Marine Vacth: Ciało jak kostium

Marine Vacth / Tristan Fewings /Getty Images

- Traktuję ciało jak kostium. To nie ja jestem naga, ale moja bohaterka - mówi w rozmowie z Mariolą Wiktor 26-letnia Francuzka Marine Vacth, którą możemy zobaczyć w głównej roli w nowym filmie Francois Ozona "Podwójny kochanek". Erotyczny thriller, którego premiera odbyła się w maju na festiwalu filmowym w Cannes, zainauguruje w czwartek (3 sierpnia) 17. edycję wrocławskiego festiwalu T-Mobile Nowe Horyzonty. Do regularnej dystrybucji "Podwójny kochanek" trafi 25 sierpnia.

Chloe, młoda kobieta którą grasz w "Podwójnym kochanku" zakochuje się z wzajemnością w swoim psychoterapeucie i jednocześnie ulega namiętności do jego brata bliźniaka. Na ekranie wypadasz bardzo autentycznie w obu relacjach.

Marine Vacth: - Dziękuje, ale to w dużej mierze zasługa Francois. Poradził mi, bym zrezygnowała z normalnego researchu. Nie analizowałam więc motywacji Chloe, nie wgryzałam się w jej psychikę. Moja bohaterka jest w procesie poszukiwania siebie, swojej tożsamości. Idzie do gabinetu psychoterapeuty, bo żaden z lekarzy nie potrafi jej pomóc w związku z dokuczliwymi bólami brzucha. Lekarze twierdzą, że mogą one mieć podłoże psychiczne i wynikać z długotrwałego stresu, związanego z traumami z przeszłości, nawet z dzieciństwa. Nie mogłam więc wchodzić na plan z całkowitą wiedzą o mojej postaci. To oczywiście było wyzwanie, bo musiałam bardziej zaufać mojemu instynktowi, ale jednocześnie takie podejście pozwoliło uwiarygodnić bohaterkę, która mierzy się ze sobą; odkrywa nieznaną wcześniej siebie; próbuje określić, kim jest.

Reklama

Widziałaś " Nierozłącznych" Davida Cronenberga z Jeremym Ironsem, który gra braci bliźniaków i zarazem ginekologów?

- Specjalnie nie chciałam tego filmu oglądać. Francois mi o nim powiedział, jednak wolałam się nie zasugerować. Zwłaszcza, że bohaterkę tego filmu rozdarcie miedzy dwojgiem braci niszczy psychicznie.

Między Chloe i Paulem czuje się chemię. Od pierwszego spotkania...

- Tak miało być! Przystojny facet, który umie słuchać kobiety, już na starcie zyskuje punkt. Czy nie mam racji? Ale tak na serio to między mną i Jeremym od początku faktycznie narodziło się zaufanie. Dawał mi poczucie bezpieczeństwa i wsparcia. To było dla mnie ważne, bo praktycznie cały czas jesteśmy na ekranie w bardzo intymnych sytuacjach. Odsłaniamy się psychicznie i - dosłownie - fizycznie. W dodatku moja bohaterka zdradza Paula z Louisem, o którego istnieniu dowiedziała się przypadkiem, demaskując sekret swojego kochanka. To taki uczuciowy i emocjonalny rollercoaster. W przestrzeniach pełnego luster nowoczesnego mieszkania Paula te emocje się multiplikują. Mam nadzieję, że widz wyczuje ich gęstość i temperaturę.

Dlaczego Chloe wikła się w związek z Louisem? Paul już jej nie wystarcza? A może Louis to tylko jej fantazja?

- Obaj bracia to jakby awers i rewers jednej osoby. Louis jest poukładany, spokojny, dający poczucie stabilizacji, ale trochę nudny. Ma zasady. Kiedy odkrywa, że Chloe pociąga go fizycznie i emocjonalnie, odmawia dalszej terapii, bo to nieprofesjonalne. Za to Louis przeciwnie - demoniczny i ekstrawertyczny. Nie ma oporów, by wykorzystać swoją pacjentkę seksualnie. Jego terapia polega na tym, by całkowicie się odblokowała. Chloe odkrywa, że ta dwuznaczna sytuacja i dość niebezpieczna gra zaczyna ją wciągać. Z Louisem realizuje swoje fantazje, o których istnieniu nie widziała. Poznaje nową siebie. Jest w tym dreszczyk emocji, przerażenia, ciekawości a film miejscami staje się erotycznym thrillerem. Dzięki braciom bliźniakom Chloe odkrywa dwoistość swojej natury. Zaczyna mieć jednak problem z odróżnianiem fantazji od rzeczywistości.

W filmie często grasz nago, jest wiele scen intymnych. Nie krępowało cię to?

- Nie. Traktuję ciało jak kostium. To nie ja jestem naga, ale moja bohaterka. Oczywiście, jak każdy miała opory przed takimi scenami. Zrozumiałam jednak, że w tym zawodzie ciało jest także narzędziem wyrażania emocji, zwłaszcza tych niewerbalnych. Jeśli ktoś nie może, nie potrafi się przełamać, powinien poważnie zastanowić się, czy naprawę chce być aktorem. Dotyczy to i kobiet, i mężczyzn. I nie chodzi tylko o fizyczność. Myślę, że nawet bardziej krępujące bywa odsłanianie psychiczne. To taka dziwna profesja, w której czerpie się z siebie i wyraża przez siebie. Malarz używa farb, rzeźbiarz kształtuje glinę, muzyk wydobywa dźwięki za pomocą instrumentów. Ja mam do dyspozycji moje emocje, wyobraźnię, intuicję, głos i ciało.

Może dziś nie masz z tym problemu dzięki temu, że to jest już druga twoja współpraca z Francois Ozonem po "Młodej i pięknej", w której zagrałaś także dwoistą postać: studentkę z dobrego domu, a po zajęciach na uczelni - luksusową call girl.

- To prawda. Można powiedzieć, że wtedy na planie u Francois ostatecznie się przełamałam. Znałam scenariusz i wiedziałam, w co wchodzę. Miałam 20 lat i grałam młodszą od siebie 17-latke, która w intymnej sytuacji z klientem nie będzie przecież ubrana od stóp do głów. Musiałam być wiarygodna, co nie było łatwe także i dlatego, że grałam często gestem, uśmiechem, spojrzeniem. Nie mogłam schować się za dialogami, bo niewiele ich było w scenariuszu. Wiedziałam dokładnie, co będziemy robić w każdym ujęciu i to dawało mi poczucie bezpieczeństwa. Do scen intymnych podeszłam tak, jak do wszystkich pozostałych. Byłam tak bardzo zatopiona w tej historii i bohaterce, że zapominałam o sobie.

A jak wspominasz dziś twoje pierwsze spotkanie z Ozonem?

- To nie był mój pierwszy kontakt ze światem filmu. W wielu 20 lat zadebiutowałam we francuskim filmie "Mój kawałek tortu" w reżyserii Cederica Klapischa, ale jeszcze wtedy traktowałam to jako przygodę, coś nowego, bardziej ekscytującego niż monotonny wybieg. Później zagrałam jeszcze w dwóch innych filmach i dopiero wtedy poczułam, że to jest to, co zaczyna mi się podobać. Kiedy dostałam zaproszenie na casting do nowego filmu Ozona, który szukał nieopatrzonej twarzy aktorki do zagrania nastoletniej prostytutki, nagraliśmy kilka prób kamerowych, a ja przeczytałam scenariusz. Historia mnie poruszyła. Ozon okazał się człowiekiem, który od samego początku traktował mnie bardzo partnersko. Nigdy nie krępował mnie swoim mentorstwem ani nie przygniatał swoim autorytetem. Jednocześnie nie postrzegał mnie jak kogoś wyjątkowego. Po prostu czułam się niemal jak jego młodsza koleżanka z pracy.

Kiedy rozmawia się z Ozonem, to jest to zawsze ciekawe doświadczenie. Lubi podpuszczać dziennikarzy, prowokować, ale jest przy tym szalenie błyskotliwy, inteligentny, zabawny. Tę jego brawurę widać w pierwszej scenie filmu, która ma szanse przejść do historii kina, ale nie będziemy widzom psuć niespodzianki.

- Oczywiście. Powiem tylko, ze kiedy po raz pierwszy obejrzałam ją na ekranie, to zaniemówiłam. Wrażenie jest elektryzujące. Dzięki poczuciu humoru Francois udawało się rozładowywać stresujące sytuacje na planie. Gdy realizowaliśmy "Podwójnego kochanka", w scenach intymnych musiałam powstrzymywać się od wybuchów śmiechu. Oboje z Jeremym cały czas coś zabawnego wymyślali. Wiem, że to może zabrzmi dziwnie, bo to był erotyczny thriller a chwilami horror w klimatach "Dziecka Rosemary", ale jednocześnie dla nas aktorów czas świetnej zabawy, pójścia za własną fantazją i instynktem.

W "Młodej i pięknej" spotkałaś się z legenda kina francuskiego Charlotte Rampling, a w "Podwójnym kochanku" z kolejną ikoną - Jacqueline Bisset. Nie onieśmielało cię to?

- Na początku byłam spięta, jednak obie okazały mi wielkie wsparcie i mnóstwo życzliwości. To zaszczyt dla mnie, że mogłam je obserwować na planie i z nimi zagrać. Szczególnie trudno mi było w pierwszym filmie Ozona, gdzie byłam młodsza i w ogóle kompletnie zielona. Ta piękna scena, w której Alice - bohaterka Charlotte - kładzie się w łóżku obok Isabelle, w jakimś sensie odnosiła się także do mnie samej. To był ten moment, w którym starsza, doświadczona przez życie kobieta, która w młodości fantazjowała o tym, by zarabiać na życie seksem ale zabrakło jej na to odwagi - daje Isabelle swoje przyzwolenie na to, by ta pozbyła się poczucia winy. Było to zarówno dla Isabelle, która grałam, jak i dla mnie prywatnie ogromnie wyzwalające, stymulujące przeżycie. I wielka ulga zarazem. Skoro już wybrałam drogę aktorskiego zawodu, muszę pozbyć się lęków, zażenowania, kompleksów. Nie mogę mieć blokad w tym, co robię.

Jakich masz mistrzów? Kogo najbardziej cenisz?

- Takich aktorów czy artystów, dzięki którym czuje się mniej samotna. Myślę przede wszystkim o Genie Rowlands i Michelu Piccolim oraz o Egonie Schiele. Uwielbiam także Fernanda Pessoę, portugalskiego poetę modernistycznego, który w swojej poezji potrafi kreować kilkanaście swoich alter ego i zarazem nie być żadnym z nich.

U wielkich mistrzów kina kobiece ciało jest dziełem sztuki. Twoje ciało w "Podwójnym kochanku" jest subtelnie, elegancko fotografowane. Nie odniosłam wrażenia, że to epatowanie nagością w celu przyciągnięcia widza, ale rodzaj hołdu dla urody i naturalnego kobiecego piękna.

- Dziękuje. Miło to słyszeć. Nie wiem... być może to wszystko o czym mówisz, ma związek z tym, że to już mój drugi film z Ozonem, którego dobrze poznałam, z którym zdążyłam się zaprzyjaźnić. Nie bez znaczenia jest także fakt, że jestem już kilka lat starsza, dojrzalsza. W międzyczasie, w przerwie po "Młodej i pięknej", urodziłam synka. Mój związek wszedł w fazę stabilizacji. Dojrzałam do roli matki, stałam się bardziej kobietą. Wiem już czego chcę, a czego nie, jestem dziś bardziej świadoma siebie.

A czego chcesz?

- Pokochałam kino. Wiem już, że chciałabym być jego częścią. Chętnie zagrałabym w kinie... akcji. Naprawdę! Jednak ja nigdy wcześniej nie marzyłam o tym, by zostać aktorką. Podobnie było z modelingiem. To mi się przytrafiło. Jakiś fotograf zrobił mi zdjęcie w galerii handlowej. Wprawdzie to zajęcie wydawało mi się dość jałowe, ale zapewniało pierwsze w życiu spore pieniądze i możliwość podróżowania, a rodzice zaufali mi na tyle, by się nie przeciwstawiać. Potem znów los się do mnie uśmiechnął. To nieprawda, że wygryzłam Kate Moss, jak gdzieś w jakimiś brukowcu przeczytałam. Zastąpiłam ją tylko, gdy miała inne w tym czasie zobowiązania - w reklamie perfum Yves Saint Laurenta. No i chciałabym wrócić do judo. Uprawiałam ten sport do 17. roku życia. Zdobyłam brązowy pas. Niestety porzuciłam treningi po tym, jak mój ulubiony trener musiał wyjechać za granicę.

Za rolę w "Młodej i pięknej" zostałaś nominowana do francuskiego Cezara. Krytycy nazywają cię nową muzą Ozona i porównują do takich aktorek, jak: Catherine Deneuve czy Nastassja Kiński z czasów, gdy ich talent zauważył i wykorzystał Roman Polański. Jak się z tym czujesz?

- Dziwnie, bo ja wcale tak o sobie nie myślę. Nawet nie śmiałabym. Jestem a przynajmniej staram się być sobą. I tylko sobą. Bez żadnego "aż" sobą!

Mariola Wiktor

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy