Marzena Rogalska: Widzowie dają mi siłę
Marzena Rogalska chętnie dzieli się z innymi pozytywną energią. Parzy najlepszą kawę na świecie i bardzo lubi ludzi - to widać, słychać i czuć. Dla widzów jest gotowa na wiele, o czym najlepiej świadczy odniesiona ostatnio w programie na żywo kontuzja.
Przypomnijmy, że w sobotnim wydaniu "Pytania na Śniadanie" zaproszony do studia iluzjonista Marcin Połoniewicz przeprowadził nieudaną sztuczkę z Marzeną Rogalską. Dziennikarka została na wizji zraniona gwoździem w dłoń. Rogalska musiała udać się do szpitala, gdzie otrzymała antybiotyk i zastrzyk przeciw tężcowi. Sytuacja wyglądała bardzo groźnie, na szczęście nic poważnego dziennikarce się nie stało, ręka nie została przebita, a jedynie draśnięta.
Już po wizycie w szpitalu Marzena Rogalska wróciła do studia, aby stanąć w obronie Połoniewicza. "Wróciłam ze szpitala, ręka jest skaleczona, nie przebita. To rana kłuta, nie była szyta. Wszystko ma być OK. Ruszam palcami. Przyjechałam dlatego, że rozszalał się internet i okropnie hejtujecie tego człowieka, który przecież tego nie chciał" - powiedziała dziennikarka.
Wciąż słabo pani śpi w obawie, że spóźni się na "Pytanie na śniadanie"?
Marzena Rogalska: - Tak. Wszystko przez to, że raz zdarzyło mi się zaspać. Zebrałam się w 10 minut, dojechałam do telewizji w kwadrans. Zdążyłam, ale przeżyłam ogromny stres. Przez lęk, że może się to powtórzyć, potrafię kilka razy zbudzić się w nocy, a potem chodzę niewyspana. Po programie jestem tak wykończona, że gdy tylko mogę, funduję sobie drzemki. Dopiero, gdy jadę do Krakowa, dzieją się cuda. To miasto mnie relaksuje - potrafię spać do 10:30.
Jak wygląda pani dzień, gdy prowadzi pani "Pytanie..."?
- Wstaję o godz. 5:00. Karmię zwierzaki, przygotowuję kawę z przyprawami, według przepisu kuchni "Pięciu przemian". Mam blisko, więc wyjeżdżam o 6:20. Nie lubię być za wcześnie, bo po przebraniu się i umalowaniu kusi mnie chęć drzemki. Dopiero po 7:00 przychodzi Tomek. To niesprawiedliwe, że mężczyźni nie muszą tyle czasu spędzać rano przed lustrem! Kammel, nawet nieupudrowany, z zarostem, wygląda świetnie w telewizji (śmiech)!
A propos Tomka. Nie zazdrości pani, że jest kapitanem w "Kocham Cię, Polsko"?
- Nie, bo miałam swoją szansę w tym show przez 6 sezonów i doskonale się bawiłam. Teraz skupiam się na "Domach przyszłości". To ciekawy program o najpiękniejszych budynkach w Polsce. Nie tylko dla znawców dobrej architektury i dla zamożnych. Są także propozycje na kieszeń przeciętnego Polaka. To domy - cuda, pełne rozwiązań ekologicznych. Mocno się w temat zaangażowałam i mam nadzieję, że powstanie 2. seria.
W telewizji na żywo wszystko może się zdarzyć. Ma pani takie momenty, gdy z przerażeniem myśli: co ja teraz powiem?
- W każdej chwili może przyjść moment zawieszenia, ale od czego ma się partnera, na którego można liczyć? Pracując z Tomkiem, czuję się pewnie. Doświadczenie też robi swoje. Uwielbiam wyzwania. Praca na żywo mnie kręci. Trzeba reagować, być spontanicznym, a mnie w to graj!
Widzowie panią uwielbiają za uśmiech, ale nie wierzę, że nie ma minusów tej pracy?
- W telewizji ludzie najpierw patrzą, a potem słuchają - kiedyś mi to przeszkadzało. Lubię dobrze wyglądać, ale nie przepadam za przesadnym strojeniem się. Stawiam na bycie sobą. Chcę być Marzeną Rogalską, a nie "zrobioną" panią z telewizji.
W trakcie naszej rozmowy widzowie panią rozpoznają, uśmiechają się. Nie jest pani zmęczona popularnością?
- Oznaki sympatii są cudowne! Zdarza się, że ludzie podchodzą, dzielą się swoją opinią. To daje mi siłę i potwierdza, że moja praca ma sens. Dlatego zawsze chętnie wysłucham i porozmawiam. Zapewne są i tacy, którzy za mną nie przepadają, ale chyba nie mają odwagi powiedzieć mi tego w twarz (śmiech). Wiem, jak to jest, gdy spotyka się kogoś, kogo się lubi. Pięć lat temu byłam w USA, gdy mój przyjaciel, operator Łukasz Bielan, pracował przy "Transformers 3". O mało nie umarłam, bo wpadłam na planie na Patricka Dempseya z "Chirurgów". Na miękkich nogach poprosiłam o zdjęcie.
Przeprowadziła pani setki wywiadów. Która rozmowa była dla pani najcenniejsza?
- Z Władysławem Bartoszewskim. Jeszcze zanim go poznałam, moja przyjaciółka, Joasia Brodzik, sprawiła mi najlepszy prezent w życiu. Wiedziała, że kocham profesora miłością wielką. I gdy kręciła "Magdę M.", przez przypadek dowiedziała się, że w pobliskim "Czytelniku" profesor podpisuje książki. Podbiegła, kupiła egzemplarz i poprosiła o autograf. Kilka lat później spotkałam się z Władysławem Bar toszewskim osobiście, tuż przed jego 93. urodzinami. Nie zapomnę naszego pożegnania. "Umawiamy się w pana setne urodziny?" - spytałam. profesor odparł z uśmiechem - "Bądźmy ostrożni i umówmy się na 95-te". Dwa miesiące później zmarł...
Kto jest na pani liście marzeń do zrealizowania?
- W Polsce - Janusz Gajos, Piotr Fronczewski. Na świecie - Meryl Streep, Brad Pitt, George Clooney, Sam Shepard, a do tego pisarze: Katherine Pancol, Michal Viewegh i David Foenkinos - autor książki "Delikatność", na podstawie której powstała komedia z Audrey Tautou.
Co najchętniej pani robi, gdy zdarzy się wolny dzień?
- Dużo czytam, jeżdżę na rowerze, uprawiam jogę i nordic walking. W trakcie chodzenia na bieżni oglądam wiadomości, by wiedzieć, co się dzieje na świecie. Ostatnio w telewizji śledziłam namiętnie mecze Rolanda Garrosa. Ponadto kończę książkę.
Autobiografia, kryminał?
- To historia perypetii fajnej dziewczyny, która pochodzi z Krakowa. Będzie to opowieść o miłości i sile przyjaźni. Dzięki wywiadom i programom, które zrobiłam, jestem kopalnią ludzkich historii. Premiera jesienią. Powstają ostatnie sceny i już nie mogę się doczekać, by wrócić do domu, usiąść przy laptopie i dalej pisać.
Rozmawiała Małgorzata Pyrko.