mutacją. Zadzwoniłem do mamy, nie oponowała. Przez miesiąc woziłem taczką gruz. A potem awansowałem na asystenta szefa, bo dobrze znałem angielski. Wróciłem z niezłą kasą.
Ponoć kupiłeś za te pieniądze lodówkę do domu. I nic dla siebie.
Tak mówi moja mama, ja już tego za dobrze nie pamiętam. Zasmakowałem też wolności, z domu wyprowadziłem się niedługo później. Zostało nam mieszkanie po ojcu, ktoś musiał w nim mieszkać. Poza tym pojawił się ojczym. Ale może skończmy już z tą kozetką, za dużo mówię, więc sporo wykreślę przy autoryzacji.
W portugalskim filmie "Auguri" grasz cynicznego producenta. Wcześniej byłeś kryptogejem w "Lejdis" i lowelasem w "Nie kłam, kochanie". Konsekwentnie uciekasz od wizerunku świętego.
W moich wyborach zawodowych nie ma kalkulacji. To nie jest przemyślana strategia, żeby po papieżu zagrać kryptogeja, a potem kogoś jeszcze. Równie dobrze mógłbym zagrać doktora Mengele. Czemu nie? Nie odcinam się od roli papieża ani od żadnej innej. Kiedyś mężczyzna, który pisał książkę o papieżu, zaproponował mi, żebym umieścił w niej swoją refleksję o Wojtyle. Odpowiedziałem, że ja o Ojcu Świętym powiedziałem już coś swoją rolą. Cieszę się, że miałem taką szansę. Ta rola wyniosła mnie wysoko. Wcześniej moim całym światem był warszawski Teatr Współczesny. Żyłem tym, że kolega krzywo na mnie spojrzał, że ktoś na widowni robił zdjęcia w trakcie spektaklu, że nie wywiesili obsady na następny miesiąc. Gdy zagrałem Szopena, nie pojechałem na pokaz do Brazylii ani do Australii, bo miałem spektakl w Warszawie. Dopiero rola papieża otworzyła przede mną świat. Była moim kamieniem milowym, Mount Everestem. Pokazy za granicą, role w filmach włoskich, rosyjskich czy tak jak teraz portugalskim. Dlaczego miałbym się od tej roli odcinać?
Nie denerwuje Cię, gdy mówią "Szopen, który został papieżem"?
A tak mówią? (śmiech). Byłem ostatnio gościem w młodzieżowej stacji radiowej. Prowadzący zapowiedział mnie: "A teraaaz Szopen papież papież Szopen". Nie denerwuję się, ale dziwię, że jeszcze to trwa. I że ludzie odbierają mnie jako niezwykle pozytywnego człowieka, przeceniają, uważają, że pewnych rzeczy mi nie wypada. Na przykład pić wódki na przyjęciach.
A Ty lubisz pić wódkę?
Jasne, że lubię się napić z kolegami wódki albo dobrego wina. Lubię się też wygłupiać. Nie dajmy się zwariować, Szopen tak się wygłupiał, że łokciami grał na fortepianie. Albo się upijał i udawał Liszta. A papież i jego słynne żarty?
Księża rzadziej dzwonią z prośbą, żebyś odwiedził ich parafię?
Dziś o siódmej rano z taką propozycją zadzwonił do mnie duchowny z Białegostoku. Powiedziałem, że jestem w Portugalii i nie mogę przyjechać. Poprosił, żebym polecił mu innego aktora, więc dałem mu numer do Szyca. Ale uprzedziłem: "Do niego to niech ksiądz dzwoni po jedenastej". Ostatnio odmówiłem też udziału w panelu dyskusyjnym o biblijnym spojrzeniu na miłość. Nie wyobrażam sobie, żebym mógł powiedzieć, co myślę.
Powiedziałbyś, że wspólne starzenie się to zgniły kompromis?
Żyjemy w katolickim kraju, a ty rozmawiasz z aktorem, który zagrał papieża. Uchylam się od odpowiedzi.
Lizbonę do tej pory znałeś tylko z filmu Wendersa. Czym Cię zaskoczyła?
Że się postarzała, ma więcej pęknięć w elewacjach niż wtedy, gdy był tu z kamerą Wenders. Portugalczycy są raczej smutni i melancholijni, więc bliżej im do Polaków niż do południowych sąsiadów. Chyba jest w nich, tak jak w nas, tęsknota za utraconą potęgą i trauma po dyktaturze. Jednak oni żyją tu wolniej, więc czuję się nieprzystosowany. Muszę gdzieś podbiec, coś szybko zrobić, ciągle pot płynie mi z czoła. Oni mówią: "spokojnie, nie pędź tak". Do niedawna odpowiadałem im: "obrigada" (jestem wdzięczna), teraz już wiem, że mężczyzna mówi "obrigado". Jest tu takie popularne słowo, które brzmi jak "drażnij mnie". Dziwnie się czuję, gdy mówią je do mnie kobiety.
Jakie będzie kolejne miejsce Piotra Adamczyka? Tokio, Rio?
Na pewno Paryż, bo tam promuję film, którego jestem współproducentem - "Resolution" w reżyserii Giacomo Battiato, z Karoliną Gruszką. Potem jadę z nim na festiwal do Rzymu. Założyłem też firmę producencką Aperto Films i wkrótce otwieram restaurację. Niedawno spotkałem młodą alpinistkę Kingę Baranowską, która zachwyciła mnie opowieścią o Himalajach. Teraz marzy mi się ekstremalna podróż. Zbliżam się powoli do czterdziestki, mam wrażenie, że to koniec mojego dzieciństwa. Może następnym miejscem będzie dom?
Rozmawiała Natalia Kuc