Marta Manowska: Będzie ślub?
Już w najbliższą niedzielę poznamy piątkę nowych uczestników show „Rolnik szuka żony”, którym Marta Manowska pomoże znaleźć miłość. Prowadząca wierzy, że tym razem widzowie będą świadkami narodzin prawdziwego uczucia.
Czuła pani presję przed przystąpieniem do pracy nad kolejną odsłoną programu?
Marta Manowska: - Nie nazwałabym tego presją. Towarzyszyła mi raczej mieszanina oczekiwań i radości, ale także skupienia i koncentracji. Miałam nadzieję, że zdołam nawiązać z nowymi bohaterami podobne relacje jak z uczestnikami pierwszej edycji. Zależało mi, żeby wszystko wyszło tak samo dobrze. Na szczęście się udało.
Czyli nie chciała pani niczego zmieniać?
- I tym razem jestem sobą (śmiech). Powierniczką, która zadaje pytania, słucha, a czasami delikatnie naprowadza, by rolnicy nabrali do pewnych spraw dystansu. A jeśli chodzi o zmiany? Były to drobnostki, szczegóły techniczne, realizacyjne. W mojej pracy przekleństwem i błogosławieństwem zarazem jest fakt, że nie mam możliwości dubli. Nie mogę popełnić błędu, bo prawdziwych emocji naszych bohaterów nie dałoby się odtworzyć.
Wracając do oczekiwań, miała pani na myśli swoje czy widzów?
- Po prostu chciałam znów pojawić się na planie. Lecz apetyty z pewnością są wyostrzone. Fani liczą, że na wizji w końcu narodzi się miłość. Też mam taką nadzieję. A co więcej, na to się zanosi! Nie chcę jednak zapeszać. Mogę tylko zapewnić, że akcja będzie wartka. Szykuje się sporo nagłych zwrotów i niespodzianek.
Mimo wszystko wydaje mi się, że ta odsłona programu będzie się mocno różniła od premierowej.
- Jak już mówiłam, rewolucji nie planujemy. chociaż wśród uczestników zobaczymy kobietę, Annę. Tym samym będziemy mogli obserwować mężczyzn walczących o jej serce. Przekonamy się, czy ta rywalizacja wygląda inaczej niż między paniami, czy panowie mają inne patenty.
A mają?
- To dopiero przed nami, ale myślę, że tak.
Anna dostała dużo listów?
- Wszyscy zostali zasypani korespondencją - niektórzy otrzymali nawet 200 wiadomości.
Panom starającym się o jej rękę nie brakuje przebojowości?
- Pyta pani, czy pozwalają sobie na więcej (śmiech)? Raczej nie. Ania jest silna i ma klasę. Dobrze wie, czego oczekuje od życia i partnera. Trafiła na mężczyzn charakternych, z poczuciem humoru. Podejrzewam, że w końcu straci głowę, a tego raczej się nie spodziewała (śmiech). Ale chyba najśmielsze są kobiety walczące o serce Eugeniusza. Wszystkie trzy tryskają energią.
Jak zareagowali uczestnicy na wieść, że wśród nich znajdzie się również rolniczka?
- Od samego początku traktują się na równi. Szybko się zaprzyjaźnili i bardzo się wspierają.
Sporo mówimy o Annie. Mogłaby pani krótko scharakteryzować pozostałych bohaterów?
- 75-letni Eugeniusz to fenomen, jak na swój wiek niesamowicie energiczny mężczyzna. Pracowity i pedantyczny - to szalenie mi się w nim podoba. Nawet w trakcie zdjęć ulepszał różne rzeczy w swoim gospodarstwie. Natomiast Roberta nazwałabym cichą wodą, ale w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Z pozoru spokojny i skromny, nagle potrafi rzucić takim żartem, że wszyscy wokół pękają ze śmiechu. Z kolei Grzegorz charakteryzuje się ironicznym poczuciem humoru. Ponadto mówi wprost, że jeżeli trafi na odpowiednią osobę, nie będzie się długo zastanawiał, bo chciałby już założyć rodzinę.
Został jeszcze Rafał, najmłodszy w historii show uczestnik.
- Ma 27 lat, lubi flirtować, przekomarzać się, ale w rzeczywistości jest niezwykle dojrzały. Znowu mam szczęście, że poznałam tak fantastycznych, wartościowych ludzi. Cieszy mnie to tak prywatnie, nie w kontekście programu. Choć liczę, że uda mi się im pomóc i okażę się dobrą swatką, a kto wie, może i świadkową...
Myśli pani o sobie "swatka"?
- Tak zostałam nazwana i nawet mi to odpowiada. Nie mam negatywnych skojarzeń z tym określeniem. Traktuję to z przymrużeniem oka. Przy mnie zaczynają jedynie kiełkować uczucia.
Mam wrażenie, że w drugiej edycji pani rozkwitła, nawet pani stylizacje są inne.
- Zmieniły się osoby odpowiedzialne za stroje i makijaż. Jeśli chodzi o mnie - świetnie się czuję. Dbam, żeby tak było. Uwielbiam to, co robię, ludzi, z którymi przebywam, wiejskie krajobrazy.
W jaki sposób pani o to dba?
- Jestem na odpowiedniej diecie, uprawiam sport, dużo podróżuję. Mam też oparcie w rodzinie i przyjaciołach.
Zauważyłam, że nie nosi już pani na szyi wisiorka z ręką Fatimy. Czyżby uległa pani żądaniom dźwiękowców, którym momentami przeszkadzał w pracy?
- Pamięta pani o tym?! Rzeczywiście go zdjęłam, ale wciąż jest przy mnie. W pudełku obok m.in. figurki małego Buddy, którą dostałam od przyjaciela z Tajlandii i monety od mamy, bardzo dla mnie ważnej. Ponieważ jestem osobą wierzącą, traktuję te przedmioty bardziej jako amulety szczęścia. Mam do nich ogromny sentyment.
Jest pani przesądna?
- Bywam - na przykład, gdy wyskoczy mi czarny kot, to się z nim ścigam. Robię to jedynie dla żartu. Każdy z nas ma przyzwyczajenia. Ja np. przed wyjściem z domu sprawdzam kurki od gazu, mam na tę okoliczność przygotowaną nawet specjalną wyliczankę. A później, czy zamknęłam drzwi. Te patenty się przydają, bo czasami chodzę z głową w chmurach.
Odkąd prowadzi pani show "Rolnik szuka żony", pani życie diametralnie się zmieniło?
- Nie aż tak bardzo. Jestem zadowolona, że moja ścieżka zawodowa tak się ułożyła. Z drugiej strony wciąż walczę, bo mam kilka pomysłów na programy związane z podróżami i motoryzacją. Przede wszystkim zaś z rozmowami z ludźmi, bo to lubię najbardziej. Zamierzam też założyć swój wideoblog.
M. Pokrycka