Marieta Żukowska: Podążam za marzeniami
Najwięcej nas uczą porażki - przekonuje Marieta Żukowska. Aktorka zdradza swój przepis na sukces, opowiada o przeciwnościach losu i o tym, jak wychowuje córeczkę.
Wiele lat temu zostawiłaś muzykę dla aktorstwa. Warto było?
Marieta Żukowska: - Ta decyzja na tamten moment była najlepsza. Cały okres pracy z muzyką był dla mnie niesamowicie ważny i twórczy, ponieważ nauczył mnie dyscypliny i powtarzalności, potrzeby ciągłych ćwiczeń, doskonalenia się. Potem to aktorstwo stało się moją pasją, pozwoliło się realizować twórczo.
Czyli do powtórek na planie filmowym podchodzisz z absolutnym spokojem?
- Kocham duble. Reżyserzy się ze mnie śmieją, że gdy oni mają już właściwe ujęcie, ja nadal proponuję: "Zróbmy jeszcze jedno. Może będzie lepiej?". Właśnie to zawdzięczam muzyce: potrzebę nieustannego mierzenia się ze sobą i swoimi ograniczeniami. Bardzo mi to pomogło w życiu i pracy.
Nauczyło cię to odporności psychicznej?
- Tak. Jeśli czegoś chcę, to na to ciężko pracuję. A nie czekam, aż stanie się cud. Zawsze stawiałam na rozwój. W końcu to my wpływamy na nasze życie i od nas zależy, jak nim pokierujemy.
Kim jest współczesna kobieta? Przypomina Bożenę z "Barw szczęścia"?
- To jest postać, która powolutku dojrzewa. Przez trzy lata pracy na planie mogłam ją po swojemu zbudować. Oczywiście scenarzyści rzucali mnie czasem na ekstremalne wyzwania, ale starałam się odnajdywać w tym sens. Bożena rośnie w siłę, nie wpada w rozpacz, nie rozpacza, tylko bierze życie za bary.
Myślisz, że my Polki właśnie takie jesteśmy?
- Mamy to we krwi. Zawsze potrafiłyśmy wszystko pogodzić: macierzyństwo, dom, pracę, a czasem i walkę o ideały. W genach zapisaną mamy siłę. Potrafimy zacisnąć zęby dla dobra sprawy. Jesteśmy nauczone, że wiele bierzemy na siebie. Paradoksalnie, z drugiej strony, z tego nadmiaru obowiązków czerpiemy siłę.
Wierzysz w edukacyjne oddziaływanie telenoweli?
- Każdy odcinek "Barw szczęścia" ogląda kilka milionów osób. Takimi wynikami w polskim kinie mogą pochwalić się tylko nieliczni. Jeśli zatem uda nam się przekazać coś ważnego, tym lepiej. Zdarza się, że piszą do mnie kobiety z podziękowaniami, bo to co zobaczyły na ekranie, wsparło je lub utwierdziło w jakiejś decyzji. To dla mnie bardzo ważne. Lubię ten odzew od widzów. W podobny sposób wspieram córkę. Czytam jej "Opowieści na dobranoc dla małych buntowniczek" o tych wszystkich wielkich kobietach, które na przekór całemu światu podążały za swoimi marzeniami. Słyszały: "Nie zrobisz, nie dokonasz, jeszcze żadna kobieta...". A one wbrew temu mówiły, że im się uda i dążyły do celu. Często widzimy tylko rezultat, a nie wiemy, ile razy dana osoba wcześniej się potknęła, musiała próbować.
Trzeba się starać, by coś osiągnąć.
- Tak, zdarza nam się mówić: "A to szczęściara". Nie wiemy, jak długo ta osoba pracowała na swój sukces. Pochodzę z małego miasta, gdy przed laty powiedziałam, że chcę zostać aktorką, usłyszałam: "Nie dasz rady, nie jesteś z Warszawy, nikt w rodzinie nie był aktorem" itd... Tylko bliscy mnie wspierali, dla innych był to niedościgniony świat. A ja udowodniłam, że dziewczyna z Żywca czy z innej niewielkiej miejscowości może zrealizować swoje marzenia. Jakie by one nie były. Wystarczy do tego dążyć.
Wychowujesz w ten sposób córkę? Tłumaczysz jej, by walczyła o swoje marzenia?
- Staram się jej mówić, że najważniejsze w życiu nie jest to, co osiągamy, za co nas klepią po plecach, tylko to, na ile my pokonamy przeciwności. Nastawiam ją na rozwój. Najwięcej nas uczą porażki. Ale świat jest pełen klisz. Na przykład kanonów piękna. A przecież dla każdego, co innego jest ładne. Powtarzam Poli, że jest jedyna w swoim rodzaju i ma spełnić się w tym, co sobie wymyśli. Ja za nią życia nie przeżyję. Będzie się zderzała z różnymi trudnościami i musi sobie z nimi radzić. Ale wie, że jestem obok i może na mnie liczyć.
Trudno przechodzi ci się z trybu "plan" na tryb "dom"?
- Czasem jest tak, że schodzę z planu i mimo że wcześniej zagrałam bardzo trudną scenę, to nic nie czuję, nie przekłada się to na moją codzienność. A niektóre proste sceny potrafią mnie tak wybić z rytmu, że muszę pójść odreagować na spacer, poukładać sobie w głowie. By móc wrócić do domu i rodziny.
Bliscy są wyrozumiali?
- Nauczyli się. Taki zawód jest fascynujący, ale ma swoje dobre i wymagające strony.
Rozmawiała Monika Ustrzycka