Marta Manowska: Nie chcemy wiele zmieniać
Marta Manowska, naczelna swatka kraju, jest singielką, ale męża w telewizji szukać nie zamierza. Chociaż, kto wie...
Jak podpowiada pani przeczucie - doczekamy się kolejnego ślubu?
Marta Manowska: - Każda edycja to inni bohaterowie, charaktery i osobowości. U nas jest tak samo jak w prawdziwym życiu. Jedni do podjęcia decyzji potrzebują miesiąca, inni kilku lat. Zostawiliśmy naszych bohaterów i zobaczymy, co życie przyniesie. Niedługo znów się spotkamy i przekonam się, jak się sprawy mają. Już nie mogę się doczekać! Jestem pełna nadziei i optymizmu. A nawet, jeśli ślubu nie będzie, to przecież najważniejsze jest, że zrodziły się nowe znajomości, przyjaźnie, relacje.
Uważny widz dostrzeże, że wszystkim sprzyja pani tak samo. Nie kusi, by komuś podpowiedzieć decyzję?
- Nie, bo moja rola jest zupełnie inna. Nie mogę niczego sugerować, podpowiadać. Każdy sam najlepiej wie, kogo szuka, potrzebuje i w jakim towarzystwie dobrze się czuje.
Na planie macie psychologa, do którego uczestnicy mogą się zgłosić. Ale na ekranie widać, że to właśnie rozmowy z panią są dla nich najbardziej pomocne...
- Nie wiem, czy dobry ze mnie psycholog, ale z pewnością lubię rozmawiać z ludźmi. To daje mi niesamowicie dużo energii. Podczas pracy przy "Rolniku" angażuję się całym sercem. Taka już jestem.
Właśnie, jaka pani jest? Unika pani ścianek, nie rozmawia o życiu prywatnym...
- Lubię spędzać czas w samotności. Cenię sobie takie momenty, bo one mnie napędzają do tego, by być z drugim człowiekiem. Gdy jestem na wsi, tęsknię za miastem, ale gdy program się kończy, to chciałabym znów tam wrócić. Staram się utrzymywać w życiu dobry balans.
Co w kontaktach z ludźmi ceni pani najbardziej?
- Szczerość, otwartość, szacunek. Lubię otaczać się ludźmi żywiołowymi, spontanicznymi, którzy mają poczucie humoru, są inteligentni i pielęgnują w sobie umiejętność cieszenia się chwilą. Usłyszałam kiedyś słowa księdza Jana Kaczkowskiego, który radził, jak cieszyć się życiem: "Nie martw się cały dzień, wyznacz sobie na to godzinę". Bardzo mi się ta myśl podoba.
Ogląda pani "Rolnika"?
- Gdy tylko mogę, rezerwuję niedzielny wieczór przed telewizorem. Skupiam się na bohaterach, analizuję, co można poprawić. Ale nie chcemy wiele zmieniać, bo taki program pokochali widzowie. Ogląda nas już 5 mln i tylko się z tego cieszyć. Najciekawsze jest to, że w normalnym życiu nasi bohaterowie raczej nie mieliby szansy na spotkanie. Jestem zaskoczona, że ludzie są tak bardzo otwarci dla siebie. Potrafią mówić o tym, co czują, a przecież nie jest to takie proste. Gdy do nich przyjeżdżam, nie znamy się, a oni z otwartymi ramionami zapraszają do domów, oprowadzają po gospodarstwach, opowiadają o sobie.
Internauci piszą, że przydałby się show "Marta szuka męża". Co pani na to? A może już pani znalazła?
- Mężatką wprawdzie jeszcze nie jestem, ale mam nadzieję, że aby znaleźć męża, nie będę potrzebowała programu w telewizji. Chociaż zobaczymy, jak długo jeszcze...
A co po finale?
- Razem z aktorami teatru Capitol jeździmy po kraju ze spektaklem "Hawaje, czyli przygody siostry Jane". Mamy zarezerwowane terminy do kwietnia, łącznie z sylwestrem! Żartuję, że teraz przesiadłam się z busa "rolnikowego" do "capitolowego".
Zdradziła pani, że śledzi losy rolników i im kibicuje, bo to fajni ludzie, którzy szukają prawdziwej miłości. Pani też za nią tęskni?
- Miłość daje spokój, spełnienie i motywację do działania. Każdy za nią tęskni i marzy, bo jest w życiu najważniejsza.
Małgorzata Pyrko