Reklama

Marion Cotillard: Każdy film jest dla mnie nową przygodą

"Widziałam w nim potencjał na mnóstwo przezabawnych scen, a także podjęcie tematu walki z własnym wizerunkiem" - mówi Marion Cotillard o filmie "Facet do wymiany".

"Widziałam w nim potencjał na mnóstwo przezabawnych scen, a także podjęcie tematu walki z własnym wizerunkiem" - mówi Marion Cotillard o filmie "Facet do wymiany".
Marion Cotillard na festiwalu w Cannes w 2012 roku /Pascal Le Segretain /Getty Images

Czy dla prawdziwej miłości wiek ma znaczenie? Kobiety wolą młodszych, starszych czy wyglądających młodo niezależnie od wieku? Czy kryzys wieku średniego jest cechą wspólną dla obu płci? Na wszystkie powyższe pytania próbuje odpowiedzieć film "Facet do wymiany", czyli najnowsza francuska komedia z Marion Cotillard i Guillaume Canetem (również reżyser filmu) w rolach głównych. W produkcji aktorzy (prywatnie będący parą) grają... samych siebie.

O pracy nad filmem opowiada francuska aktorka i laureatka Oscara Marion Cotillard, znana z ról w takich produkcjach, jak "Niczego nie żałuję - Edith Piaf", "Incepcja" czy "Mroczny Rycerz powstaje".

Reklama

Jak zareagowałaś, gdy dowiedziałaś się, o czym będzie opowiadał ten film?

Marion Cotillard: - Uznałam, że to bardzo inspirujący pomysł. Nawet, gdy projekt znajdował się w bardzo wczesnej fazie scenariusza, widziałam w nim potencjał na mnóstwo przezabawnych scen, a także podjęcie tematu walki z własnym wizerunkiem.

Co jest dla ciebie dosyć znanym tematem...

- Oczywiście. Istnieje ogromna dysproporcja pomiędzy tym, jaką jesteś osobą w życiu prywatnym, a twoim wizerunkiem pokazywanym w mediach, a także wizerunkiem twojej osoby, jaki ludzie mają w głowach. Ta różnica staje się z roku na rok coraz większa, bo wystarczy, że powiesz jedno słowo lub zdanie, które zostanie przekręcone lub źle zrozumiane, a twój wizerunek ulega nieodwracalnej zmianie. Przepaść pomiędzy fantazją, mitem i prawdą ulega zwiększeniu. I nie da się z tym nic zrobić.

W filmie "Facet do wymiany" jeden wywiad doprowadza do prawdziwej katastrofy...

- Bardzo podobało mi się ukazanie, że maleńkie ziarenko zasiane w czyimś umyśle może doprowadzić do tak wielkich zmian. Ten film pokazuje, że sposób postrzegania nas przez innych ludzi może bardzo mocno na nas oddziaływać. Kiedy dobiegasz czterdziestki - wieku, w którym wszelkie wątpliwości i pytania stają się jeszcze bardziej uciążliwe, to wrażenie ulega pogłębieniu. Jeśli nie pracujesz nad sobą, nad zrozumieniem tego, kim naprawdę jesteś, bardzo łatwo zatracić się w tym wszystkim.

Obawiałaś się choć trochę występowania razem z Guillaume’em w filmie, w którym gracie fikcyjne wersje samych siebie, a który jest ostrym komentarzem do kultury celebryckiej?

- Ani przez chwilę. Z dwóch powodów: całość jest utrzymana w komediowym, żartobliwym tonie i pokładam wiarę w umiejętności Guillaume’a. Wiedziałem, że podejdzie do całości z szacunkiem, że nie będzie wykorzystywał naszych wizerunków dla popularności filmu, że połączy humorystyczne sceny z poważnymi refleksjami. "Facet do wymiany" to opowieść o różnych prawdziwych aspektach naszego życia, które zostają podniesione do pewnej potęgi. Wszystko, co pojawia się na ekranie, jest tam dla efektu satyrycznego.

Filmowa Marion Cotillard oznajmia, że stworzenie dobrej roli wymaga jakiejś fizycznej ułomności lub przyjęcia odpowiedniego akcentu. Mocno igrasz ze swoim wizerunkiem.

- Film ujmuje w karykaturalnych kategoriach sposób, w jaki niektórzy ludzie wyobrażają sobie mój proces przyjmowania ról. Guillaume miał niezły ubaw, wyżywając się za wszystkie te czasy, gdy obserwował, jak pracowałam nad różnymi rolami i akcentami. Gdy po raz pierwszy wspomniał mi o tym projekcie, z miejsca pomyślałam: "Nareszcie! Francuski film, który nie będzie wymagał ode mnie spędzania wielu godzin nad ćwiczeniem akcentu!". Sekundę później zauważyłam perfidny uśmieszek na jego twarzy, a potem przeczytałam szkic scenariusza. Uznałam, że pomysł jest na tyle zabawny, że z radością podejmę się pracy nad nowym akcentem.

Przy czym Guillaume podniósł poprzeczkę dosyć wysoko.

- To prawda. Dialekt z Quebecu różni się diametralnie od mojego akcentu. To w zasadzie przypominało naukę nowego języka. Kiedy zaczynaliśmy przygotowania, praktycznie nie rozumiałam swoich kwestii dialogowych. Najpierw musiałam dojść do wprawy w rozumieniu, co mówię, a dopiero później opanowałam akcent. Muszę przyznać, że spoczywała na mnie podwójna presja oczekiwań, bo Guillaume poprosił Xaviera Dolana o pomoc w szlifowaniu moich kwestii. Pocieszałam się natomiast myślą, że nie gram prawdziwej mieszkanki Quebecu, lecz aktorkę, fikcyjną samą siebie, pracującą nad budowaniem takiej postaci.

W jaki sposób aktorka gra siebie, jednocześnie dystansując się od samej siebie?

- Trudności było naprawdę wiele, ale zostały osłabione przez kwestię akcentu, na której oparłam swoją rolę. Z miejsca wytworzył się dystans, a w efekcie przyszła łatwość w tworzeniu komedii, która mogłaby zainteresować publiczność. Wystarczyło, że zaczęłam pracować nad akcentem, a natychmiast stałam się aktorką zanurzającą się całkowicie w postaci, którą ma odegrać w filmie. Było to dla mnie bardzo ekscytujące doświadczenie. Filmowa Marion Cotillard szaleje znacznie bardziej niż ja, gdy przygotowuję się do roli.

Na ekranie czuć, że razem z Guillaume’em świetnie się bawiliście, tworząc z nawiązywania do waszego życia efekt swoistego lustra.

- Wiele scen jest opartych na rzeczywistości, ale podniesionej do ekstremalnej potęgi. Zagłębianie się w roli filmowej prowadzi czasami do dziwacznego zachowania - w zależności od tego, co jest od ciebie wymagane w danym projekcie, może dojść do naprawdę intensywnych reakcji. Doskonale pamiętam wyraz twarzy Guillaume’a, gdy mu powiedziałam, że dostałam partię Lady Makbet w filmie Justina Kurzela. A z drugiej strony pamiętam swoją reakcję, gdy on oznajmił mi, że Cédric Anger obsadził go w roli seryjnego mordercy.

Wątek grządki warzywnej w salonie jest przezabawny. Na ile jest to pomysł zaczerpnięty z rzeczywistości, a na ile komediowa przesada wymyślona na potrzeby scenariusza?

- Ja naprawdę mam grządkę warzywną w moim paryskim domu. Ale nie w salonie, lecz na balkonie. Zawsze ekscytuje mnie fakt, że mogę w każdej chwili skoczyć wraz z synem po trochę fasolki lub pomidora. Tak więc po raz kolejny jest to w filmie coś opartego na rzeczywistości, ale znacznie przerobionej pod efekt komediowy.

A co w takim razie z sekwencją marzenia sennego, w której wykonujesz utwór Céline Dion?

- Moja bohaterka zaczęła zagłębiać się w rolę do takiego stopnia, że stała się bardziej "quebecowa" od każdej kobiety z Quebecu. Przygotowując się do filmu, doszła do takiej perfekcji, że jest w stanie zagrać każdego z tamtego regionu! Spędziłam wiele tygodni na obserwowaniu stylu Céline Dion, by jak najlepiej oddać jej energię podczas występów, esencję tego, kim jest. Kręcenie tych scen sprawiło mi ogromną radość, mogłam igrać z różnymi stereotypami.

Miałaś sporą przerwę od grania w komedii...

- Guillaume doskonale wiedział, że bardzo chciałabym wrócić do grania w tym gatunku, bo zdecydowanie zbyt mało w nim pracowałam. Znał też moje obawy związane z robieniem czegoś, w czym się jeszcze do końca nie sprawdziłam. Stworzył mi przestrzeń do grania i czułam, że przez cały czas mi ufał. I jako aktor, i jako reżyser Guillaume ma szósty zmysł do komedii. Nigdy nie zapomnę, że zaczynał od robienia stand-upów.

Jakim jest reżyserem?

- Jest niesamowicie precyzyjny, to perfekcjonista, który lubi tworzyć solidne fundamenty dla wszystkiego, w co się angażuje. Rzadko zrzuca swoją pracę na innych, przykłada uwagę do najmniejszych nawet szczegółów, nie pozostawia niczego przypadkowi. Jest również aktorem, co daje mu szerszą perspektywę. Guillaume rozumie emocjonalne huśtawki, które przeżywają aktorzy - zna ich wątpliwości, obawy i lęki, wie, że każdy z nas czuje się raz na jakiś czas niewystarczająco dobry. W tym filmie szczególnie wiedziałam, że mam w nim oparcie.

"Facet do wymiany" to nie tylko komedia, film podnosi wiele poważnych i aktualnych tematów, między innymi lęk przed starzeniem.

- Lęk, który aktorzy odczuwają szczególnie mocno. Wszyscy obawiamy się tego, że w pewnym momencie zestarzejemy się i nie będziemy mogli grać konkretnych ról. Jest to jeszcze bardziej niepokojące i niebezpieczne w przypadku osób, które nie przestają identyfikować się z młodszymi wersjami samych siebie. Współczesna cywilizacja oferuje proste odpowiedzi na te lęki, działania dające natychmiastowy efekt. Świadczy to niezbyt dobrze o świecie, w którym żyjemy. Zamiast propagować wartości płynące z procesu powolnego dochodzenia do akceptowania samego siebie, wszędzie oferują ci zastrzyki czy poprawki plastyczne. Liczy się tu i teraz, nic więcej. Film komentuje takie podejście, ale nie jest złośliwy, pokazuje ludzką stronę.

A jak ty radzisz sobie z takimi myślami?

- Często słyszę znajomych śmiejących się, że ktoś zbliża się do sześćdziesiątki: "Widzieliście taką a taką? Ależ się postarzała!". To bardzo brutalne podejście, również dlatego, że jest uznawane za coś normalnego. A potem czytasz w jakiejś gazecie, że taka a taka aktorka zrobiła sobie operację plastyczną i już nigdy więcej się nie zestarzeje. Bzdura, oczywiście, że się zestarzeje! Rozumiem ludzi, którzy decydują się na desperacki krok w postaci operacji plastycznych, bo wiem, że w ten sposób próbują ukryć przed światem swoje chaotyczne wnętrze - uważają to za wadę, zakładają maski, dokładnie tak jak postać grana w "Facet do wymiany" przez Guillaume’a. Bardzo poruszyła mnie opowieść o tym zagubionym facecie, który nie jest w stanie przejść do porządku dziennego z tym, kim jest, kim się stał, więc poszukuje odpowiedzi w złych miejscach.

Od kilku lat rozwijasz swoją międzynarodową karierę. Czy premiera francuskiego filmu jest dla ciebie czymś innym niż zagranicznej produkcji?

- Nie, każdy film jest dla mnie nową przygodą. Ten był absolutnie wyjątkowy. Bardzo cieszyłam się z możliwości ponownej współpracy z Guillaume’em. Do dziś miło wspominam intensywne doświadczenia z planu "Więzów krwi" - filmu, który z jakiegoś powodu nigdy nie znalazł swojej publiczności. Z tego względu Guillaume stracił pewność siebie, zrobił sobie przerwę. Gdy obserwowałam go na planie "Facet do wymiany", znowu w świetnej formie, opowiadającego tak osobistą historię, ale w przezabawnym komediowym stylu, czułam się naprawdę wspaniale.

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: Marion Cotillard | Facet do wymiany
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy